Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Benjamin Wallfisch

Shazam!

(2019)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 12-04-2019 r.

Kinowe uniwersum DC zaczyna powoli dźwigać się z kolan. Najpierw okraszona sukcesem Wonder Woman, później totalnie rozrywkowy Aquaman, a teraz… Zabawa konwencją trwa w najlepsze. Decydenci Warner Bros. przekonali się, że lekarstwem na zapełnienie sal kinowych jest uderzenie w uniwersalne wartości i spora porcja dystansu do ekranizowanych historii. A w kategoriach dystansu do wątków superhero, Shazam! od samego początku nie miał z tym większego problemu. Już na etapie promocji wiadomym było, że cała produkcja będzie totalnie niezobowiązującą rozrywką, biorącą w obroty jednego z mniej znanych bohaterów stajni DC. Mniej znany, choć za tą postacią kryje się ciekawa historia. Tytułowy Shazam, to bowiem wypadkowa konfliktu pomiędzy dwoma wielkimi domami pomysłów o postać Kapitana Marvel. Ostatecznie uległo DC, zmieniając nazwę swojego bohatera właśnie na Shazam. Postać obdarzona przez czarodzieja niesamowitymi zdolnościami, wydawała się idealną przestrzenią do wtłoczenia w skostniale struktury kinowego uniwersum odrobinę lekkiego, komediowego i familijnego tonu. Właśnie wątki rodzinne są takim niewidzialnym płaszczem spowijającym dosyć miałką w gruncie rzeczy historię. Tak samo miałki wydaje się antagonista, wpisujący się w szereg totalnie nieangażujących przeciwników filmowej serii od DC. Całe szczęście większość uwagi koncentruje się wokół świetnie zarysowanych relacji Billy’ego (oraz jego superbohaterskiego odpowiednika – Shazama) z jego przyszywanym bratem, Freddym. Na szczególną uwagę zasługuje tu świetna kreacja Zachary’ego Levi, który wciela się w postać tytułowego herosa. Nastolatek zamknięty w skórze dorosłego mężczyzny wyszedł mu nad wyraz przekonująco. Nie dziwią więc bardzo entuzjastyczne recenzje krytyków i świetne wyniki Box Office.



Kompozytorskie angaże do filmów z gatunku superhero zawsze emocjonują i dają spore pole do dyskusji. Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że widowiska z kinowego uniwersum DC obstawiać będą ludzie z otoczenia Hansa Zimmera, ale po drodze pojawiła się Liga Sprawiedliwości i Danny Elfman, który zawstydził w kwestiach orkiestracyjnych wszystkich poprzedników. Po Aquamanie wszystko jednak wróciło do zwyczajowej „normy”, choć dało się zauważyć drobną poprawę w jakości finalnego produktu. Angaż Benjamina Wallfischa do ekranizacji Shazam! był jednak o tyle zastanawiający, gdyż kompozytor ten nie prezentował ostatnio zbyt wysokiej formy twórczej. Realizowanie wielu zleceń jednocześnie wyraźnie odbijało się na jakości gotowych ścieżek dźwiękowych. Czy podobny los spotkał również Shazam!?

Kiedy odpowiedzialna za wydanie soundtracku, wytwórnia WaterTower Music, opublikowała pierwsze fragmenty kompozycji Wallfischa, środowisko miłośników muzyki filmowej nie kryło zaskoczenia. Pompatyczny, stworzony w oldschoolowym stylu, temat przewodni, zwiastował solidną porcję orkiestrowej rozrywki. I choć rzeczywiście Benjamin Wallfisch przy okazji tego projektu schował swoją bazę elektronicznych sampli do szuflady, to jednak trudno efekt końcowy nazywać majstersztykiem filmowego scoringu. Zacznijmy od tego, że temat, jaki stworzył Benjamin jest faktycznie fajną, chwytliwą, choć nie do końca oryginalną, heroiczną fanfarą. Obija się ona pomiędzy klasykiem Johna Williamsa skomponowanym na potrzeby Supermana a innymi motywami z tego nurtu. I jako melodyczny fundament przygodowych kawałków akcji prezentuje się całkiem okazale. Tego typu utwory są jednak domeną dalszej części filmu. Cała reszta wypełniona jest raczej mało intrygującym, symfonicznym podążaniem za obrazem. I tak też przeprawiając się przez wszystkie wątki familijne, stawiana jest przed nami ciepła, choć dosyć anonimowa w treści liryka. Natomiast kiedy w centrum uwagi stawiane są wątki fantasy, partytura oddala się w kierunku minorowych, osnutych nutką mistycyzmu, kawałków. Blaszane dęciaki odpoczywają, a na ich miejsce pojawiają się wszelkiej maści instrumenty drewniane, smyczki, harfy oraz partie chóralne. Smutne jest to, że mimo ogromu wykorzystanych środków, muzyka Wallfischa wydaje się cieniem mniej wylewnych prac z podobnych gatunkowo tworów. Aranżacyjna niemoc potęgowana jest względnym brakiem pomysłów na opowiedzenie tej wielowątkowej i rozbudowanej emocjonalnie, opowieści. Czynności kompozytora ograniczają się zatem do zwykłego interpretowania obrazu i okazjonalnego okraszania utworów wspomnianym wcześniej motywem. Kiedy dorzucimy do tego dosyć kiepski miks dźwiękowy, można odnieść wrażenie, że warstwa muzyczna jest tylko niezobowiązującym tłem z przebłyskami dobrze wypunktowanych scen. To za mało, by zaintrygować statystycznego odbiorcę.

Mimo wszystko wytwórnia WaterTower opublikowała drogą elektroniczną 73-minutowy soundtrack zestawiający w sobie selekcję 29 utworów. Przysłuchując się temu, co ostatecznie wybrzmiało w filmie można odnieść wrażenie, że album zawiera właściwie większość muzyki skomponowanej na potrzeby obrazu Shazam!. I jak się można domyśleć, tak duża wylewność w dawkowaniu materiałem, przekłada się na odbiór całości.

Nie od razu dopada nas znużenie. Początek soundtracku stawia przed nami iście heroiczne otwarcie w postaci suity tematycznej wybrzmiewającej w napisach końcowych. Czterominutowy Shazam! to orkiestracyjny popis dosyć skąpej ekipy technicznej Wallfischa, ale i też jedyny taki utwór na albumie. W dalszej części próżno będzie szukać równie wylewnych, co pasjonujących kawałków. Właściwie od razu zostajemy skierowani na zupełnie inne tory – na ścieżkę wiodącą do mrocznego, owianego nutką mistyki i tajemniczości, muzycznego świata. Motyw czarodzieja, którego pierwsze frazy wybrzmiewają w The Consul of Wizards w niczym ni imponuje. Powiela gatunkowe standardy, ot zupełnie zresztą jak budowana wokół niego, chóralna, mroczna otoczka. Pierwszych kilkanaście minut tego słuchowiska stoi właśnie pod znakiem takiego minorowego, underscore’owego grania, do którego nie sposób jakkolwiek się przywiązać. Trudny w obyciu materiał studzi zapał do wertowania dalszej części soundtracku, ale warto poczekać, by wrócić do iście przygodowego grania.



Oczywiście najwięcej dzieje się w obrębie muzycznej akcji spowijającej wyczyny tytułowego bohatera. Zanim jednak do niej dojdziemy, okazjonalnie ożywiać nas będą takie kawałki, jak Subway Chase czy Dude, You’re Stacked. Heroiczny wydźwięk utworów towarzyszących scenom treningu i testowania zdolności Shazama stawiają przed nami niczym nieskrępowaną rozrywkę. Ale kiedy beztroski żywot superbohatera mąci pojawienie się opętanego demonami, Sivana, wtedy muzyka staje się bardziej agresywna i bezkompromisowa w treści. Odarta z melodycznego przewodnika traci cząstkę swojego wyrazu, przyjmując rolę ilustracyjnego tła. Ale i w tym zestawie gatunkowej średnicy można wyróżnić kilka odznaczających się utworów. Takowych należałoby szukać w końcowym akcie słuchowiska prezentującym oprawę do finalnej konfrontacji. Zestaw utworów od I Can Fly do We’ve Got a Lair, zaliczam do najlepszych, jakie oferuje kompozycja Wallfischa. Aczkolwiek nawet i tak przebojowa oraz aranżacyjnie wylewana symfonika nie umywa się do tego, co kilka lat wcześniej na potrzeby Ligi Sprawiedliwości stworzył Danny Elfman. Różnica poziomu jest, niestety, kolosalna.



Nic jednak nie stoi na przeszkodzie aby czerpać przyjemność z wertowania tego słuchowiska we fragmentach. Niewątpliwą zaletą elektronicznych wydań jest możliwość sięgania do tych kawałków, które nas najbardziej interesują. Jeżeli jednak weźmiemy pod uwagę całość albumu, jako doświadczenia muzycznego, to trudno nazwać je pasjonującym. Intrygującym na pewnych płaszczyznach, a i owszem. Ale nie oszukujmy się, że za rok o tej porze ktokolwiek będzie sobie zawracał głowę tą muzyką. Aczkolwiek w panoramie artystycznych blamaży Benjamina Wallfischa, jakie towarzyszą mu od kilku lat, być może Shazam! okaże się tym projektem, który stawiany będzie na piedestale jego najlepszych osiągnięć. Tylko jak to świadczy o poziomie tego, co jak co, intensywnie obstawiającego blockbustery, kompozytora?

Najnowsze recenzje

Komentarze