Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Thomas Newman

Highwaymen, the

(2019)
3,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 11-04-2019 r.

Filmów i seriali o gangsterskim duecie, Bonnie i Clyde powstało co niemiara. Ale spojrzenie na ich wyczyny z innej perspektywy – rangerów desygnowanych do ich neutralizacji – to już zupełnie coś innego. Projekt ten rodził się w głowie producenta Caseya Silvera już od roku 2005. Początkowo realizacją miało zająć się studio Universal, ale po licznych problemach ostatecznie sprawę przejął Netflix. Stawiając za kamerą Johna Lee Hancocka sięgnięto przy okazji do weteranów kina – Kevina Costnera oraz Woody’ego Herrelsona. Obsada i realia w jakich osadzono fabułę obiecywały coś ciekawego, świeżego. A jak wyszło w praktyce? No cóż, efekt końcowy pozostawiać może wiele do życzenia – przede wszystkim na płaszczyźnie narracyjnej. Największym zarzutem, jaki kierować możemy w stronę filmu The Highwaymen jest wylewająca się z niego nuda. Niespiesznie zawiązujący się główny trzon fabularny, mnóstwo dialogów i niepotrzebnych scen wybijających widza z „rytmu” oraz absolutnie nieabsorbujący finał, który przecież miał stanowić centrum całej opowieści. Wszystko to sprawia, że coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, iż platforma Netflixa jest właśnie ostoją takiej filmowej bylejakości. W przeciwieństwie do seriali, do których producenci naprawdę się przykładają, telewizyjne pełnometraże cierpią z powodu braku pieczołowitości w sposobie opowiadanych historii. O realizacji nie wspominając.

Do stworzenia oprawy muzycznej zaangażowany został Thomas Newman, który miał już okazję wcześniej współpracować z reżyserem tego widowiska. Propozycja zilustrowania The Highwaymen była dla Newmana kuszącą okazją do wejścia do swojej strefy komfortu. Jeżeli bowiem sięgniemy pamięcią wstecz i przypomnimy sobie największe highlighty w twórczości tego Amerykanina, to oscylują one wokół historii osadzonych w analogicznych do The Highwaymen realiach. Ameryka lat 30. pozwalała skorzystać z wielu wypracowanych wcześniej metod i środków wyrazu. Naturalnym było więc, że ze strony miłośników muzyki filmowej oczekiwania były całkiem spore. Usłyszeć co w stylu Drogi do zatracenia czy Zielonej mili byłoby sygnałem, że Thomas Newman wraca po kilku latach obijania się o swój własny cień twórczy. Niestety wygórowane oczekiwania dosyć szybko zrewidował efekt końcowy. Jak się bowiem okazało, kompozytor poprzestał na odtwarzaniu pewnych schematów.



Mamy więc klasyczny zestaw instrumentów solowych pociągających resztę orkiestrowych wykonawców do ilustracyjnej odpowiedzialności. Wiodącym jest fortepian będący nośnikiem lirycznej melodyki, choć dosyć często dostawiane są do niego gitary oraz solowe skrzypce. Wszystko to okraszone pokaźnym zestawem mniej popularnych instrumentów perkusyjnych, banjo oraz… elektroniki skrzętnie łatającej luki pomiędzy poszczególnymi dźwiękami. Wydawać by się mogło, że w takim filmie jak The Highwaymen syntetyczne brzmienie będzie przekłamaniem filmowej rzeczywistości. Nic z tych rzeczy. Stosowana przez Newmana elektronika jest bardzo subtelna, ledwo zauważalna w swoim aranżacyjnym majstersztyku, ale też zupełnie odarta z jakiegokolwiek eksperymentatorstwa. W kultowych ścieżkach przełomu lat 90/00 miała ona prawo fascynować, ale obecnie jest tylko świadectwem braku progresji w warsztacie Amerykanina.

Co by nie mówić, nawet tak leciwe i ograne już sztuczki w dalszym ciągu względnie możliwie sprawdzają się na podstawowej płaszczyźnie, jaką jest funkcjonalność w zderzeniu z obrazem. Tworzony przez Newmana, muzyczny krajobraz, całkiem dobrze sprawdza się w rozległych planach i pięknych zdjęciach amerykańskiego pustkowia. Sceny podróży trafnie punktowane są żwawymi fragmentami ocierającymi się o folklorystyczną estymę muzyki country. Ale takich scen jest w filmie Hancocka stosunkowo niewiele. Zdecydowana większość stoi pod znakiem dialogów, które od strony muzycznej niewiadomo było jak ugryźć. W takich przypadkach Thomas Newman najczęściej wycofuje się na z góry upatrzone pozycje, aczkolwiek zdarzają się sceny, w które ingeruje. Z różnym skutkiem – najczęściej oddając się przykrej rutynie smęcenia i wypełniania dźwiękowych przestrzeni dołującymi tektsurami. I kiedy wydaje się, że długo oczekiwany finał widowiska przyniesie w końcu jakieś fajerwerki… Thomas Newman znów składa broń , pozwalając filmowym bohaterom pełnić dramaturgiczne powinności. Swoją powściągliwość odbija sobie na epilogu, w ramach którego wciska nam solidną porcję skocznych, folkowych nut. I tak oto ilustracyjna sztampa stała się po raz kolejny udziałem Thomasa Newmana.

Zanim miałem okazję obejrzeć film The Highwaymen, z wielką niecierpliwością czekałem na długo zapowiadany album soundtrackowy. Po zapoznaniu się z obrazem oczekiwania spadły do niezbędnego minimum – zwykłej ciekawości jak to wszystko prezentuje się poza obrazem. Cóż, można powiedzieć że nienajgorzej, miejscami nawet całkiem fajnie, ale główną przeszkodą, która już na wstępie zniechęca do sięgnięcia po krążek od Sony Music, jest monstrualna długość albumu. Blisko 80-minutowe słuchowisko to w moim odczuciu gruba przesada w kontekście materiału jaki otrzymaliśmy. Można było spokojnie okroić ten obszerny zestaw o mniej więcej połowę, co z pewnością przysłużyłoby się nośności gotowego już soundtracku. Tymczasem aby nie utonąć w nadmiarze treści, zmuszeni jesteśmy do restrykcyjnej selekcji co bardziej wartościowych utworów.



Wśród nich na pewno nie zabraknie otwierających i zamykających soundtrack prezentacji tematu głównego. Tematu, który zupełnie nie łapie kontaktu z odbiorcą. Melodia anonimowa aż do bólu pojawia się na albumie jeszcze kilkakrotnie – w żadnym wydaniu nie fascynuje jakkolwiek. Fascynują natomiast drobne miniaturki fortepianowe, które w uroczy sposób przypominają o niegdysiejszej świetności Thomasa Newmana. Wsparte innymi solowymi instrumentami oraz subtelną elektroniką są punktem zaczepienia w nie zawsze łatwym w obyciu słuchowisku. I oczywiście czymże byłyby soundtracki do filmów osadzonych w latach prohibicji, gdyby nie piosenki towarzyszące działaniom bohaterów. W The Highwaymaen jest ich kilka, ale na krążku ostatecznie usłyszymy tylko dwa. Tylko a może i aż. W każdym razie wpisują się one w stylistyczne ramy nakreślone przez partyturę Newmana.



W ogóle całe to przedsięwzięcie muzyczno-filmowe wydaje się takim produktem jakby odmierzonym od linijki. Dziwi to biorąc pod uwagę ile czasu przymierzano się do realizacji tego widowiska. Zupełnie jakby gdzieś ta para napędzająca producentów zaczęła gdzieś uchodzić w miarę kolejnych etapów tworzenia. Bo to, że para zeszła już jakiś czas temu z twórcy ścieżki dźwiękowej, Thomasa Newmana, możemy zauważyć słuchając nie tylko The Highwaymen. Ścieżki ładnej i angażującej pod wieloma względami, ale w kontekście twórczości Amerykanina takiej… nijakiej. Komu więc polecić sięgnięcie po krążek od Sony Music? Chyba tylko wiernym miłośnikom muzyki Newmana.

Najnowsze recenzje

Komentarze