Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Różni wykonawcy

Matrix, the (album)

(1999)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 31-03-2019 r.

O filmie Matrix dowiedziałem się od kolegi, który zakochał się w tym thrillerze s-f od pierwszego kinowego seansu. Ja nie zdążyłem. Wiele miesięcy musiałem czekać na ukazanie się adekwatnego VHSa, aby zasmakować tego „ponoć” rewolucyjnego obrazu. Pamiętam ten dzień jak dziś. Było spokojne, jesienne popołudnie. Lekcje nieodrobione, ale rodzice w pracy, więc lepszej okazji nie było. Na stole obowiązkowe chipsy i cola… Których nawet nie ruszyłem przez programowe dwie godziny trwania kultowego filmu braci Wachowskich. Matrix zrobił na mnie olbrzymie wrażenie, które mogłem tylko zestawiać z innym hitem tego roku – pierwszym epizodem Gwiezdnych wojen. I zupełnie jak efektowny film Gorge’a Lucasa, tak i Matrix skutecznie dojeżdżał głowicę wysłużonego już, domowego magnetowidu. Lata mijały, a miłość do tego filmu tylko się umacniała. Faktem jest, że potęgowana była innymi bodźcami, wśród których najbardziej stymulującym okazał się oficjalny album soundtrackowy.

Jedną z pierwszych reakcji po obejrzeniu Matrixa była nieodparta chęć sięgnięcia po soundtrack. Raczkujący dopiero we mnie miłośnik muzyki filmowej nie rozumiał wagi, jaką w kreowaniu dramaturgii filmowej odgrywa ilustracja wyrażana orkiestrowymi środkami. Muzyka, to muzyka. Soundtrack, to soundtrack. A półki licznych wówczas sklepów muzycznych dosłownie uginały się pod ciężarem kaset magnetofonowych z songtrackiem. Zakupioną kasetę wymieniałem jeszcze dwa razy aż w końcu zainwestowałem w kompakt. I nie będzie zaskoczeniem, kiedy napiszę, że każdy z trzynastu umieszczonych na nim kawałków swego czasu dosłownie znałem na pamięć. Wiadomo, później przyszły inne doświadczenia i szala fascynacji zaczęła przechylać się w stronę muzyki, jaką do tego filmu stworzył Don Davis. Jednym z przejawów tej fascynacji była recenzja kompletnej ścieżki dźwiękowej odseparowanej ze specjalnego wydania DVD. Z widomych powodów songtrack zszedł więc na dalszy plan. Ale korzystając z dwudziestej rocznicy (jak ten czas szybko leci!) premiery Matrixa, postanowiłem odkurzyć tak lubiane niegdyś słuchowisko. I jak z perspektywy czasu prezentuje się ten krążek?

Na wstępie chciałbym podzielić się pewną refleksją. Wertując zawartość godzinnego albumu wydanego nakładem Maverick / Warner Music, doszedłem do wniosku, że kultura wydawania dobrych soundtracków odchodzi powoli do lamusa. Era „digitali” skutecznie uśmierca pieczołowitość w przygotowywaniu produktu, proponując w zamian najczęściej przytłaczającą ilość scoru uzupełnianego wykorzystanymi w filmie piosenkami. A nawet jeżeli już na rynku pojawia się klasyczny w treści songtrack, to jego zawartość pozostawia co nieco do życzenia. W świetle tego wszystkiego, album z piosenkami wybrzmiewającymi w Matriksie jest swego rodzaju perełką. Łańcuchem evergreenów, wśród których próżno szukać słabszych ogniw. Godzinne, mocne w treści słuchowisko, jest przede wszystkim ściśle związane z rzeczywistością filmową – świetnym odzwierciedleniem rytmu, cyberpunkowego klimatu i trendów aktualnie panujących w muzyce rockowej i elektronicznej. I choć wiele rozwiązań technicznych (szczególnie w zakresie elektroniki) zweryfikował ten miniony, dwudziestoletni czas od premiery Matrixa, to jednak nie potrafiłbym nazwać tego zbioru piosenek anachronicznym, przestarzałym, czy też leciwym tworem. W dalszym ciągu jest wciągającą rozrywką, którą chłonie się z jednakową fascynacją od początku do końca.


Nie będzie przesadą stwierdzenie, że spora w tym wszystkim zasługa (jeszcze wówczas) braci Wachowskich, którzy z wielką pedanterią podchodzili do każdego aspektu swojego dzieła – również muzycznego. Dokonana przez nich selekcja utworów, choć czasami uderzająca w pokutujące wówczas standardy, ostatecznie przełożyła się na doskonały efekt końcowy. Spośród trzynastu zgromadzonych na krążku kawałków nie ma sztywnego podziału na filmowe highlighty oraz sztucznie dopełniające album, zapchajdziury. Szeroko pojęty „flow” proponowanego zestawu jest naprawdę imponujący. Tak samo jak imponujące w swojej różnorodności i przebojowości są same piosenki.

Otwierający płytę „Rock is Dead” jest dźwignią marketingową widowiska. Dosyć skuteczną, czego przykładem niech będą oszałamiające wyniki sprzedaży soundtracku. Choć jego filmowa rola wydaje się śladowa, to jednak nie sposób odmówić mu należnej siły ustawiającej ton słuchowiska. Zresztą mocniejszych akcentów nie zabraknie w dalszej części soundtracku, a ich „providerami” będą między innymi Rob Zombie, Deftones, Rammstein oraz Ministry. Paradoksalnie nie one mają tutaj najwięcej do zaoferowania, ale bardziej zróżnicowane gatunkowo twory. Wśród nich „towarem eksportowym” soundtracku wydaje się Spybreak! wykonane przez duet Propellerheads. To właśnie ich utworem ozdobiona została pamiętna scena strzelaniny w korytarzu biurowca. Równie efektownie i efektywnie (zarówno w filmie, jak i na płycie) prezentują się Leave You Far Behind od Lunatic Calm oraz Wake Up formacji Rage Against the Machine. Obok mocniejszych akcentów nie brakuje także tych klimatycznych, spokojniejszych kawałków. I tutaj nasza uwaga powinna powędrować w kierunku siedmiominutowego Clubbed To Death od Roba Dougana.

Może to kwestia wieloletniego osłuchania albo olbrzymiego sentymentu, ale moim zdaniem nie ma na tym krążku utworów zbędnych. Konstrukcja takowego jest idealna sama w sobie i przeze wiele lat służyła mi jako punkt odniesienia do porównań z analogicznymi soundtrackami. Dodam tylko, że rzadko którym udawało się zbliżyć do poziomu wrażeń serwowanych przez omawiany tu album. I chyba nie jestem odosobniony w tym przeświadczeniu, bo wiele rówieśników, których dzieciństwo także stało pod znakiem Matriksa, równie ochoczo i entuzjastycznie podchodzi do tego słuchowiska. Klasyk pełną gębą!


Inne recenzje z serii:

  • The Matrix: The Deluxe Edition
  • The Matrix Reloaded (Limited Edition)
  • The Matrix Revolutions (Limited Edition)
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze