Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

I am

(1991)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 13-02-2019 r.

Joe Hisaishi po wydaniu pod koniec lat 80. dwóch albumów, w których eksplorował szeroko rozumianą muzykę rozrywkową, z początkiem kolejnej dekady na gruncie swojej działalności pozafilmowej wrócił do swojego ulubionego instrumentu – fortepianu. Był to krążek I am, zawierający łącznie 10 niewokalnych utworów, w których obok fortepianu pojawiły się również dodatkowe instrumenty, w tym etniczne oraz sekcja smyczkowa. Warto zwrócić uwagę, że był to pierwszy projekt Hisaishiego nagrany w legendarnym studiu na Abbey Road w Londynie.

Recenzowany album nie jest, jak poprzednie, zakorzeniony w muzyce rozrywkowej, choć paradoksalnie ma z nią coś wspólnego. Chodzi głównie o melodyjność. W zasadzie każdy utwór oparty jest o charakterystyczny, śpiewny, fortepianowy temat, który mógłby posłużyć za kanwę jakiejś piosenki. Wiele z nich jest bardzo typowych dla Hisaishiego, jego ręka jest doskonale wyczuwalna praktycznie we wszystkich kompozycjach. Liryzm jest bardzo płynny, miejscami intymny, miejscami delikatny i ciepły, jak to u Japończyka – słychać tu zresztą echa innych melodii maestro (np. Passing Words przypomina późniejsze Porco Rosso, z kolei Dream czerpie z wcześniejszego Ariona). I am zdaje się zatem pracą ściśle wywodzącą się ze stylu Japończyka, co potęgowane jest przez fortepianowy koloryt całości. Ze wszystkich stricte lirycznych kawałków najbardziej urokliwie prezentuje się inspirowane twórczością Franza Schuberta i najsłynniejszym barcelońskim parkiem Silencio de Parc Guell. Owa melodia pojawiła się na popularnym albumie i zbiorze partytur Encore z 2002 roku.

Materiał, choć głównie liryczny, nie jest jednostajny i, co za tym idzie, nie nuży. Wynika to głównie z dwóch rzeczy – przystępnego czasu trwania albumu i trzech utworów wymykających się z klasycznej melodyki Hisaishiego. Wśród nich znajdują się Venus i Echoes, dwa utwory, w których Hisaishi wprowadza komponentę etniczną, dotychczas bardzo rzadko przez niego stosowaną. W pierwszym z nich punktuje energiczna rytmika, w drugim brzmienie syntezatora (wykorzystanego również w filmie Futari) i ludowego instrumentu strunowego kokyu. W Echoes czuć także pewnego rodzaju „vangelisowską” nastrojowość. Trzecim utworem jest Modern Strings, gdzie zastosowanie znalazła na swój sposób fikuśna melodia fortepianu i drapieżne staccato smyczków. Można to potraktować jako swojego rodzaju zapowiedź wybornego Madness, które zyskało popularność dzięki pojawieniu się na soundtracku z Porco Rosso.

Jak to często bywa w przypadku studyjnych prac Hisaishiego, część melodii nagranych na potrzeby albumu zostało stworzonych wcześniej przy okazji innych projektów. Mamy tutaj dwa tematy filmowe, obydwa pochodzące z dwóch zapomnianych produkcji familijnych z samego początku lat 90., a konkretnie Kojika’s Monogatari i Tasmania Story. Ze względu na swoje liryczne oblicze dobrze wpisują się w nastrój albumu, a zredukowanie orkiestrowych elementów z oryginalnych nagrań z jednej strony ujęło im przebojowości, z drugiej zaś podkreśliło ich kameralny, subtelny charakter. Passing the Words to natomiast opracowanie jednej z piosenek stworzonych na potrzeby telewizji kilka lat wcześniej. Z kolei zamykające krążek White Island jest aranżacją tematu napisanego kilka lat wcześniej do telewizyjnego dokumentu o Antarktydzie.

I am Joe Hisaishiego to płyta, która tak naprawdę nie wyróżnia się niczym szczególnym w dorobku Japończyka: ani jakimiś bardzo pamiętnymi tematami, ani niezwykłymi rozwiązaniami harmonicznymi i brzmieniowymi. Jednocześnie tworzy ona niezwykle przyjemne słuchowisko, pełne charakterystycznych dla niego melodii, liryzmu, emocjonalności, ponadto wzbogacone o kilka dodatkowych eksperymentów, które stanowiły jeden z przystanków dla dalszego rozwoju muzycznej tożsamości maestro. I am to także swoista zajawka wydanego rok później My Lost City, jednego z najlepszych albumów studyjnych Hisaishiego.

Najnowsze recenzje

Komentarze