Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Danny Elfman

Grinch, the

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 25-01-2019 r.

Okres okołobożonarodzeniowy, to wdzięczny czas do wertowania różnego rodzaju ciepłych, rodzinnych widowisk z motywami świątecznymi. Wśród mniej lub bardziej wyświechtanych historii, jedną z najczęściej „odświeżanych” jest ta, traktująca o gnuśnym, krnąbrnym i samolubnym stworzeniu, które aż trzęsie się w środku na myśl o zbliżających się świętach. Patrząc na pięknie udekorowane domy i cieszące się dzieci, knuje plany mające ma celu zepsuć wszystkim tę doniosłą chwilę. Znacie tę postać? Oczywiście, że tak. Gruch odmieniany był chyba przez wszystkie filmowe przypadki z aktorskimi włącznie. Któż nie pamięta świetnej kreacji Jima Carrey’a z filmu, do którego równie pamiętną muzykę tworzył James Horner? Prawie dwie dekady po premierze filmu Grinch: świąt nie będzie, studio Universal zdecydowano się na stworzenie adekwatnej animacji kierowanej do najmłodszych. Zrealizowana za niewiele ponad 70 mln $ okazała się kasowym hitem. Cóż, magia świąt zadziałała, choć sporą część tego sukcesu można przypisać tonacji, w jakiej zanurzono historię zielonego stworka. Ciepłe w wymowie widowisko, naszpikowane subtelnym humorem, okazało się jedną z najmilszych niespodzianek filmowych roku 2018.

Wielkich niespodzianek nie spodziewano się w muzyce do tego obrazu. Święta rządza się swoimi prawami, a jednym z nich jest obligatoryjne angażowanie do palety wykonawczej partytur całego potencjału symfonicznego i chóralnego brzmienia. Kiedy na rok przed premierą świat obiegła informacja o angażu na stanowisko kompozytorskie Danny’ego Elfmana, chyba nikt nie wątpił, że film Grinch przemawiał będzie rzetelnie skonstruowaną, bogatą tematycznie i polichromatyczną w środkach, ścieżką dźwiękowa. I taki też produkt finalnie otrzymaliśmy. Muzyka stworzona przez Elfmana, to odzwierciedlenie jego przebogatego warsztatu oraz dużej wrażliwości na filmową dramaturgię. Lata tworzenia u boku Tima Burtona pozwoliły na wypracowanie uniwersalnego języka, w jakim amerykański kompozytor interpretuje filmy o charakterze familijnym. Choć język ten wydaje się na pierwszy rzut ucha bardzo przytłaczający – bombardujący obraz i odbiorcę olbrzymią ilością dźwięków o bardzo różnym zabarwieniu – ostatecznie okazuje się idealnym odzwierciedleniem panujących w filmie nastrojów.



I tak oto wylewna, barwna symfonika z licznymi wstawkami chóralnymi, wspierana jest mocnym, choć dosyć anonimowym w kontekście twórczości tego kompozytora, tematem przewodnim. Co ciekawe nie jest on przypisany tytułowemu bohaterowi, ale ogólnej, świątecznej atmosferze, która tak bardzo irytuje zielonego stworka. Patetyczne frazy, dosyć często rewidowane są przez minorowe wstawki, trafnie punktujące frustrację Grincha. Przy tej okazji wyprowadzanych jest mnóstwo zabiegów dźwiękonaśladowczych rzutujących na dynamice całej pracy. Nie brakuje również klasycznej, elfmanowskiej groteski, która celowo kontrapunktuje z obrazem lub sztucznie podbija dramaturgię. Dopiero kiedy w głowie tytułowego bohatera rodzi się niecny plan zepsucia świąt mieszkańcom Ktosiowa, ścieżka dźwiękowa powoli oddala się w stronę klasycznej ilustracji do animacji, gdzie tylko okazjonalnie górę bierze świąteczny hurraentuzjazm. Pomiędzy całymi połaciami ilustracji szczelnie wypełniającej filmową przestrzeń, znajdziemy również pokaźną ilość fragmentów lirycznych wkładanych w usta bohaterów. Pieśni świąteczne i przyśpiewki stają się nieodzownym elementem świata przedstawionego, a w ciepłą wymowę tych diegetycznych zabiegów dobrze wpisują się budujące świąteczną atmosferę, wykorzystywane zaocznie piosenki. Muzyka jako całościowy twór jest więc bardzo istotną cząstką filmowej opowieści. Budowane na jej bazie nastroje udzielają się nie tylko widowni, ale również słuchaczom, którzy zapragną zmierzyć się z tą muzyką poza filmowymi kadrami.


Potencjalny odbiorca ma możliwość wyboru pomiędzy albumem koncentrującym swój program wokół wykorzystanych w filmie piosenek, a wirtualnym soundtrackiem, prezentującym highlighty z oryginalnej muzyki Danny’ego Elfmana. Ttylko ten pierwszy wydany został w formie fizycznego krążka CD. Miłośnicy twórczości Elfmana i kolekcjonerzy zarazem, muszą się tu obejść smakiem. A szkoda, bo dobrze skrojony, 47-minutowy „original score”, wpisuje się w kanon dobrych słuchowisk, jakie na przestrzeni ostatnich lat wyprodukował amerykański kompozytor.

Przygodę soundtrackową rozpoczynamy od powolnego budowania świątecznej atmosfery, prowadzącej nas do patetycznej prezentacji tematu przewodniego. Kolejne fragmenty niejako kontynuują tę myśl, okazjonalnie tylko zaniżając nastrój fragmentami oscylującymi wokół malkontenctwa głównego bohatera. Kompozytor rzadko kiedy daje nam odpocząć od gęsto zabudowywanej symfoniką, muzycznej faktury. Jedynym dogodnym do tego momentem są fragmenty ilustrujące sceny rozgrywający się w jaskimi Grincha lub melancholijne utwory przypisane pewnej dziewczynce, której drogi skrzyżują się z zielonym stworkiem w finalnym akcie widowiska. Jeżeli już o takowym wspomniałem, to pod względem muzycznym nie stanowi on większego zaskoczenia. Wszystko to mieliśmy już okazję przerabiać przy okazji ścieżek dźwiękowych tworzonych u boku Tima Burtona. Dorzucenie do tego zestawu odpowiedniej ilości świątecznych akcentów przekłada się w sposób zdecydowany na poprawę odbioru. Prześlizgując się pomiędzy krótkimi, dynamicznymi fragmentami, niewiadomo kiedy docieramy do końcówki albumu, gdzie czekają nas ciepłe aranże melodii świątecznych i… piosenka wykonywana przez tytułowego bohatera z jednej z filmowych scen. Ot miły, choć raczej zbędny dodatek do zasłyszanej wcześniej treści.

Tak naprawdę całe to słuchowisko można zamknąć w kategoriach miłego doświadczenia. Niezobowiązującego, nie narzucającego się ogromem ciężkostrawnego materiału, zapewniającego sporą porcję muzycznego ciepła i radości. Niemniej jednak w kontekście highlightów twórczości Elfmana i wielu analogicznych, okołoświątecznych prac, jest to tylko kolejna rzemieślnicza praca, o której zapewne będziemy sobie przypominać tylko w chłodne, grudniowo-styczniowe popołudnia. I z tego chociażby powodu warto zapoznać się z muzyką do animowanego Grincha.


Najnowsze recenzje

Komentarze