Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Newton Howard

Fantastic Beasts: The Crimes of Grindelwald (Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Daniel Aleksander Krause | 02-12-2018 r.

Zbrodnie J.K. Rowling – taki podtytuł byłby chyba znacznie adekwatniejszy dla drugiej części Fantastycznych zwierząt. Oglądając bowiem skutki najświeższej kolaboracji Angielki i reżysera Davida Yatesa, próżno doszukiwać się tytułowych zbrodni Grindelwalda. W oczy rzuca się za to cały szereg błędów i scenariuszowych niedociągnięć, które w kontekście rangi projektu aż rażą. Wydana dwa lata temu pierwsza część oparta była na cokolwiek prostej i naiwnej historii, przy tym jednak spójnie i konsekwentnie poprowadzonej. Zbrodnie Grindelwalda są tego zupełnym przeciwieństwem – ton całej opowieści przybrał znacznie mroczniejsze barwy, a przewijających się wątków starczyłoby na kilka osobnych filmów. Niestety pozorne bogactwo przedstawionej historii okupione jest zupełnie chaotyczną narracją, marginalnym zazębianiem się skądinąd ciekawych historii, błędami logicznymi, a w konsekwencji kompletnym brakiem napięcia. Ciężko nie odnieść wrażenia, że Rowling nie poradziła sobie z pisarskimi przyzwyczajeniami i nie potrafiła się ich pozbyć podczas tworzenia scenariusza, który rządzi się jednak innymi prawami. Seans nie pozostawia jednak wyłącznie złych wspomnień – całość ratują całkiem udane kreacje aktorskie (z zaskakująco przekonującym Johnnym Deppem na czele), a odpowiednich wrażeń dostarcza efektowna strona audiowizualna filmu. Z muzyką Jamesa Newtona Howarda włącznie.

Pierwsza część Fantastycznych zwierząt okraszona była muzyką pełną paradoksów. Howard z jednej strony zwracał się w stronę bogatego, klasycznego brzmienia orkiestry, w sferze underscore i muzyki akcji często uciekając się jednak do swoich współczesnych ciągot oraz muzycznego rzemieślnictwa. Nową franczyzę kompozytor dopełnił adekwatną liczbą nowych melodii, niekiedy bardzo udanych, jednak cierpiących na braku odpowiedniej ekspozycji. Ilustracyjna epika oraz ekscytujące aranżacje często tonęły w morzu ilustratorstwa i nieciekawej muzyki tła. Wyraźnie niewykorzystany potencjał muzycznych pomysłów Amerykanina z pierwszej części rodził nadzieję, że być może dojdzie do nadania odpowiednich kształtów tej materii w kontynuacji serii. Czy Zbrodnie Grindelwalda te nadzieje spełniają, ciężko odpowiedzieć w sposób jednoznaczny. Z całą pewnością Howard dokonał pewnej weryfikacji stworzonych koncepcji, częściowo kontynuując wypracowane przez siebie zamysły na pierwszą część, ale i wprowadzając do nich nową jakość.

Już otwierający film i album utwór The Thestral Chase daje pewien obraz wykreowanej przez kompozytora muzycznej materii. Mroczny underscore i tajemnicze chórki stopniowo przechodzą w powolne pomruki blachy oraz nerwowe pizzicato. Z czasem muzyka nabiera gwałtownego rozpędu i przeistacza się w iście dynamiczny rajd całej orkiestry i chóru, zwieńczony patetycznym tematem pod tytuł filmu. Howard korzysta tutaj z zabiegów dla siebie bardzo typowych (okrzyki chóru wręcz trącą myszką), robi to jednak w bardzo przekonujący sposób – nie sposób otwierającej sekwencji odmówić rasowego nerwu oraz tak potrzebnej akcji dawki ekscytacji. Wrażenia wyniesione z prologu można dość sprawiedliwie odnieść do całości muzyki. Brzmienie jest konsekwentnie malowane tradycyjną paletą orkiestry. Howard nie sili się tutaj na nowe rozwiązania, wręcz przeciwnie – bardzo ochoczo korzysta ze znanych koncepcji, często sięgając do własnego dorobku. Odbija się to siłą rzeczy na mocy, z jaką (nie) zaskakuje słuchacza. Przede wszystkim w sferze muzyki tła oraz suspensu otrzymaliśmy dzieło z jednej strony technicznie dopracowane, pod względem ilustracyjnym bardzo sprawne, mało jednak frapujące pod kątem odsłuchu (Irma and the Obscurus, Your Story is Our Story, Vision of War). Podobne zarzuty można wystosować do niektórych utworów o bardziej wyrazistym charakterze – The Kelpie to bardzo typowa, wręcz nudna epika. Z kolei towarzyszące finałowej przemowie Spread the Word, choć ilustracyjnie efektywne, poza filmem razi koncepcyjnym banałem – po kompozytorze pokroju Howarda można spodziewać się bardziej wyrafinowanych pomysłów niż wznoszącego się motywu opartego na prostym ostinato. Mimo tych wszystkich przywar, Zbrodnie Grindelwalda niejednokrotnie potrafią poruszyć – kompozytor zdaje się bowiem korzystać z klasycznych środków wyrazu ze szczerym entuzjazmem. Brzmienie muzyki jest bogate i różnorodne, a w cokolwiek generyczne czasami rozwiązania Amerykanin wlewa znacznie bardziej ożywczą materię tematyczną.

Co najbardziej cieszy, Howard odrobił lekcję z poprzedniej części i oddał częściowo sprawiedliwość bazie tematycznej, którą na jej potrzeby stworzył. Pole do działania było pod tym względem mocno ograniczone, bowiem chaotyczna narracja i ślamazarne tempo prawie całego filmu stwarzały stosunkowo mało miejsca na eksponowanie melodii. Mimo tych trudności, kompozytor wyszedł obronną ręką i wykorzystał być może każdą okazję do przypomnienia lejtmotywów. Jedną z ciekawszych transformacji przeszedł ciepły materiał dla Newta. W pierwszej części wykorzystany w dość statyczny sposób, tutaj otrzymał dynamiczną, pogodną aranżację na smyczki i dęte drewniane, zapowiadającą kolejną przygodę dwójki przyjaciół w Newt and Jacob Pack for Paris. Amerykanin robi użytek również z szeregu innych melodii (temat heroiczny Newta, temat miłosny), pośród wszystkich jednak najważniejszym powrotem jest świetny temat Fantastycznych zwierząt. Pierwsza część serii, mimo szeroko zakrojonej bazy tematycznej, przez wzgląd na nikłą oraz niekonsekwentną ich ekspozycję cierpiała na brak silnej, charakterystycznej muzycznej tożsamości. W Zbrodniach Grindelwalda kompozytor szczęśliwie naprawia ten błąd, dając melodii dogodną liczbę okazji do zasygnalizowania swojej obecności. Choć film nie posiada zbyt wielu momentów, w których może wybrzmieć w pełni, motyw konsekwentnie snuje się w tle dla kluczowych wydarzeń fabularnych, a jego nośna, chwytliwa natura w pełni wystarcza, aby nadać historii tonu i spójności, których brakowało części pierwszej.

Howard uzbroił historię również w szereg całkiem udanych, nowych melodii (Nagini, Blood Pact), spośród których dwa są fabularnie najbardziej istotne. Pierwsza z nich przypisana jest młodemu Albusowi Dumbledore’owi. Słychać, że kompozytor podszedł z dużą uwagą do tematu wybitnego czarodzieja. Ciepła, intonowana przez smyczki nobliwa melodia z jednej strony doskonale koreluje z sympatyczną, pogodną naturą nauczyciela ochrony przed czarną magią, z drugiej strony nadaje czarodziejowi należnej mu powagi i szlachetności. Choć niestety temat nie pojawia się zbyt często, z pewnością daje szansę na interesujące aranżacje w następnych częściach. Na przeciwległym biegunie stoi materiał poświęcony Lecie Lestrange (pierwszy raz słyszany w Leta’s Flashback), będący być może muzycznie, jak i koncepcyjnie najjaśniejszym punktem całego score. Howard zawsze miał dobrą rękę do muzycznej liryki i ta prześliczna, intymna melodia jest tego kolejnym dowodem. Dwuczęściowy temat poświęcony byłej ukochanej Newta jest jednocześnie rozdzierająco smutny i romantyczny, przy tym bardzo inteligentnie napisany. Kompozytor aranżuje melodię w kołysankowej manierze (dziecięcy chór, kołyszące partie harfy), a pojawiające się w jednej części tematu echa sławetnego Dies irae błyskotliwie korespondują z mroczną historią postaci oraz trapiącymi ją wspomnieniami. Piękna perełka, opowiadająca historię postaci bardziej przekonująco niż sam film.

Choć to bardziej wina samego filmu, znamiennym jest fakt, iż muzyka Howarda jawi się jako zdecydowanie bardziej spójna od medium, w którym przyszło jej funkcjonować. Na ironię zakrawa fakt, że chyba jedyny raz, kiedy muzyka kiksuje to wtedy, kiedy twórcy korzystają ze słynnego tematu Hedwigi w trakcie powrocie do Hogwartu. Temat Williamsa w tym przypadku to trochę denna zagrywka pod fanów Pottera i niestety wybrzmiewa w scenie dość karykaturalnie. A szkoda, bo skomponowany przez Howarda utwór Traveling to Hogwarts sprawdziłby się zapewne całkiem nieźle, podnosząc przy tym spójność narracyjną dzięki głównemu tematowi. Bądź co bądź, jak na tak ospałe widowisko, muzyka jednak dość skutecznie udziela się uwadze widza, mimo iż oprócz wspomnianych przypadków, rzadko próbuje być czymś więcej niż wiernym strażnikiem fabularnych wydarzeń. Muzyczny potencjał znajduje swoje ujście w najbardziej intensywnej emocjonalnie finałowej sekwencji filmu, zilustrowanej efektownymi Spread the Word oraz Wands into the Earth. Przede wszystkim ten drugi zasługuje na miano jednego z ekspresyjnych highlightów nie tylko ścieżki, ale i roku. Kompozytor oparł budowanie napięcia na klasycznej konwencji stopniowego wprowadzania kolejnych partii. Poczynając od marszowego rytmu smyczków, przez monumentalne, gorączkowe partie trąbek przywołujące na myśl Grand Canyon, aż po patetyczny, chóralno-smyczkowy wybuch emocji, zwieńczony najbardziej ekscytującą aranżacją głównego tematu. Howardowski finał w stylu, którego od dawna u niego brakowało.

Ponownie więc James Newton Howard uraczył nas ścieżką, która może wywołać trochę mieszane odczucia. Największym problemem ścieżki jest znaczący brak świeżości sporej części muzyki – kompozytor nie tylko korzysta z generycznych rozwiązań, czasem popełnia wręcz dość bliskie nawiązania do siebie (przypisane wschodzącemu ruchowi Grindelwalda dęciaki są wzięte żywcem z Dinozaura), jak i innych kompozytorów (kolejna inspiracja Henrykiem Mikołajem Góreckim, a nawet Howardem Shore’em). Z drugiej strony niemało tu cieszących ucho, często szczerze poruszających pomysłów i melodii, przypominających o rzeczywistych możliwościach tego kompozytora. Pod pewnym względem Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda są średnio na dość zbliżonym poziomie do swojego poprzednika. Pod względem koncepcyjnym Howard zrobił jednak spory krok naprzód, komplementując film ilustracją znacznie bardziej spójną i konsekwentną narracyjnie. Całościowo kompozytor wyszedł z zadania obronną ręką i dostarczył kilku kolejnych, muzycznych fantastycznych zwierząt i być może kolejne części pozwolą mu ich znaleźć trochę więcej.

Inne recenzje z serii:

  • Fantastic Beasts and Where to Find Them (Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć)

  • Najnowsze recenzje

    Komentarze