Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

Symphonic Suite „Castle in the Sky”

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 25-11-2018 r.

W 2018 roku ukazała się płyta Symphonic Suite „Castle in the Sky”, składająca z nowych wersji dwóch dzieł Joe Hisaishiego: suity z Laputy – Podniebnego zamku, słynnego anime Hayao Miyazakiego, a także z Asian Symphony, dużej, niefilmowej kompozycji japońskiego maestro. W niniejszym tekście pomówimy o tym, co ma do zaoferowania rzeczony krążek w stosunku do starszych nagrań.

Już na początku warto zwrócić uwagę na jeden aspekt. Otóż nowe orkiestracje przygotował, wespół z Hisaishim, Chad Cannon, artysta, który miał możliwość pracować przy różnych ścieżkach dźwiękowych, przygotowywał min. instrumentacje w Hobbitach Howarda Shore’a i Godzilli Alexandre’a Desplata. Współpracował on kilkukrotnie z Hisaishim, min. przy drugiej części Ninokuni, a także w trakcie jego światowej trasy Joe Hisaishi Symphonic Concert: Music From the Studio Ghibli Films of Hayao Miyazaki. W tym miejscu należy jednocześnie zaznaczyć, że Amerykanin nie dodaje zbyt wiele od siebie, bo orkiestracje tematów w suicie z Laputy bazują w sporej mierze na instrumentacjach Hisaishiego, zarówno tych pochodzących z oryginalnych soundtracków (wersji japońskiej i amerykańskiej), jak i tych przygotowanych specjalnie na płytę Laputa Symphony.

Cannon i Hisaishi postanowili skorzystać z możliwości pracowania z dużą orkiestrą. Ich instrumentacje są doprawdy bombastyczne, dźwięk jest głębszy, bas bardziej wyrazisty. Blachy brzmią bardzo soczyście, nikt nie stroni też od intensywnych uderzeń w kotły i talerze. Czuć wszędobylski przepych i pompę. Z drugiej strony, np. na wydaniu Laputy Symphony mniejszy skład i kładzenie akcentów na inne elementy dzieła Hisaishiego pozwalały zachować lepszy balans pomiędzy sekcjami, tym samym nie odczuwało się, tak jak w niniejszym nagraniu, tej dość nachalnej ściany symfonicznego dźwięku. Dlatego muszę przyznać szczerze, że od strony brzmieniowej bardziej odpowiada mi wspomniane Laputa Symphony. Jeśli jednak chcecie usłyszeć Laputę w jeszcze bardziej emfatycznych i przepastnych aranżacjach, to ten krążek może spełnić wasze oczekiwania.

Jeszcze kilka słów należy poświęcić doborowi tematów i kształtowi suity. Cannon i Hisaishi zebrali większość melodii skomponowanych do filmu Miyazakiego (z braków rzuca się przede wszystkim A Mining Town). Jako że jednak cały utwór trwa niespełna półgodziny, to każdemu z nich zostaje poświęcone 1-2 minuty, niekiedy troszkę więcej, a zatem stosunkowo niewiele, przez co czasami zbyt szybko musimy żegnać się z kolejnymi tematami (i tutaj przewaga pojawia się po stronie Laputa Symphony, gdzie każda z melodii otrzymała nieco więcej miejsca). Omawiana suita konstrukcyjnie przypomina zatem poemat symfoniczny z Nausicii z Doliny Wiatru, który pojawił się na płycie Works I, aniżeli typowy dla Hisaishiego album typu „symphony”. Podoba mi się natomiast pomysł zakończenia suity tematem Laputy (The Eternal Tree of Life), moim ulubionym z tego soundtracku, a także wplecenie w środek suity fortepianowej aranżacji tematu głównego.

Choć nazwa płyty sugeruje, że jego sednem jest nowa suita z Laputy, to jednak wspomniane Asian Symphony wcale nie zajmuje mniej przestrzeni albumowej – obydwa dzieła trwają około 26 minut, jednak zapewne ze względu marketingowych zdecydowano się na nawiązanie w tytule albumu do pamiętnego anime Hayao Miyazakiego. Czym jest zatem Asian Symphony? Ten pięcioczęściowy utwór składa się z zaaranżowanych na pełną orkiestrę czterech kompozycji z wydanej w 2006 roku płyty Asian X.T.C, którą uzupełnia dodatkowa, premierowa część, Absolution. Poszczególne składowe „azjatyckiej symfonii” czerpią nie tylko z orientalnej stylistyki, ale także z jazzu i szeroko rozumianego modernizmu, zwłaszcza minimalizmu. Utwory są dynamiczne, żywiołowe, w orkiestracjach słychać echa twórczości Steve Reicha i Johna Adamsa (jedynie Absolution ze swoim klasycznym liryzmem i wolnym tempem wyłamuje się z tej konwencji). W przeciwieństwie do suity z Laputy, tutaj rola orkiestratora miała istotne znaczenie, bo utwory te w oryginalne były wykonywane jedynie przez kilku wykonawców, w dużej mierze grających na dalekowschodnich instrumentach tradycyjnych. Recenzowany album przedstawia nam je w prawdziwym, symfonicznym sosie, dzięki czemu nabrały przebojowego sznytu i doniosłego wydźwięku. Co prawda jednobarwna, gęsta faktura orkiestry niejako przysłoniła etniczną kolorystykę pierwotnych aranżacji, niemniej w takowej formie Asian Symphony z pewnością ma większe szanse dotrzeć do fanów wytrawnej symfoniki. Jest to ciekawa próba przetłumaczenia kompozycji zakorzenionych w dalekowschodniej poetyce na grunt europejskiej i amerykańskiej symfoniki XX i XXI wieku, trochę w odróżnieniu od suity z Laputy, która w żaden sposób nie rzuca nowego światła na materiał źródłowy.

Ktoś może powiedzieć, że recenzowane wydawnictwo to „odcinanie kuponów”. Oczywiście poniekąd jest to prawda, niemniej nie powinno to szczególnie przeszkadzać. Laputa – podniebny zamek to przecież partytura znakomita, z ogromną bazą tematyczną, przez co obcowanie z jej rozmaitymi nagraniami, nawet jeśli nie idealnymi, sprawia masę frajdy. Możemy się tu doszukiwać kolejnych smaczków, porównywać starsze i nowe wersje poszczególnych motywów itp. Zresztą skoro dzieła muzyki poważnej bywają nagrywane po wielokroć, to czemu nie miało być to dotyczyć znakomitych partytur filmowych? No i do tego mamy wyborne, orkiestrowe Asian Symphony. Myślę więc, że mimo wszystko warto rozejrzeć się za tym wydawnictwem.

Inne recenzje z serii:

  • Laputa – podniebny zamek (image album)
  • Laputa – podniebny zamek (soundtrack)
  • Laputa – podniebny zamek (symphony)
  • Laputa – podniebny zamek (soundtrack – USA)
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze