Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Yugo Kanno

Blame!

(2017)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 27-09-2018 r.

Blame! to jedna z wielu cyberpunkowych mang, gatunku, którego chyba najbardziej znaczącym reprezentantem jest Ghost in the Shell. Dzieło Tsutomu Nihei, choć cieszy się sporą estymą wśród fanów japońskich komiksów, nie jest jednak tak popularne, o czym świadczy chociażby fakt, że dopiero po prawie 20 lat od swojej premiery doczekało się filmowej adaptacji. Przyznam się szczerze, że nie znam oryginału Nihei, a do seansu przystąpiłem z tzw. carte blanche. Projekt zaciekawił mnie warstwą wizualną i intrygującym materiałem źródłowym, a nutki pikanterii dodawał także fakt, że film w reżyserii Hiroyukiego Seshity miał ukazać się na jakże popularnej ostatnimi czasy platformie Netflix.

Fabuła filmu przenosi nas kilka wieków w przyszłość, do pewnej enklawy położonej w gigantycznym Mieście, zdominowanym przez roboty, tzw. safeguardy. Ów przytułek zamieszkują ludzie, ostatni ocaleni po tajemniczej zarazie, których chroni zbudowana dawno temu bariera. Jedyną nadzieją na odzyskanie władzy nad metropolią, jest odnalezienie ludzi z tzw. genem seciowym. Nie jestem w stanie ocenić, jak ta pełnometrażowa produkcja wypada w kontekście mangi, na której jest oparta, niemniej jako autonomiczne dzieło nie jest niczym, co mogłoby zainteresować statystycznego odbiorcę, bo poza wspomnianą grafiką (i tak nie zawsze idealną) i nieźle wykreowaną dystopią, oferuje raczej mdłe, nudnawe i czasami pogmatwane kino post-apokaliptyczne. Ciekawej od samego filmu prezentuje się z pewnością ścieżka dźwiękowa.

Jej autorem jest Yugo Kanno (nie mylić z Yoko Kanno!), w chwili nagrywania tej pracy niespełna 40-letni kompozytor, pracujący głównie na rzecz telewizji (w tym także seriali anime). Jego osoba zapadła mi w pamięć głównie dzięki muzyce z taiga dramy (dorocznego tasiemca historycznego telewizji NHK) Gushee Kanbee, którą obdarzył poruszającym tematem przewodnim. Czy w Blame! również usłyszymy jakieś wpadające w ucho melodie? Co w ogóle możemy powiedzieć o tej pracy?

Wspomniane Miasto (nieprzypadkowo pisane dużą literą) stanowi główny argument w rękach speców od animacji. To właśnie scenografia robi tu spore wrażenie: gigantyczne przestrzenie i zurbanizowane molochy budowlane stanowią ważny punkt wizji reżysera. Oczywiście to wszystko musiało znaleźć odpowiednią argumentację w postaci ścieżki dźwiękowej. Ciekawym ruchem ze strony Kanno było zilustrowanie dystopijnego Miasta min. za pomocą środków kojarzonych z muzyką etniczną. Japończyk sięga po (zapewne w pewnej części samplowane) shakuhachi, didgeridoo, gitary, dulcimer (lub jego pochodne), czasem pojawiają się również wokale. To wszystko często zatopione jest w odpowiednich teksturach elektronicznych, miejscami wręcz ambientowych. Co prawda czasem chciałoby się, aby Japończyk bardziej ryzykował z tymi eksperymentami i szedł z nimi krok dalej, ale koniec końców próbę stworzenia specyficznej aury dla świata przedstawionego w filmie należy uznać za umiarkowanie udaną. Za pewny mankament można postrzegać jednak to, że niekiedy muzyka Kanno, zwłaszcza ta odpowiedzialna za kreowanie klimatu, jest troszkę za mało słyszalna. Więcej odwagi ze strony decydentów odpowiedzialnych za zmiksowanie muzyki pod ruchome kadry zdecydowanie uwypukliłoby walory tego score’u. Natomiast do szkicowania sfery dramatycznej artysta oddelegowuje już znacznie bardziej klasyczne środki wyrazu, głównie smyczki i fortepian.

A co z bazą tematyczną? Przez partyturę przewija się kilka motywów, lecz najważniejszy tyczy się Killy’ego, enigmatycznego androida, który pomaga ludziom, poszukując posiadaczy rzeczonego wcześniej genu. Postać ta otrzymała niejako dwa tematy. Pierwszy z nich skonstruowany jest na krótkich frazach fortepianu, których jaskrawy i tajemniczy koloryt sprawnie podkreśla wyjątkowość tego bohatera (pozostałe postaci wypadają zupełnie bezpłciowo). Drugi motyw Killy’ego to już dość klasyczna melodia o heroicznym wydźwięku, być może nieco generyczna, ale z pewnością dobrze oddają niejako mesjański (patrząc z perspektywy rasy ludzkiej) charakter czarnowłosnego androida. Zresztą potrafi ona świetnie wybrzmieć, zwłaszcza w utworze Tabidachi, ilustracji jednej z ostatnich scen filmu, gdzie podejmowana jest w przebojowy, iście westernowy sposób.

W pracy Kanno najbardziej problematyczną sferą jest muzyka akcji. Zrozumiałą rzeczą jest, że futurystyczny, post-apokaliptyczny świat skierował kompozytora w stronę elektronicznych stylizacji, niemniej z łatwością można odnieść wrażenie, że nie miał on raczej pomysłu na rozwinięcie tej koncepcji. Otrzymaliśmy bowiem dość oklepaną tapetę, wykorzystującą pulsujące beaty i siekane sample, przemieszane niekiedy z zimmerowskim basem lub smyczkami. Trochę szkoda, że ta płaszczyzna ścieżki dźwiękowej z Blame! została nieco zbagatelizowana.

Recenzowany tutaj materiał ukazał się na dwupłytowym wydaniu. Niech jednak nikogo to nie odstrasza już na starcie. Na obydwu krążkach znalazło się łącznie nieco ponad 80 minut muzyki, a zatem po usunięciu jednej czy dwóch ścieżek spokojnie można by skleić jednopłytową edycję. Zresztą porządne przemontowanie przydałoby się ścieżce dźwiękowej z Blame!, bo pośród tak obszernej prezentacji znajdzie się całkiem sporo mniej frapujących fragmentów, oczywiście głównie tych bardziej ilustracyjnych, które spokojnie można by pominąć kompilując właściwy soundtrack. Reasumując, nie jest to praca przełomowa, wyjątkowa, czy przebojowa, a przy tym posiada parę wad (siermiężna akcja, przesadna ilość materiału na soundtracku), niemniej dzięki motywowi Killy’ego i etnicznym naleciałościom, fanom filmu i franczyzy z pewnością może się podobać. Ja będę jednak ostrożniejszy w ostatecznej ocenie.

Najnowsze recenzje

Komentarze