Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Richiro Manabe

Gojira Tai Hedorah (Godzilla kontra Hedora)

(1971/1993)
-,-
Oceń tytuł:
Wojtek Wieczorek | 11-09-2018 r.

Godzilla vs Hedora jest przez wielu fanów uważany za najgorszy lub za jeden z najgorszych filmów serii. Oczywiście, nie jest to znaczące wyróżnienie, bo co drugi film z serii Showa pretenduje do miana tego niechlubnego tytułu. Jednak podczas gdy większość z konkurencyjnych odsłon zasłużyła sobie na to miano idiotyczną fabuła i nadmierną infantylnością, film Yoshimitsu Banno odznacza się niewiarygodnie kontrastywnym miksem tonalnym, balansując między historią stricte ukierunkowaną na małoletniego widza, a niepokojącymi, mrocznymi i niemal eksperymentalnymi wstawkami oraz zabiegami montażowymi. Zarazem obraz starał się nieść przekaz i komentarz społeczny (a nawet kilka komentarzy, co wszystko razem wydaje się raczej surrealistyczną wizją zarejestrowaną pod wpływem popularnych w tamtym czasie narkotyków takich jak LSD i piszę to bez ironii). Fakt, że byłem wystawiony na działanie tego filmu zanim jeszcze poszedłem do szkoły podstawowej może wyjaśnia parę rzeczy. Z kolei fakt, że w lokalnej wypożyczalni wideo był on w promocji za 1 PLN na osiem dni może wyjaśniać fakt, że byłem na niego wystawiony. Nie jestem jednak pewien, czy był wart swojej ceny.

Za muzykę do tego nomen omen potworka odpowiedzialny był Riichirô Manabe. Tak jak w przypadku Zemsty Godzilli, kompozytor nie miał łatwego zadania – co prawda na tym etapie nikt już się nie przejmował schedą po Ifukube (nawet sam Ifukube), ale uchwycenie nieustannie zmieniającego się tonu, wykonującego zwrot o 180 stopni ze sceny na scenę mogłoby sprawić kłopoty niejednemu doświadczonemu muzykowi. Efekt końcowy, odzwierciedlając sam film, stanowi dziwaczny miks elementów komicznych, niepokojących efektów dźwiękowych i koszmarnych piosenek źródłowych.

Tym, co najbardziej zwraca na siebie uwagę, jest kompletnie zrezygnowanie z jakiejkolwiek dramaturgii w ilustrowaniu scen z Godzillą, przypisując mu “ślamazarne” i stricte komiczne glissando puzonów. W ramach przeciwwagi, jego przeciwnik – Hedora – zamiast pełnoprawnego tematu otrzymuje niepokojący efekt dźwiękowy, ilustrujący głównie sceny destrukcji, jakich dokonuje oraz przemian w kolejne stadia rozwoju. W tym celu kompozytor wykorzystuje głównie syntezatory, drumle, organy hammonda, i typowe dla jazzu i rocka progresywnego partie fletu.

W zasadzie niewiele więcej można powiedzieć o większości materiału z płyty. Pomijając opisane już zalążki tematów, resztę underscore’u stanowią instrumentalnie eksperymenty przypominające połączenie białego szumu z tym jednym obowiązkowym dziwacznym piętnastominutowymutworem z każdej płyty King Crimson i Pink Floyd w latach 60-tych i 70-tych, który nie zawierał nic poza rozgrzewką i wygłupami osób w studio przed właściwym nagraniem. Ów szum miał zapewne na celu oddawać destrukcyjne działanie Hedory na środowisko, tworząc z kojarzenia z dźwiękami wydawanymi przez licznik Geigera. Nie jest to jedyne wykorzystanie elektroniki – Manabe używa też syntezatorów w celu oddania telepatycznych zdolności jednego z bohaterów filmu (co w połączeniu z eksperymentalnym montażem czyni ten film jeszcze bardziej surrealistycznym doświadczeniem). Resztę materiału stanowią rockowe piosenki z klubu i sceny imprezy z okazji, mówiąc krótko, zagłady w postaci Hedory/końca świata (co ponownie wydaje się być komentarzem społecznym dotyczącym licznych post-hippisowskich sekt, często dokonujących rytualnych samobójstw w tamtych czasach, co tylko dokłada się do uczucia bad tripu, jakim jest cały film i mojej teorii, że twórcy podczas produkcji nie stronili od używek).

Sam materiał rockowy, przy bardzo dużych nakładach dobrej woli i gimnastyki mentalnej pozwalającej zapomnieć film, który ilustruje, brzmi nawet interesująco, przynajmniej dopóki nie wchodzi wokal. Poza wątpliwą jakością śpiewanych partii, materiał ten cierpi z powodu nadmiernych repetycji na płycie, podobnie zresztą jak mroczny underscore i komiczny temat Godzilli. Jest to problem charakterystyczny dla całej serii, nasilający się również ze względu japońską filozofię wydawania muzyki filmowej, jednak jest on tym widoczniejszy, że – w zależności od wydania – ponad sześćdziesiąt lub niemal siedemdziesiąt pięć utworów to powtarzanie w kółko kilku tych samych tematów w praktycznie niezmienionych i mocno zdefragmentowanych aranżacjach.

Trudno jest też ocenić ilustrację w kontekście filmowym: w jakim stopniu brzmi ona jak brzmi ze względu na dziwaczny ton samego filmu, a w jakim stopniu ona się dokłada do jego niepokojącego wydźwięku? Wydaje się, że przez większośc czasu obraz i muzyka idealnie się dopełniają, tworząc impresję rodem ze snu pod zbyt dużej ilości różnych używek. Finałowa konfrontacja wypada niemal komicznie, co zresztą zdaje się być zamierzeniem filmowców, nie umniejsza to jednak jej dziwności.

Godzilla vs Hedora jest jednym z tych filmów i ścieżek, gdzie trudno mi ocenić intencje kompozytora i reżysera, oraz stopień pastiszu, do jakiego chcieli się posunąć. Oceniając jednak z całkowicie subiektywnego punktu widzenia mogę jedynie powiedzieć, że zarówno film, jak i soundtrack stanowią doświadczenie, którego naprawdę nie chciałbym powtarzać. Być może wzajemne uzupełnianie się na tej płaszczyźnie stanowi jakiś dowód owocnej współpracy. Jeśli taka była ich intencja, gratuluję duetowi, jednak mimo wszystko pozostawiam tę wątpliwą przyjemność koneserom mocnych wrażeń, które nie mają dostępu do różnej maści dopalaczy. Mówiąc krótko: ja wysiadam.

Inne recenzje z serii:

  • Gojira
  • Gojira No Gyakushu
  • Godzilla: The Best of 1984-1995
  • Kingu Kongu tai Gojira
  • Gojira tai Mosura
  • San daikaijû: Chikyû saidai no kessen
  • Kaijű Daisenso
  • Gojira, Ebirâ, Mosura: Nankai no daiketto
  • Kaijűtô No Kessen: Gojira No Musuko
  • Shin Gojira
  • Gojira Minira Gabara: Ōru Kaijū Daishingeki
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze