Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Colin Stetson

Hereditary (Dziedzictwo. Hereditary)

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 08-07-2018 r.

Ostatnimi laty, przynajmniej tak raz na rok, pojawiają się horrory, głównie od niezależnych filmowców, które od razu przykuwają uwagę krytyków jak i publiczności. Dla przykładu, takie obrazy jak The Babadook, czy The Witch pokazują, że w tym pamiętającym jeszcze nieme kino gatunku, dalej drzemie ogromny potencjał. Do tego zacnego grona dołącza Hereditary, pełnometrażowy debiut Ariego Asterego. Niektórzy określają go już jednym ze straszniejszych horrorów jakie widzieli i już pojawiają się porównania z takimi klasykami jak Rosemary’s Baby, czy The Shining. Właściwie od tego momentu jako recenzent mam problemy z opisaniem tego filmu i muzyki do niego? Znaczy jak go opisać i ścieżkę dźwiękową, aby nie zdradzić za wiele? Ułożone na płycie, chronologicznie utwory wraz z nazwami też nie pomagają w utrzymaniu tajemnicy. I jak opisać niezwykłą, dla wielu dziwaczną, czy nie do słuchania, końcówkę albumu bez opisywania zakończenia? Co więcej podobnie jak film tak i muzyka jest ciężka, bardzo ciężka. Też dlatego, że mamy do czynienia z bardzo ciężkim tematem, tragedią rodzinną, która w niszczący sposób wpływa na ich członków, szczególnie na matkę, rewelacyjnie zagraną przez Toni Collette. Poza, może dwoma, trzema fragmentami film Asterego straszy bez epatowania przemocą, za to za pomocą świetnego aktorstwa, dusznego klimatu, bardzo dobrymi zdjęciami polskiego operatora Pawła Pogorzelskiego i straszną muzyką Colina Stetsona w dwojakim znaczeniu.

W świecie muzyki filmowej Colin Stetson nie jest jeszcze tak znany. Skomponował on wcześniej parę ścieżek do dokumentów i niezależnego kina artystycznego, ale znany jest głównie jak utalentowany jazzman, saksofonista, który współpracował z takimi zespołami indie-rockowymi jak Arcade Fire, Bon Ive i z takimi artystami jak Tom Waits, Lou Reed, David Byrne, czy The Chemical Brothers. Poza tym pochwalić się on może imponującą karierą solową (jego kawałek Awake on Foreign Shores został wykorzystany przy filmie 12 Years a Slave) i to właśnie słuchając jego albumów Ari Aster pisał scenariusz do Hereditary. Dlatego był on nie tylko w pewnym sensie jego muzą, ale też pierwszym i jedynym kandydatem na stanowisko kompozytora. Nie mamy jednak co oczekiwać jazzującego soundtracku do horroru w stylu jakim raczył nas chociażby Krzysztof Komeda, mimo że Colin Stetson nie porzuca swoich jazzowych instrumentów. To co z nimi wyczynia to już inna kwestia, którą zaraz poruszę.

Od samego początku Aster dał dokładnie wytyczne Stetsonowi jak ma brzmieć ta muzyka, czy też bardziej jak nie ma brzmieć. Przede wszystkim reżyser chciał, aby w tej ścieżce dźwiękowej słychać i czuć było „ZŁO”. I rzeczywiście, czy to w obrazie, czy na albumie od samego początku do końca czujemy się tą muzyką zagrożeni. Często w soundtrackach do filmów grozy, pojawiają się momenty spokojniejsze, które są trochę ciszą przed burzą. Mimo, że Hereditary koncentruje się wokół rodziny, jakichkolwiek elementów lirycznych nie uświadczymy. Przez cały czas piętno tragedii dominuje ten obraz popychając bohaterów w obłęd. Reżyser i kompozytor za wszelką cenę chcieli uniknąć sentymentalizmu. Co więcej jazzman specjalnie zrezygnował z jakiejkolwiek bazy tematycznej, czy w ogóle melodyjnej. Uznał, że jakiekolwiek formy klasycznej narracji, za bardzo odwracałyby uwagę od wydarzeń na ekranie. Tak też w filmie dominują ponure, groźne dronowe dźwięki na pograniczu sound-designu i awangardy. Co ciekawe większość tych efektów Stetson osiąga za pomocą instrumentów dętych drewnianych, na których zresztą sam gra. Jako muzyk znany on jest ze zdolności oddechu permanentnego, która umożliwia mu granie długich faz bez robienia przerw na zaczerpnięcie powietrza. W efekcie czego potrafi wydobywać z nich najróżniejsze dźwięki. Dla przykładu słuchając czy to w obrazie, czy w filmie, na początku możemy sądzić, że mamy do czynienia z kolejnym typowym horrorowym scorem, z zawodzącymi smyczkami, ponurym ambientem i groźnymi perkusjami. Nic bardziej mylnego! Większość tych dźwięków Stetson uzyskuje za pomocą klarnetu i instrumentów dętych blaszanych. Pulsujący zdawać by się mogło dźwięk syntezatora to kontrabas na basie. Zaś wszelkie perkusyjne dźwięki wydobywają się z klap jego instrumentów drewnianych. Zawodzące, pojawiające się gdzieś w tle odgłosy, które ciężko by nazwać wokalem, to też robota Stetsona. Znaczy się jest to jego głos, dlatego też spokojnie możemy powiedzieć, że mamy do czynienia z człowiekiem orkiestrą, jako że sam gra na wszystkich instrumentach, ale też sam wykonuje wszelkie partie wokalne.

Brzmi to wszystko bardzo ciekawie i oryginalnie z technicznego punktu widzenia. Na ile jednak Colin Stetson uzyskuje brzmienie, które nie jest aż tak różne od wielu innych opartych na sound-designie i ambiencie, ścieżkach dźwiękowych do horrorów, które po oderwaniu od obrazu ciężko słuchać? Na pewno pod tym ostatnim punktem Hereditary nie jest wyjątkiem i tylko nieliczni przebrną przez ten trwający ponad 70 minut album wydany przez Milan Records. Niektóre utwory na płycie to dopiero mogą być horrorem dla wielu słuchaczy. I jeżeli niektórzy mają problemy z soundtrackami Josepha Bishary, czy nie są w stanie przebrnąć przez Sinister Christophera Younga, Hannibale Brian Reitzella, to Hereditary może być dla nich jeszcze większym wyzwaniem. Choć zapewne i niewielka grupka miłośników takie awangardowego, nie nastawionego na tworzenie chwytliwych melodii grania się znajdzie. Takiej muzyki raczej nie uświadczycie na koncertach jazzowych. Tutaj dęciaki, instrumenty drewniane, saksofon, dosłownie krzyczą niczym jęki potępionych, czy też z… Znowu bym zdradził za dużo z fabuły.

Jeżeli chodzi o oddziaływanie w obrazie to i też nie wszyscy mogą zaakceptować podejście Stentona i w sumie Asteriego, gdyż to on sobie takiej muzyki zażyczył. Wspomniany główny cel, że score ma brzmieć jak „ZŁO” „DEMONICZNIE” „OKRUTNIE” kompozytor osiągnął bezbłędnie. Większą rolę narracyjną w opowiadaniu tej historii, z pewnymi wyjątkami które prowokują mnie aby zdradził za dużo, on nie posiada i koncentruje się głównie na gęstej jak czarna smoła atmosferze, strachu i coraz głębszemu popadaniu w obłęd. Z drugiej strony cały ten horror koncentruje się wokół żałoby, poczucia wina, coraz większej psychozy, a więc ciężar muzyki jest zrozumiały. Efektownie pomaga ona tworzyć ten depresyjny nastrój zlewając się z chłodnymi i równie przygnębiającymi zdjęciami Pawła Pogorzelskiego. Już od pierwszych minut filmu z ujęciem na modele domków (główna bohaterka zajmuje się artystycznie tworzeniem takich miniaturek) słychać, że będziemy świadkami koszmaru i to uczucie wraz z tą muzyką towarzyszy nam przez cały seans, aż do wielkiego finału!

I teraz dochodzę do tego najcięższego do opisania momentu. I zarówno w obrazie jak i na płycie to właśnie finał jest najciekawszy. Dla wielu widzów i słuchaczy to on też zdefiniuje cały film i score. Czyli, czy uznamy go za świetny i zaskakujący? Czy też burzący wszystko co było wcześniej tak pieczołowicie budowane. Ja sam zaliczam się do tych pierwszych i nie zdradzając za wiele z fabuły (chociaż nazwy końcowych utworów nie pomagają) to właśnie w końcówce filmu score Stetsona najbardziej daje o sobie znać. Znowu można dyskutować czy nie jest on nadekspresyjny na granicy kiczu? Ale moim zdaniem jak najbardziej pasuje on do wydarzeń dziejących się na ekranie. Co więcej w nim właśnie poza wyłącznie tworzeniem atmosfery przyjmuje on też funkcję narracyjną. Zaczynamy też rozumieć wielokrotne wykorzystane w tej ścieżce, przerażające dźwięki dęciaków i innych instrumentów, na których Stetson wykonuje przerażające rzeczy. Niestety jestem zmuszony rozwinąć o co mi chodzi, gdyż tak moje tłumaczenie tego naprawdę bardzo ciężkiego w odbierze soundtracku polegałoby tylko na ukrytych niedomówieniach. Co prawda wychodzę też z założenia, że większość osób, jak już, to sięgnie po ten album, po zapoznaniu się z filmem. Ale dla tych co go nie widzieli, ostrzegam przed możliwymi spoilerami. Znaczy nie zamierzam zdradzać dokładnie fabuły, jak i zakończenia. Tyle, że muszę wspomnieć o pewnym elemencie tego filmu, który ma wielki wpływ na brzmienie tego score’u. Nie jest to informacja na miarę zdradzenia zakończenia Szóstego Zmysłu, ale dla bezpieczeństwa, żeby nie było, że jednak wyjawiłem w mym tekście za wiele, wolę najpierw ostrzec. A zatem…

SPOILER NIE TAK STRASZNY JAK TA MUZYKA, ALE JAKIŚ TAM JEST

Przez film przewija się pewien wątek okultystyczny związany ze zmarłą matką głównej bohaterki. Po jej śmierci odkrywa ona, że w pewnym sensie fascynowała się ona wierzeniami pogańskimi. Wiele z tych dźwięków jakie Colin Stetson wydobywa ze swoich instrumentów… Dźwięków strasznych, ale też awangardowych, jakby wyrwanych z innego, nieznanego nam świata można odczytać jako nawiązania do pogańskich rytuałów. Zaś niesamowita końcówka, gdzie słyszymy muzyczne przerażające sztuczki na dęciakach i gdzie Stetson pokazuje swą wirtuozerię i szaleństwo na saksofonie, można odczytać jako muzyczną interpretację owych ksiąg. Opisane są w nich dokładnie pewne wierzenia, rytuały i jaka związana z nim jest muzyka i jakie dźwięki im mają towarzyszyć. I muzyka Stetsona bardzo dokładnie pasuje do tych opisów, że raczej o zbiegu przypadków nie może być mowy. Co z perspektywy filmu czyni ją jeszcze bardziej przerażającą.

KONIEC PEWNEGO TROCHĘ TŁUMACZĄCEGO BRZMIENIE SPOILERA

Pod koniec seansu Hereditary czułem się zmasakrowany, ale bardziej psychicznie niż i dobrze! Byłem bardzo zadowolony, że zobaczyłem ten obraz i tak mnie on wstrząsnął i wymęczył.. To już pewna specyfika gatunku, że czasami doceniamy go bardziej, kiedy naprawdę pozwoli nam przeżyć horror. Dlatego też wszystkie pozytywne recenzje i zachwyty nad tym obrazem, są dla mnie jak najbardziej zrozumiałe. Co do samej muzyki mam już mieszane uczucia i mimo, że przesłuchałem ją wielokrotnie (co też nie jest łatwym zadaniem) dalej ciężko mi ją jednoznacznie ocenić Pod względem funkcjonalności w obrazie nie stworzył on złej kompozycji. Końcówka ma prawo zostać w pamięci, ale jako całość to raczej nie jest to kolejna Suspiria, czy rewolucja gatunku. Znajomość procesu twórczego też nie pomaga, a miejscami wręcz pogarsza ocenę końcową. To ciekawe użycie instrumentów i jak Colin Stetson na nich gra brzmi ciekawie i oryginalnie, ale w dużej mierze właśnie na papierze. Całe swoje niebywałe umiejętności wykorzystuje, aby w pewnym sensie stworzyć „kolejną” dronową” ścieżkę dźwiękową do horroru. Ten element awangardowy jakiego oczekujemy, poza pewnymi fragmentami i końcówką czasami zanika w obrazie i na za długiej płycie. Przy czym z drugiej strony znając strukturę filmu, może też się zdawać zrozumiałym, dlaczego jazzman każe tak długo czekać na wielki awangardowy finał, tylko sporadycznie rzucając muzyczne tropy, prowadzące ku niemu. I choć przebrnięcie przez te 70 minut naprawdę jest sporym wyzwaniem, o czym wielokrotnie pisałem, to końcówkę można odczytać jako swoistą nagrodę za nasz trud. Przy czym i ten prezent jaki nam pod koniec Stetson oferuje, nielicznym się spodoba, a wielu może jeszcze bardziej odrzucić.

Choć może z punktu widzenia recenzenta to może zabrzmieć jak kapitulacja i zmarnowanie czasu tych, którzy przeczytali ten tekst. Ale pod koniec nie pozostaje mi nic innego jak zostawić widzów i słuchaczy, samych z oceną Hereditary. Czyli, czy przyjmują oni podejście i jakie obrał Colin Stetson, przy zilustrowaniu tego filmu czy nie? Ja sam jestem zbyt rozdarty. Z jednej strony rozumiem i akceptuję drogę jaką obrał jazzman i nie odmawiam jego pracy funkcjonalności, a co dopiero pomysłu. Z drugiej strony mam ciągle nieodparte uczucie, że inna forma ilustracji też by się w tym obrazie sprawdziła. Tylko czy wtedy nie pisałbym o kolejnych schematach w ścieżkach dźwiękowych do horrorów? Ale znowu przy całej swojej oryginalności i awangardowym podejściu, mam to inne uczucie, że Colin Stetson ze swoimi umiejętnościami mógł tu jeszcze bardziej zaszaleć i odpłynąć.

P.S. Na koniec jeszcze 6minutowa próbka czystego zła… Znaczy się tej muzyki, dla odważnych:

Najnowsze recenzje

Komentarze