Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Jack the Bear (Jack Niedźwiadek)

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 24-06-2018 r.

Rok 1993 należał do najbardziej produktywnych w karierze Jamesa Hornera. Wtedy też spod jego ręki wyszło wiele kompozycji, które choć nie zapisały się wielkimi zgłoskami w historii muzyki filmowej, to jednak dawały szeroki wachlarz mniej lub bardziej interesujących słuchowisk. Animacja, kino familijne, fantastyka – to gatunki najbardziej wdzięczne do wyprowadzania rozbudowanych, polichromatycznych prac, choć niejednokrotnie Horner udowadniał, że i w kinie dramatycznym czuje się nad wyraz dobrze. Idealnym przykładem jest dosyć niepozorna produkcja właśnie z 1993 roku, która bez większego echa przemknęła przez światowe rynki filmowe.



Jack Niedźwiadek (Jack the Bear), bo o nim tu mowa, nie jest żadną infantylną opowiastką, tylko poruszającym ważne problemy, obrazem. Film oparty na bestsellerowej powieści Dana McCalla, w centrum wydarzeń stawia trójkę bohaterów – ojca samotnie wychowującego dwójkę synów. John Leary, to telewizyjny showman, który po śmierci żony staje przed wielkim wyzwaniem wychowywania dwójki młodych synów. Nie jest łatwo, tym bardziej, że mężczyzna ewidentnie ma problemy z alkoholem wpływającym na życie domowników. To właśnie starszy syn Jack przejmuje rolę ojca dla pochłoniętego swoim światem Dylana. Sprawa komplikuje się, kiedy chłopcy wchodzą na wojenną ścieżkę z niebezpiecznym sąsiadem. I mimo komediowego wydźwięku całej produkcji, nie sposób przejść obojętnie wobec społecznych wątków nakreślonych w produkcji Marshalla Herskovitza. Całość przedsięwzięcia, choć prosta w wymowie, okazała się nie lada wyzwaniem dla twórców i producentów, którzy jeszcze na etapie postprodukcji zmagali się z licznymi problemami montażowymi. Ostatecznie gotowy już obraz trafił do kin w kwietniu 1993 roku, notując mieszane recenzje wśród krytyków i dosyć skąpe wpływy. O filmie Jack Niedźwiadek dosyć szybko świat zapomniał… Zupełnie zresztą jak i o ścieżce dźwiękowej skomponowanej przez Jamesa Hornera.

Muzyka Amerykanina nie należała do najbardziej wymyślnych i wymagających prac w jego karierze, choć efekt końcowy z filmowego punktu widzenia wydaje się bardziej niż zadowalający. Może dlatego, że Horner zwerbowany został na swoje stanowisko jeszcze na długo przed rozpoczęciem zdjęć. Reżyser poprosił bowiem Jamesa o stworzenie fortepianowej melodii, która mogłaby posłużyć w jednej ze scen. Chciał również, aby ta melodia była jednocześnie tematem przewodnim, łączącym dziecięcą niewinność z trudami codzienności. Pozornie proste zadanie okazało się troszkę bardziej skomplikowanym procesem, który ostatecznie udało się zrealizować. Do tworzenia reszty oprawy muzycznej Horner powrócił dopiero po otrzymaniu wstępnego montażu. Stuminutowy film otrzymał wówczas niepełna godzinną ścieżkę dźwiękową, która ze względów budżetowych musiała obejść się bez dużej liczby wykonawców. Właściwie grono takowych zawężono do kilku solistów (skrzypce, flet, saksofon, harmonijka) oraz zestawu syntetycznych tekstur tworzonych i wykonywanych głównie przez samego Hornera. Niejednokrotnie już Amerykanin godził się na tak spartańskie warunki pracy, tylko po to, aby móc pracować nad historią, która na pewien sposób go inspiruje. Nie inaczej było i tym razem. I choć syntetyczne warstwy nakładane na ilustrację wywołują lekki zgrzyt w połączeniu z pięknymi solówkami, to jednak całość ścieżki dźwiękowej, jako filar dźwigający filmową dramaturgię, sprawuje się całkiem dobrze. Czy podobne wrażenia wynieść może słuchacz mierzący się z tym materiałem poza obrazem?



Mimo że Horner zaliczał się do grona kompozytorów tworzących dosyć klarowne pod względem melodycznym ilustracje, to jednak niektóre jego dzieła wymagały troszkę więcej uwagi ze strony odbiorcy. Do takowych zaliczyć możemy Jacka Niedźwiadka zarówno z całym zapleczem tematycznym, jak i wykonawczym. Aczkolwiek przez blisko dekadę miłośnicy muzyki filmowej zupełnie odcięci byli od możliwości spróbowania swoich sił z tym soundtrackiem. Dopiero w roku 2001 nakładem Intrada Records ukazał się 47-minutowy album zawierający selekcję większości utworów stworzonych na potrzeby filmu. Limitowane do 1500 sztuk wydawnictwo dosyć szybko stało się białym krukiem na rynku kolekcjonerskim. I dopiero starania konkurencyjnego labela, wytwórni La-La Land Records, pozwoliły uzupełnić tę rynkową lukę. Rozszerzone o blisko 10 minut wydawnictwo poddano gruntownej renowacji technicznej, a efekt końcowy umieszczono na limitowanym (również do 1500 egzemplarzy) krążku. Czy warto było sięgać po tę płytę?

Pod wieloma względami na pewno tak. Chociażby po to, aby się przekonać ile nowego materiału znalazło się na rozszerzonej reedycji. Abstrahując jednak od kwestii czysto technicznych, sama kompozycja z ładnym, wpadającym w ucho tematem, ma prawo stać się łakomym kąskiem dla wielu miłośników twórczości Jamesa Hornera. Gorzej jeżeli na muzykę filmową patrzymy przez pryzmat atrakcyjności brzmieniowej i melodycznej. Wtedy skromny, niepozorny Jack Niedźwiadek przegrywa z wieloma bardziej rozbudowanymi pracami Hornera. Intymność jaka bije z tego niespełna godzinnego słuchowiska jest mieczem obosiecznym, który z jednej strony doskonale przysługuje się sferze dramaturgicznej. Natomiast z drugiej jest sporym wyzwaniem dla odbiorcy szukającego łatwych, barwnych treści. I choć takowych (w minimalistycznym wydaniu) nie brakuje, to jednak towarzysząca im melancholia spowita cieniem smutku, studzi niepohamowany entuzjazm.



Jedno jest pewne. Temat przewodni jest tak hornerowski, jak to tylko możliwe. Charakterystyczne, ciepłe frazy na instrumenty dęte drewniane uwalniają kolejne elementy aranżacyjnej układanki. Fortepian, wiolonczela… To wszystko rozpościera przed słuchaczem bardzo piękny w treści, choć owiany lekką nutką smutku, muzyczny pejzaż. Począwszy od zachowawczego Main Title, towarzyszyć nam będzie praktycznie przez cały czas wertowania zawartości albumu. Do bardziej okazałych aranży zaliczyłbym krótkie Exploring The Neighborhood oraz rozbudowane w formie i treści Flashback. Chwilowe zaniżenie nastroju w środkowej części albumu pozwala nam przygotować się na kolejną porcję ciepłego grania w końcówce soundtracku.

Melancholia wylewająca się z każdego aranżu, to w głównej mierze zasługa wspomnianych wyżej solówek. Wszystko wydaje się iść w dobrym kierunku, o tyle o ile James Horner nie próbuje zagęszczać faktury. Bowiem kiedy do głosu dochodzą pierwsze frazy samplowanej orkiestry. – wtedy nie jest już tak przyjemnie. Z perspektywy minionego czasu wydają się one bardzo anachroniczne, ale nie zapominajmy, że na nic więcej nie mógł sobie wówczas pozwolić Horner. Najbardziej boli chyba jednak zderzenie tej elektroniki z organicznymi, urokliwymi solówkami. Niestety kładą się one cieniem na dramaturgii całej oprawy, ale z perspektywy widza mierzącego się z filmem nie wydaje się to większym problemem. Muzyka niejako zlewa się z dźwiękowym otoczeniem zamazując wiele jej wykonawczych skaz. Dopiero konfrontacja z albumem soundtrackowym otwiera ciemne strony partytury. I niestety, underscore nie należy do najbardziej reprezentatywnych fragmentów tej oprawy. Na szczęście nie ma go w Jacku aż tak dużo.

Pierwszych skaz na lirycznej wymowie albumu dostarcza Bogeyman Norman, by później powrócić do budowania napięcia w Dead Dog. Ciekawym „przypadkiem” jest najdłuższy kawałek na albumie – Norman Attacks. Wyprowadza słuchacza na manowce ciepłą prezentacją tematu przewodniego, by w połowie utworu rzucić go w wir posępnych, atonalnych tekstur. Całe szczęście po wysłuchaniu tego eksperymentatorskiego tworu powracamy do pięknych, fortepianowych aranży tematycznych.



Już sam dysonans między liryką a muzyką grozy, sprawia, że ścieżka dźwiękowa do Jacka Niedźwiadka jest festiwalem skrajności przekładającym się na pogorszenie odbioru całości. Na pewno nie jest to towar eksportowy przebogatej twórczości Jamesa Hornera. O blamażu również nie ma tutaj mowy. Muzyka wywiązuje się ze swoich ilustratorskich powinności w stopniu zadowalającym, a i na płycie ma swoje momenty. Tylko czy dla tych momentów warto zainwestować w dostępny tylko na amerykańskim rynku, album soundtrackowy? Miłośnicy twórczości Hornera z pewnością nie będą mieli z tym większego problemu. Bo to w końcu dla nich La-La Land Records przygotowało tą rozszerzoną edycję.

Najnowsze recenzje

Komentarze