Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Akira Ifukube, Isao Tomita, Sei Ikeno, inni kompozytorzy

Zatoichi: A Musical Journey

(1998)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 06-06-2018 r.

Zatoichi jest niepozornym, niewidomym masażystą, uzależnionym od hazardu, który skrywa wirtuozerskie umiejętności w fechtunku. Jest mistrzem w iaijutsu, sztuce dobywania miecza, którego skrywa w swojej lasce. Gdy pojawia się taka potrzeba, występuje w obronie uciśnionych – tak z grubsza można nakreślić fabułę większości filmów, w których pojawia się ten bohater. Zatoichi to pierwotnie postać literacka, stworzona w latach 40. przez Kana Shimozawę, lecz rozgłos zyskał dopiero w 1962 roku, gdy studio Daiei (obecnie Kadokawa Pictures) uczyniło go głównym protagonistą swojego nowego widowiska. Film spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem wśród widowni i krytyki. W ten sposób narodziła się jedna z najdłuższych serii filmowych w historii japońskiego kina. W latach 1962-1974 nakręcono 25 pełnometrażowych obrazów, a następnie podjęto się realizacji dokładnie stu-odcinkowego serialu, którego ostatni epizod wyemitowano w 1979 roku. Ekipa realizatorska w tym czasie oczywiście podlegała licznym przeobrażeniom, niemniej w tytułowej roli zawsze mogliśmy podziwiać tego samego aktora – Shintaro Katsu.

Myślę, że nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że to właśnie Katsu, ze swoją charakterną grą aktorską, przyczynił się do tak dużego sukcesu cyklu. W świecie japońskiej kinematografii był on jednak postacią bardzo kontrowersyjną. Słynął z uzależnienia od alkoholu i narkotyków. Pewna anegdota mówi nawet, że miał zagrać główną rolę w superprodukcji Akiry Kurosawy Sobowtór. Jednak już w pierwszy dzień zdjęciowy pojawił się na planie kompletnie pijany, co zmusiło słynnego reżysera do natychmiastowego zwolnienia Katsu. Jakkolwiek Katsu był dobrze znany w branży, przyjaźnił się z wieloma kompozytorami, m.in. z Akirą Ifukube (1914-2006), który skomponował muzykę do pierwszego filmu o Zatoichim (był to ósmy wspólny obraz tych dwóch artystów).

Można powiedzieć, że dla Ifukube była to druga franczyza, oczywiście po serii o Godzili, tak liczna pod względem wyprodukowanych filmów i renomy w świecie X muzy. Jako że jednak kolejne obrazy z cyklu potrafiły ukazywać się mniej więcej co pół roku, to też Japończyk najpewniej po prostu nie miał czasu zajmować się każdym z nich. I tak też nad serią pracowali również inni kompozytorzy, ale to właśnie Ifukube zilustrował najwięcej produkcji (dokładnie jedenaście). Partyturom z wszystkich 25 pełnometrażowych filmów o Zatoichim możemy się przyjrzeć biorąc na warsztat, złożone z trzech płyt, wydawnictwo Zatoichi: A Musical Journey wytwórni King Records. Ułożone chronologicznie ścieżki dźwiękowe nie są prezentowane w pełnych wersjach – z danego filmu pojawia się od jednego do kilkunastu utworów.

Z jednej strony można narzekać, że z niektórych filmów zaprezentowano po jednym utworze. Z drugiej strony trzeba jednak zauważyć, że takowa „solowa” kompozycja zawiera zazwyczaj najciekawsze fragmenty z danej partytury, podczas gdy innym pracom, które doczekały się większej ilości materiału na rzeczonej edycji, doskwiera nadmiar underscore’u.

W przeciwieństwie do serii o Godzilli, seria o Zatoichim nie doczekała się żadnego silnego tematu przewodniego. Nie ma tu żadnej szczególnej ciągłości w aspekcie motywicznym – w zasadzie każdy film, z pojedynczymi wyjątkami, doczekał się własnych melodii. Pewne wrażenie chaosu może także uwypuklać fakt, że każdy z kompozytorów zaproponował swoją muzyczną wizję opowieści o Zatoichim. Oczywiście można to także rozpatrywać jako pewien plus, bo takowe kompozytorskie roszady sprawiły, że doczekaliśmy się kilku różnorodnych prac.

Odsłuch rozpoczynamy od muzyki Ifukube z pierwszego filmu o Zatoichim. To zapewne jeden z najbardziej charakterystycznych utworów stworzonych przez Japończyka na potrzeby serii. Mocne, rytmiczne kotły, typowa dla Ifukube melodia i harmonia smyczków oraz biwa (ludowy instrument smyczkowy) tworzą doprawdy niezłą introdukcję dla ślepego masażysty. Zwraca uwagę także charakterystyczny, nieco dramatyczny motyw, który wydaje się niemal identyczny (przypadkowo lub nie) ze słynnym „czteronutowcem” Jamesa Hornera. W drugiej części kompozycji usłyszymy natomiast klasyczną dla maestro lirykę. Jakkolwiek to właśnie ta ścieżka, w pewnym stopniu, zbudowała fundament pod ilustracje z kolejnych epizodów. Podczas odsłuchu reszty partytur Ifukube znajdziemy całą masę zagrywek wielokrotnie wałkowanych przez niego na przestrzeni jego długiej kariery, a których wymienianie tutaj nie miałoby większego sensu. Na szczęście, znany z kopiowania niemal nuta w nutę swoich starych pomysłów, do poszczególnych filmów postarał się tworzyć jakieś muzyczne wyróżniki. Np. w Zatoichi’s Revenge biwa została zastąpiona przez gitarę, co też nadało utworowi niejako latynoskie brzmienie, a rolę fortepianu przejął klawesyn (z powodzeniem zastosowany m.in. przez Masaru Sato w Straży przybocznej). W Zatoichi and the Chess Expert nawiązał do uwielbianej przez siebie muzyki Ainów (jednocześnie przypominając o swoim koncertowym dziele Japanese Suite), w Zatoichi’s Venegance połączył „telepiące” nuty biwy (jakby inspirowane partyturą z Harakiri Toru Takemitsu) ze smyczkowym ostinato, a w Zatoichi the Fugitive i Fight, Zatoichi, Fight pokusił się o rozpisanie motywu na pełną orkiestrę. Możemy też usłyszeć ekspresyjną trąbkę w Zatoichi meets Yojimbo – czyżby iście westernowe starcie dwóch słynnych szermierzy (Yojimbo to bohater Straży przybocznej) skłoniło Japończyka do pójścia w stronę swoich włoskich kolegów po fachu?

Jak wspomniałem wcześniej, niemal każdy film otrzymał własne tematy (co ciekawe, ten „hornerowski” z pierwszej części przewija się w Zatoichi on the Road, trzecim epizodzie), co tyczy się także tych zilustrowanych przez Ifukube. Utrzymane są one w dość podobnej do siebie melodyce. Trudno powiedzieć, na ile Japończyk kierował się jakąś wyższą ideą, która zakładałaby utrzymanie jako takiej spójności muzycznej serii, a na ile większość z owych motywów napisał w przerwie na ukochanego papierosa. Co by nie powiedzieć, linie melodyczne są bardzo typowe dla tego kompozytora.

Dużo schematyczniej, czyli zarazem mniej ciekawie, prezentują się kompozycje Ichiro Saito (1909-1979), który skomponował muzykę do czterech filmów. Do franczyzy trafił przy okazji drugiego obrazu, The Tale of Zatoichi Continues, najprawdopodobniej z tego powodu, że studio, po wielkim i dość niespodziewanym sukcesie „jedynki”, natychmiastowo zamówiło sequel, podczas gdy Ifukube miał już zabukowane najbliższe miesiące (był to dla niego jeden z najbardziej pracowitych okresów w karierze). Muzyka z The Tale of Zatoichi Continues jest bardziej melodramatyczna, choć niestety archaiczne instrumentacje (w tym elektronika) mocno obniżają jej dzisiejszą wartość. Utwory z jego dwóch pierwszych filmów niezbyt wyróżniają się na tle albumowego materiału – są generalnie mdłe, ograniczone melodycznie i przestarzałe. Dopiero trzeci film wykrzesił z Saito pokłady kompozytorskiej kreatywności – w Zatoichi’s Pilgrimage znajdziemy jakby pseudo latynoski temat główny, który potrafi utkwić w pamięci. Niestety po kilku lepszych kompozycjach znowu wracamy do niezbyt ciekawego underscore’u. Czwarty i ostatni film z serii zilustrowany przez Saito, Zatoichi’s Cane Sword, również doczekał się fajnego, wręcz przygodowego tematu przewodniego, a także dużo mniej interesującego underscore’u. Zastawiające są tu natomiast niskie partie fortepianu, które wyraźnie przypominają dokonania Ifukube.

Kolejnym kompozytorem, który dołożył swoją cegiełkę do muzycznego uniwersum Zatoichiego, jest Sei Ikeno (1931-2004). Choć dziś mało kto go kojarzy, to swego czasu był on protegowanym samego Ifukube – to właśnie Ikeno, zgodnie z instrukcjami swojego mistrza, szarpał struny kontrabasu w celu osiągnięcia charakterystycznego ryku Godzilli. Niestety Japończyk nie poszedł w ślady Ifukube – jego muzyka z trzech filmów, które zilustrował, jest pełna nerwowych szarpnięć, agresywnych wejść dęciaków, dysonansów, z jednoczesnym ograniczeniem melodyki jedynie do króciutkich fraz. W jego materiale pojawiają się sporadycznie piosenki, ale trudno orzec, czy są to autorskie utwory Ikeno. Nie pomaga także wyraźnie słabsza jakość dźwięku.

Najwięcej świeżości do serii wprowadził Isao Tomita (1932-2016), słynny twórca muzyki elektronicznej, który do franczyzy trafił na kilka lat przed wydaniem swojego najsłynniejszego albumu, Snowflakes Are Dancing. Trudno wyobrazić sobie, jak zareagowali widzowie w kinie, gdy będąc na seansie Zatoichi and Festival of Fire usłyszeli eteryczne, kobiece chórki podczas napisów początkowych, jazzowo-surfrockową muzykę w scenie walki, czy też brzmiący trochę w stylu europejskim motyw miłosny na smyczki i dzwonki. Oczywiście muzyka Tomity nie jest wolna od komponentu folklorystycznego – podobnie, jak w innych pracach z serii, i tutaj usłyszymy brzmienie tamtejszych instrumentów. Japończyk do tego dorzuca jeszcze organy i elektronikę, tworząc ścieżkę dźwiękową, która z pewnością zapada w pamięć. Na tym jednak Tomita nie poprzestał, bo jeszcze bardziej zaskakująco prezentuje się muzyka z drugiego i ostatniego filmu o Zatoichim, nad którym miał okazję pracować. W Zatoichi and the One-Armed Swordsman nawiązuje do twórczości Ennio Morricone (charakterystyczne dla Włocha, ekspresyjne partie solowej trąbki oraz drapieżne brzmienie gitar elektrycznych), łącząc te wpływy z elementami tradycyjnymi (partie shakuhachi). Obok tych ciekawych i reprezentacyjnych utworów natrafimy jednak także na sporo underscore’u, który słabo radzi sobie poza ruchomymi kadrami.

Jest jeszcze trójka kompozytorów, którzy mieli okazję pracować tylko przy jednym filmie z serii. Mamy więc utwory Tachiro Kosugiego (1927-1976). Ich archaizm, brak wyrazistej melodyki i ograniczona harmonika, sprawiają, że podczas odsłuchu wydają się jednym z najsłabszych elementów wśród zamieszczonego na trzech płytach materiału. Nieco lepiej prezentują się kompozycje Seitaro Ohmoriego. Co prawda także i one nieszczególnie zachwycają, aczkolwiek punktują chociaż przyzwoitym tematem, być może najbardziej hollywoodzkim ze wszystkich filmów. Ową trójcę zamyka Hajime Kaburagi (1926-2014), którego partytura wyróżnia się tutaj zwłaszcza galopującą, inspirowaną spaghetti-westernowymi ścieżkami dźwiękowymi piosenką Zatoichi’s Lullaby, która wykonywana jest przez samego Katsu. Swoją drogą, piosenki były mocną stroną Kaburagiego, by wspomnieć w tym miejscu chociażby chwytliwy song z „sensacyjniaka” Tokyo Drifter.

Zatoichi: A Musical Journey to z pewnością ciekawa pozycja. Biorąc pod uwagę fakt, że żaden z filmów o Zatoichim (nie licząc późniejszej ekranizacji Takeshiego Kitano) nie doczekał się własnego soundtracku, to recenzowane wydawnictwo jest w zasadzie jedynym sposobem, aby spróbować przeniknąć do tego już mocno zakurzonego uniwersum muzycznego. Prawdą jest, że nie ma tutaj zbyt wielu zapierających dech w piersiach utworów, a wydanie albumowe niepotrzebnie dopchnięte jest mało ciekawym underscore’m, niemniej już samą ideę wydania takowej antologii należy zaliczyć na plus.

Najnowsze recenzje

Komentarze