Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Tyler Bates

Deadpool 2

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 24-05-2018 r.

You can’t stop this motherf**ker

Trzeba mieć wielkie jaja i twardy tyłek, żeby tak bezpardonowo mieszać w hollywoodzkim mainstreamie. Ryan Reynolds już dwa lata temu udowodnił, że w kinie komiksowych herosów ma wiele ciekawego do zaprezentowania. Nie są to wymyślne historie podparte imponującą otoczką wizualną. Od samego początku gra toczyła się o stworzenie takiej postaci, którą albo się z miejsca pokocha, albo znienawidzi. Deadpool, inaczej zwany Pyskatym Najemnikiem, to nic innego jak ukazany w krzywym zwierciadle etos herosa – swoistego rodzaju parodia marvelowskich, nadętych do bólu obrazów. Parodia okraszona solidną porcją kiepskich żartów, wulgaryzmów i przemocy tonącej w hektolitrach krwi. Finansowy sukces pierwszej odsłony Deadpoola dał pstryczka w nos sztandarowym projektom Foxa spod szyldu X-Menów. Rewidując więc swoją politykę, decydenci postanowili pójść za ciosem, dając zielone światło na realizację sequela przygód Pyskatego Najemnika.

Tym razem ze zdwojonym budżetem i Davidem Leitchem za kamerą, postanowiono wejść w genezę powstania grupy o nazwie X-Force. Głównym antagonistą miał być Cable, który cofając się w czasie, rusza w pościg za pewnym nastoletnim mutantem. Na drodze mordercy staje Wade wraz ze swoją świtą, ale dopiero dalsze ich działania rzucą światło na skrywaną prawdę. I wbrew prostocie fabularnej oraz niezliczonej ilości klisz, jakich dokonują tutaj twórcy, druga odsłona Deadpoola jest żywym przykładem, że sequel może być lepszy niż oryginał. Także pod względem muzycznym…



W tym przypadku akurat nie był to wielkim wyczynem. Zatrudniony do stworzenia oryginalnej ścieżki dźwiękowej do pierwszego filmu, Junkie XL, w gruncie rzeczy położył cały projekt. Poza dwoma wybijającymi się fragmentami, jego ilustracja okazała się zepchniętym na dalszy plan montażowy, bezbarwnym tłem. O jakiejkolwiek narracji czy chociażby wpadającej w ucho tematyce mogliśmy zapomnieć. Większą dozą zainteresowania cieszyły się piosenki, które fenomenalnie sprawdziły się w kontrapunktycznym zestawieniu z obrazem. Dlatego też z wielką ulgą przyjąłem informację o zmianie na stanowisku kompozytora. Holendra zastąpić miał inny twórca. Człowiek od lat współpracujący z Leitchem, mający ostatnio troszkę więcej do powiedzenia w kinie superhero. Tym kimś był Tyler Bates.

Kompozytor ten dopiero ostatnio zaczął wychodzić z cienia swojej przygaszonej kariery. Przez wiele lat kojarzony był z mdłymi, pisanymi tylko pod obraz tapetami i współpracą z Merlinem Mansonem. Przełomem okazał się angaż do Strażników Galaktyki, po których Bates zaczął pokazywać dryg do tworzenia orkiestrowych, napisanych w mainstreamowym duchu, ścieżek dźwiękowych. Deadpool zapowiadał się więc wybornie pod względem wykonawczym. I jeżeli spodziewaliśmy się wyrazistych tematyych w o zakute w patetyczne formy wyrazu, to powinniśmy być ukontentowani przysłuchując się oprawie muzycznej do drugiego Deadpoola. Nie można jej również odmówić pewnej dozy funkcjonlaności. Gdzie się nie pojawi, tam właściwie wywiązuje się z pełniących na niej powinnościach. Szkoda tylko, że w kwestiach narratywnych pozostaje tylko mało znaczącym elementem uzupełniającym długą listę wykorzystanych w filmie piosenek. Można odnieść wrażenie, że muzyka Batesa jest tylko narzędziem w sprawnym przeprowadzeniu widza przez najbardziej dramatyczne momenty widowiska. Ale i w takich sytuacjach zdarza się, że spychana jest na dalszy plan dźwiękowego miksu. Pod wieloma względami będzie to przypominało sytuację z pierwszego epizodu, gdzie ścieżka dźwiękowa kojarzona jest przez pryzmat pojawiających się piosenek.



Dobór takowych oraz sposób ich wykorzystania to majstersztyk w najlepszym wydaniu. Odwołania do popkultury są obowiązkowe, choć nie tak oczywiste jakby można się było spodziewać po wymowie tekstów. I tak oto filmowy byt szlagieru grupy Air Supply, All Out of Love, nie obywa się bez soczystych nawiązań do hitowego Logana, a piosenka Cher, If I Could Turn Back Time zakrawa o autoironię w kontekście misji Cable’a. Bardziej prostolinijny w przekazie jest kawałek Skrillexa i hit od grupy A-ha – tym razem w wersji unplugged. Oczywiście nie mogło również zabraknąć hitu formacji Teamheadkick, Deadpool Rap, który na potrzeby sequela troszeczkę przerobiono. Ale największym zaskoczeniem, a zarazem diamentem w pełni oszlifowanym i błyszczącym ponad innymi drogocennymi kamieniami tej składanki, jest nowa piosenka Celine Dion, Ashes. W jaki sposób Reynolds namówił taką gwiazdę do wykonania takiego numeru do TAKIEGO filmu? Pozostaje to dla mnie wielką zagadką, ale jedno jest pewne. Ten utwór wchodzi do ścisłego grona najlepszych piosenek filmowych, jakie powstały w Hollywood ostatnimi laty. Nie bez powodu zresztą brzmi ona w taki sposób. Posłużyła bowiem jako motyw główny do montażowej czołówki, tak bardzo stylizowanej na filmy o agencie 007.

W finalnym rozrachunku soundtrack grupujący pojawiające się w obrazie piosenki to istny festiwal stylów i barw, który nie sposób ogarnąć myślą bez znajomości filmu. Tym bardziej, że trackistę uzupełniają śpiewane a capella partie chóralne z oryginalnej ścieżki dźwiękowej Batesa.

Holly shit balls…



I tu dopada mnie myśl, czy oby nie lepiej było połączyć materiał krążka soundtrackowego z tym, co znalazło się na płycie z ilustracją wydaną również nakładem Sony Music? Fakt, że w niespełna 40-minutowy score wchodzi się jak przysłowiowy nóż w masło, ale można było lepiej zagospodarować tą przestrzeń, bez wyciągania dodatkowej kasy z kieszeni odbiorców. Patrząc jednak na to, co ostatecznie wylądowało na krążku z muzyką ilustracyjną, nie sposób nie odnotować olbrzymiego chaosu, jaki wdał się w układ treści. Rozumiem, że kluczem było maksymalne zafascynowanie odbiorcy już na wstępie. Wszak im dalej brniemy w materiał umieszczony na krążku, tym bardziej odnosimy wrażenie, że nie będzie miał nam nic więcej do zaoferowania. I coś w tym jest.



Rozpoczynamy z nie lada przytupem, od patetycznej fanfary, która nie tyle przypisana jest działalności tytułowego bohatera, co też jego kompanów. Krótki epizod w roli X-Mena szybko kończy się spektakularną klapą. Wtedy na arenę wydarzeń wkracza Cable. Asasyn z przyszłości otrzymał od Tylera Batesa analogiczny, pompatyczny temat z nutką grozy, który jak żyw przypomina motyw Iron Mana stworzony przez innego Tylera – tym razem Briana. Ale i tak najwięcej uwagi kradną partie chóralne nakładane na te i inne warstwy melodyczne. Warto wspomnieć, że Deadpool 2 jest pierwszym albumem z muzyką ilustracyjną, który otrzymał na okładce notkę z ostrzeżeniem o wulgarnych tekstach. Gdzie ich szukać? Przede wszystkim w patetycznych fragmentach opisujących finalną konfrontację. Śpiewane naprzemiennie „Holly shit balls” oraz „You can’t stop this motherfucker” wypada uroczo – tak w indywidualnym odsłuchu, jak i w załączeniu do filmowej treści.

Obok bogactwa orkiestrowego nie mogło zabraknąć również pewnej dozy elektronicznego brzmienia. Przyjmuje ono nie tylko funkcje typowo motoryczne, ale sprawdza się również jako dobry łącznik pomiędzy technologicznymi cuda-wiankami, a próbującym za tym wszystkim nadążyć widzem. Choć w partyturze dominuje podniosły nastrój, to nie brakuje fragmentów, gdzie do głosu dochodzi liryka. I takim punktem stycznym jest dynamika relacji między Wadem a Vanessą. Całą reszta albumu jest natomiast tylko niezobowiązującym tłem.

W jednym z wywiadów udzielanych tuż przed premierą Deadpoola 2, Tyler Bates wspomniał, że w pierwszej kolejności zawsze zwraca uwagę na dialogi. Na to, co i jak mówią bohaterowie, by na podstawie tembru głosu i emocji tworzyć odpowiednią paletę barw. Pyskaty Najemnik do osób najbardziej powściągliwych słownie nie należy. Stąd też zrozumiałą sprawą jest uczynienie ze ścieżki dźwiękowej istnego skansenu, gdzie obijamy się raz to od patetycznych w wymowie fraz, by za chwilę zanurzyć się w ckliwej romantyce. Nie wiem, czy jest to na tyle wyborny miszmasz, by delektować się nim poza obrazem, ale jest kilka fragmentów na których można zawiesić ucho. Cóż z tego, skoro po wysłuchaniu w głowie nie pozostaje praktycznie nic poza wspomnianymi wyżej wulgaryzmami z chóralnego libretto. Ponoć nie ważne jak o tobie mówią. Ważne że mówią. I czy tego chcemy, czy nie, ścieżka dźwiękowa do Deadpoola 2 zapisała się w pewien sposób na kartach historii.


Najnowsze recenzje

Komentarze