Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Takayuki Hattori

Gojira: Kaijū Wakusei (Godzilla: Planet of the Monsters)

(2017)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 21-05-2018 r.

Ponad pół wieku trzeba było czekać, aż Godzilla, jedna z najstarszych i najpopularniejszych franczyz, podbije kino animowane. Tak też się stało w listopadzie 2017 roku, gdy Godzilla: Planet of the Monters, jako 30. film z serii, wkroczył na ekrany (dwa miesiące później ukazał się także na platformie Netflix). Z początku miał być to serial anime, lecz sukces Godzilla: Resurgence, który ukazał się rok wcześniej (po 12 latach przerwy od ostatniego japońskiego filmu o słynnym potworze), podsunął pomysł realizacji całej trylogii animowanych filmów pełnometrażowych. Włodarze Netflixa zwrócili się w tym celu do Hiroyukiego Seshity, który kilka miesięcy wcześniej stworzył dla nich adaptację anime Blame!, oraz do Kobuna Shizuno.

Godzilla: Planet of the Monsters, choć jest filmem nudnawym, przegadanym, z niezbyt ciekawymi postaciami, to jednak podchodzi do podejmowanej tematyki od zupełnie nowej strony. Przede wszystkim, co jest zupełnie świeżym spojrzeniem na franczyzę, akcja toczy się w przyszłości. Fabuła opowiada bowiem o ludziach, którzy uciekli z Ziemi po zagładzie dokonanej przez Godzillę. 20-letnie poszukiwania nowego zakątka okazują się jednak bezowocne, więc postawiają wrócić na ojczystą planetę, na której przez ten czas minęło około 20000 lat. Na miejscu okazuje się, że – jak zapewne się domyślacie – Godzilla ciągle żyje.

Muzykę do tego filmu napisał, pochodzący z kompozytorskiej rodziny, Takayuki Hattori. Warto nadmienić, że dla Japończyka był to trzeci film w tej franczyzie. Najpierw zilustrował Godzilla vs Space Godzilla, przedostatni obraz z serii Haisei. Następnie skomponował ścieżkę dźwiękową do Powrotu Godzilli (Godzilla 2000). Do filmu Seshity i Shizuno przystępował więc już z pewnym bagażem doświadczeniem. Tym razem zaangażował różne środki muzycznego wyrazu – przede wszystkim orkiestrę, ale także chór, elektronikę i instrumenty rockowe.

Jako że Planet of the Monsters w wielu aspektach odcina się od poprzedników, to też Hattori postanowił nie wykorzystywać słynnego tematu Akiry Ifukube. W zamian za to Japończyk napisał własny motyw dla tytułowego potwora (swoją drogą, jego wygląd jest ewidentnie inspirowany filmem z 2014 roku). Nie jest on oczywiście tak nośny i chwytliwy, jak legendarna melodia z pierwszego filmu z serii, niemniej jego gromki i posępny wydźwięk, wraz ze stosownymi instrumentacjami (chór i orkiestra), bardzo sprawnie odzwierciedla Godzillę. Zresztą nawet słuchając albumu bez poznania kontekstu filmowego, z łatwością rozpoznamy dla kogo musiał zostać napisany ten temat. Co ciekawe, w pewnym momencie, jako kontrapunkt, pojawiają się naprzemiennie wzrastające i opadające pasaże smyczków, które zostały zaczerpnięte z partytury Hattoriego z filmu Godzilla vs Space Godzilla. Nowa melodia wielkiego jaszczura otrzymała swoją własną, koncertową kompozycję, która trafiła nam sam koniec albumu.

Reszta zasadniczej bazy tematycznej tyczy się głównie ludzi. Wyróżnia się tutaj temat liryczny, obrazujący zagubienie i tęsknotę za utraconą planetą. Jest to ładna, trochę nostalgiczna melodia, która z pewnością potrafi dodać całej partyturze pierwiastka dramatycznego (zazwyczaj mocno spłyconego na soundtrackach z filmów o Godzilli). Pojawia się ona w różnych aranżacjach – np. na dęte drewniane, ale także w asyście subtelnie pulsującej elektroniki i na solową trąbkę w akompaniamencie ksylofonu. W materiale lirycznym niekiedy obecna jest również harfa (być może samplowana), co też nasuwa skojarzenia z twórczością Kenjiego Kawai’a. Ponadto jest jeszcze drugi motyw. Przyjmuje on kształt heroicznej, przygodowej fanfary. Kompozycja Hattoriego jest co prawda bardziej generyczna od marszów skomponowanych chociażby przez Ifukube, niemniej w takim Leland no Tokkou wypada doprawdy okazale i przebojowo. Można nawet powiedzieć, że to jeden z highlightów omawianej pracy.

Warstwę orkiestrową dopełniają syntezatory, które choć nigdy nie przejmują wiodącej roli, to jednak nierzadko służą za swoiste dodatki (zwłaszcza w pierwszej połowie filmu i albumu). Akcja obrazu toczy się w przyszłości, także swoiste „unowocześnienie” score’u, właśnie poprzez dodanie komponentu elektronicznego, jest czymś naturalnym i zrozumiałym. W tej materii najciekawiej prezentuje się zwłasacza Hajimari, gdzie elektroniczne pianino, syntezatory i smyczki, tworzą doprawdy tajemniczą i wciągającą mieszankę. Niestety zdarzają się Hattoriemu potknięcia, bo np. Yureru Chuuou Iinkai jawi się jako dziwaczny miks sampli i fortepianu. Ponadto w pobliżu punktu kulminacyjnego (a zatem i pod koniec płyty), w muzyce akcji, pojawiają się gitary elektryczne, które trochę nazbyt wyłamują się na tle wcześniejszego materiału. Poza tym nigdy nie byłem zwolennikiem wprowadzania rocka do muzyki akcji.

Największym mankamentem jest jednak długość albumu – prawie 80 minut to stanowczo za dużo. Nie trzeba być przecież jasnowidzem, żeby domyślić się, że na takim opasłym, niczym sam filmowy Godzilla, wydaniu znajdzie się wiele niezbyt potrzebnych utworów. Sporo więc tutaj underscore’u, czyli muzyki stricte ilustracyjnej, która po pewnym czasie zaczyna trochę nudzić. Z pomocą przychodzą co prawda motywy poboczne (min. krótka, tajemnicza melodyjka z początku Yureru Chuuou Iinkai lub marszyk z Tettai Koudou) oraz zabiegi orkiestracyjne (pojedyncze partie wokalne, chóralne i elektroniczne, werble w warstwie rytmicznej), niemniej łatwo poczuć się przytłoczonym ogromem materiału. Tym bardziej, że pod koniec płyty uświadczymy sporo muzyki akcji, dość siermiężnej niestety. Swoją drogą w Yourikutei Hasshin i Thermobaric Bakudan słychać wyraźne inspiracje Marsem Gustava Holsta.

Cóż, długość albumu może skutecznie zniechęcić do obcowania z nim w domowym zaciszu. A szkoda, bo jest tu kilka naprawdę fajnych i ciekawych fragmentów, które przy odpowiednim montażu mogłyby zbudować solidne słuchowisko. Są tematy, jest mięsista symfonika i gromkie chóry, a także eksperymenty z elektroniką i rockiem (ok, może nie w każdym przypadku udane). Myślę, że w ujęciu całościowym to całkiem udana praca. Ciekaw jestem, jak słyszane tutaj idee muzyczne zaprezentują się w kolejnych odsłonach trylogii.

Najnowsze recenzje

Komentarze