Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Danny Elfman

Fifty Shades Freed (Nowe oblicze Greya)

(2018)
4,0
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 24-03-2018 r.

„Przyciąga do siebie moją głowę i całuje mnie lekko, mrucząc z zadowoleniem. Ten dźwięk dociera bezpośredni do mięśni w moim podbrzuszu.”.

Świat filmu zna wiele trylogii, jak chociażby Trylogia Władcy Pierścieni, Trylogia Ojca Chrzestnego i teraz można już mówić o Trylogii Greya. Przy czym naturalnie nie ma co porównywać adaptacji książek E.L. James z tymi J.R.R. Tolkiena, chyba, że pod względem dochodów. Już jako książki biły one rekordy popularności, także w Polsce nie schodziły z list bestsellerów. I pomyśleć, że wszystko się zaczęło od erotycznego fan-fiction na temat Zmierzchu. Także i filmy zaszturmowały BoxOffice, gdzie szczególnie w Walentynki od trzech lat ludzi zapełniali kinowe sale. Jak prezentuje się to zwieńczenie trylogii? W sumie już przy Ciemniejszej stronie Greya można było odnieść wrażenie, jakby za bardzo nie było pomysłu na tę serię. Czy też uczciwiej może jakiś pomysł był, ale czy aż tak ciekawy? Jeżeli wyłączymy całe motywu S/M to otrzymujemy historię nieśmiałej, prostej dziewczyny, która zakochuje się w milionerze, z którym ma romans, drobny kryzy w związku, znowu powrót zwieńczony ślubem i założeniem rodziny. I tak Nowe oblicze Greya to trochę film o miesiącu miodowym młodej pary, która lubi seks i ich życiu jako małżeństwie. Naturalnie wszystko jest oblane niesamowitym bogactwem, o którym wielu może tylko pomarzyć. Ale o tym w sumie też są te filmy, o współczesnym marzeniu, o księciu z bajki. Cała tematyka sadomasochistyczna z filmu na film stawała się coraz lżejsza, aż osiągnęła bardzo grzeczną formę erotyzmu. Dlatego też gdzie były szef głównej bohaterki Anastasii Steele, chce się na niej zemścić. Jest on dość wymuszony, ale w pewnym sensie pozwala kompozytorowi Danny’emu Elfmanowi skierować muzykę w trochę innym kierunku.

„Całuję go w kącik ust. Pragnę go. Teraz. Ten pościg samochodowy był ekscytujący. Zbyt ekscytujący. Przerażający… a strach obudził moje libido.
Christian odsuwa się i patrzy na mnie pociemniałymi oczami.
– Tutaj? – Głos ma zachrypnięty.
W ustach mi zasycha. Jak on to robi, że tak bardzo podnieca mnie jednym tylko słowem?.”.

Tak jak o Howardzie Shorze, nie raz mówi się „Kompozytor Trylogii Władcy Pierścieni”, tak mam wątpliwości, czy Danny Elfman chciałby być tytułowany jako „Kompozytor Trylogii Greya”? Przy czym muzycznie jak najbardziej nie ma się czego wstydzić. Co więcej jako kompozytor podszedł do swojego zadania bardzo profesjonalnie i nawet jak ktoś nie jest fanem, czy też nie jest zainteresowany adaptacjami książek E.L. James, to powinien soundtrackom Elfmana dać szansę. Szczególnie ten do pierwszej części gwarantuje naprawdę dobrą i przyjemną w odsłuchu muzykę. W Piędzięsięciu twarzach Greya Amerykanin mógł zresztą najlepiej zaistnieć w filmie. I mimo dużej ilości muzyki źródłowej (piosenek) score grał dużą rolę. Do dnia dzisiejszego chętnie do niego wracam uważam go jedno z lepszych dokonań Amerykanina na przestrzeni ostatnich lat.

Niestety w Ciemniejszej stronie Greya muzyka Elfmana została zepchnięta na drugi plan i stan ten utrzymuje się także przy Nowym obliczu Greya. Dokładniej to ze wszystkich filmów, w tym score jest najmniej wyeksponowany. O ile przy pierwszej części piosenki i oryginalna ścieżka dźwiękowa dobrze się uzupełniały, tak przy trzeciej główny nacisk został położony na muzykę źródłową. I to do tego stopnia, że wręcz jesteśmy nią bombardowani, zarówno jeżeli chodzi o ilość jak i głośność. Piosenki są zdecydowanie głośniej podłożone od ścieżki dźwiękowej i powiedziałbym, że są nawet za głośno podłożone. Miejscami przypomina to produkcje telewizyjne na TVNie, szczególnie te dawniejsze jak Magda M. czy Teraz albo nigdy!, gdzie śpiewane kawałki wprost wydzierały się z ekranu. Podobną sytuację mamy przy Nowym obliczu Greya gdzie niestety profesjonalne podejście Elfmana, nieraz ginie w obrazie i nie zostało w pełni wykorzystane.

„Sprawdzam, czy jesteśmy sami, i pytam:
– Co znaczyło to niechodzenie do ubikacji?
– Naprawdę chcesz wiedzieć? […]
– Im pełniejszy masz pęcherz, tym bardziej intensywny jest orgazm, Ano.”.

Tam gdzie jest to możliwe Danny Elfman dalej pokazuje swoją klasę. I tak w otwierającym album Freed, które otwiera i film ilustrując ślub Anastasii i Christiana, łączy on bardzo ładnie dwa główne motywy z dwóch poprzednich filmów. Muzyczna ciągłość jest zachowana, co też nie jest takie oczywiste, we współczesnych filmach. Plus główny motyw dale tej serii naprawdę się Amerykaninowi udało i miło go za każdym razem słyszeć. Jednak poza oczywistymi nawiązaniami, na potrzeby tej części nie otrzymamy żadnego nowego tematu. I znowu podyktowane to jest w pewnym sensie samym filmem i decyzjami filmowców. Jak wspomniałem piosenki grają bardzo dużą rolę w filmie i to one głównie opisuję uczucie i doznania miłosne głównych bohaterów. Dlatego też jedynym miejscem, gdzie muzyka ma okazję zaistnieć i czyni to jest ten wymuszony i miejscami niedorzeczny wątek kryminalny.

„Bardzo powoli, bardzo delikatnie kocha się ze mną, aż się rozpadam na milion kawałków, powtarzając jego imię i oplatając go sobą, nie zamierzając nigdy już puścić.”

Osoby nie znające filmu słuchając takich kawałków jak Ransom czy Rescue mogą się poczuć, jakby mieli do czynienia z kolejną część Salt Jamesa Newtona Howarda, czy też Bourne’a od Johna Powella, albo ogólnie kolejnym współczesnym filmem akcji. Mamy więc pulsujące smyczki, pulsującą elektronikę i inne elementy jakże dobrze znane we współczesnej muzyce filmowej. Przy całym braku oryginalności muzyka ta nie brzmi źle i dobrze funkcjonuje w obrazie. Elfman dobrze buduje napięcie, korzystając mądrze z elementów współczesnych thrillerów. A sama muzyka akcji posiada odpowiednią dawkę adrenaliny. I znowu Amerykanin bardzo rzetelnie podszedł do swojej roboty i profesjonalnie zilustrował ten element filmu, nie popadając w parodiowanie go. A właśnie bardziej klasyczne podejście mogłoby jeszcze bardziej potęgować śmieszność, zważywszy to co się dzieje na ekranie. Jak wspomniałem, nie dość, że wątek ten jest bardzo wymuszony, to samo to jak jest poprowadzony, dalekie jest od Hitchcocka, a więc i muzyka a la Herrmann by tutaj średnio pasowała.

„Jak on to robi, że nawet najdelikatniejszy dotyk jest taki erotyczny? „.

Podsumowując i porównując tę muzyczną trylogię, jej zwieńczenie może się jawić jako najmniej interesujące. Nowe oblicze Graya może też być zawodem, dla tych którym bardzo spodobała się pierwsza ścieżka dźwiękowa do Pięćdziesięciu twarzy Greya. Brak nowych tematów i większy nacisk położony na współczesną muzykę napięcia i akcji. Tylko jak zawsze nie możemy zapominać, że mamy do czynienia w pierwszej linii z muzyką filmową, która jest zależna od wydarzeń na ekranie. W ostatniej części cały wątek erotycznych fantazji i zachcianek, poznawania postaci, czy też szoku nie gra już większej roli. Dlatego też wszystkie te elementy, które napędzały pierwszą ścieżkę Elfmana zniknęły, pozostawiając mu muzycznie jedynie miejsce na tę intrygę kryminalną i na sceny dialogowe, zważywszy że reszta wątku romantycznego załadowana jest piosenkami. Dlatego też nie można zarzucić Amerykaninowi, że odwalił fuszerkę. Nie, on wykonał po prostu swoje minimum, na jakie ten film zasługiwał. Nawet jeżeli to oznacza, że po naprawdę dobrych (muzycznie!) Pięćdziesięciu twarzy Greya, każdy kolejny soundtrack do tej serii jest coraz mniej ciekawszy. Ale tak jak miłujący sado-maso Christian Grey, dał się pod koniec udobruchać Anastasii Steele, tak i muzyka stała się bardziej grzeczna i cnotliwa. Chociaż każdy, nawet drobny akcent głównego tematu, dalej ma swą siłą i urok. I choć możemy gdybać, czy akurat za tę muzyczną trylogię Danny Elfman chce być zapamiętany? To przez pryzmat samej muzyki i jej roli w filmach na pewno jako kompozytor nie ma się czego wstydzić.

Użyte w tekście cytaty pochodzą z książki „50 twarzy Greya” E.L. James (tłum. Monika Wiśniewska).

Najnowsze recenzje

Komentarze