Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Tangerine Dream

Sorcerer (Cena strachu)

(1976)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 06-11-2017 r.

Momentem przełomowym dla muzyki elektronicznej, w kontekście jej wykorzystania w muzyce filmowej, były z pewnością lata 70. To właśnie wtedy powstały tak ważne dla gatunku soundtracki, jak m.in. Midnight Express Giorgio Morodera, Aguirre: Gniew boży Popol Vuha, Solaris Eduarda Artemieva, Spalone stodoły Jean Michel-Jarre’a, czy kilka mniej znanych prac Vangelisa. Kolejnym dziełem, które ugruntowało pozycję elektroniki w muzyce filmowej lat 70., była ścieżka dźwiękowa kultowego zespołu Tangerine Dream do filmu Cena strachu. Obraz wyreżyserował William Friedkin, który kilka lat wcześniej zrealizował sławetnego Egzorcystę.

O Egzorcyście wspominam zresztą nieprzypadkowo. Otóż Friedkin latem 1974 roku udał się do Europy, aby tam w różnych miastach wizytować premiery swojego słynnego horroru. Gdy przebywał we Frankfurcie (w jednym z wywiadów twierdził, że było to Monachium), został zaproszony przez znajomego na koncert pewnego nowatorskiego zespołu. Tym bandem, jak można się domyślić, było oczywiście Tangerine Dream. Występ rozpoczął się po północy w starym, opuszczonym kościele, w którym, jak wspomina reżyser, było kompletnie ciemno. Hipnotyczne, często mroczne i elektroniczne tekstury, które dominowały zwłaszcza we wczesnej twórczości Tangerine Dream, a także niesamowita aura panująca podczas koncertu, zrobiły na Friedkinie ogromne wrażenie. Amerykanin zaraz po ostatnim utworze udał się za kulisy, aby tam przedstawić muzykom, w tym ich frontmenowi, Edgarowi Froese, propozycję współpracy przy swoim następnym projekcie. Friedkin jeszcze wtedy nie wiedział, jaki to będzie film, ale już był pewien, że na stanowisku autorów ścieżki dźwiękowej chce chłopaków z Tangerine Dream. Z początku Froese nie był zbyt chętny, ponieważ sądził, że będzie to sequel Egzorcysty. Jakiś czas później Friedkin przedstawił mu skrypt nowego projektu. Była to właśnie Cena strachu. Zaintrygowany tematyką Froese przystał na ofertę.

Film Friedkina jest remakiem tak samo zatytułowanego obrazu Henriego-Georges’a Clouzota z 1957 roku. Fabuła, w dużym skrócie, opowiada o grupce śmiałków, którzy próbują przewieźć przez dżunglę transport nitrogliceryny (jedna z ciężarówek nosi nazwę Sorcerer). Niestety produkcja nie doczekała się takiego rozgłosu, jak jego zaliczany już do klasyki kina francuskiego poprzednik. Głównym aspektem, którym dzieło Friedkina wybija się na tle innych produkcji tamtych czasów, jest ścieżka dźwiękowa Tangerine Dream.

Tangerine Dream ruszyli do pracy w 1975 roku, zaraz po ukończeniu kolejnej trasy koncertowej. Co ciekawe, w owym czasie Froese i jego kapela w ogóle nie widzieli filmu. Swoje utwory oparli jedynie na scenariuszu. Można zatem powiedzieć, że muzycy mieli dość szerokie pole manewru, albowiem tworzenie utworów inspirowanych filmem jest dużo łatwiejsze aniżeli skrupulatne ilustrowanie gotowych scen i kadrów. Niestety zazwyczaj równoznaczne jest to z tym, że przygotowana muzyka nie do końca jest kompatybilna z finalnym obrazem, przez co wymaga odpowiednich cięć i przemontowań. Tak było w przypadku Ceny strachu. Tangerine Dream napisali ostatecznie około 90 minut muzyki, z czego tylko część trafiła do filmu.

Specyfika tworzenia muzyki filmowej zmusiła członków Tangerine Dream do zmiany systemu pracy. Na wpół improwizowane, długie, nierzadko kilkudziesięciominutowe utwory musiały zostać zastąpione odpowiednio przemyślanymi i dużo krótszymi ścieżkami. Tak też miłośnicy twórczości niemieckiej kapeli mieli przed sobą zagwozdkę – z jednej strony ich ulubieńcy przygotowali co prawda materiał nieilustracyjny, ale z drugiej strony był on jednak znacznie bardziej poszatkowany niż w przypadku albumów studyjnych.

Cenę strachu od wcześniejszych dzieł Tangerine Dream odróżnia nie tylko konstrukcja albumu, ale także większy nacisk na aspekt melodyczny. I tak też mamy tutaj do czynienia z kilkoma motywami. Pierwszy, z utworu The Search, jest bardzo nietypowy. Oparty jest na dość prostej, ale charakterystycznej linii melodycznej i jakby fikuśnym rytmie. Synthy prowadzące temat wiodący również wypadają nietuzinkowo, ich brzmienie kojarzy mi się z rozstrojoną altówką. Jeszcze inne motywy pojawiają się w nastrojowym The Call i świetnym Betrayal (Sorcerer Theme).

Tangerine Dream, jak w większości swoich projektów, skupia się głównie na budowie klimatu. Ten jest jednak w przypadku Ceny strachu wyjątkowo chłodny i pełny napięcia, czasami nawet mroczny i depresyjny. Niektóre utwory oscylują wokół ambientu (ówcześnie dopiero raczkującego) i noise. Jest też trochę miejsca dla improwizacji (np. chropowata pseudo wiolonczela w The Abyss albo gitara w Creation), które choć nie stanowią trzonu audiowizualnego słuchowiska, to jednak urozmaicają recenzowany score. Natomiast tylko sporadycznie (np. w The Grind) niemieccy grajkowie zmierzają w kierunku tzw. berlińskiej szkoły muzyki elektronicznej, której wyróżnikiem są szybkie i hipnotyzujące frazy melotronu.

Od ponurych i posępnych eksperymentów z syntezatorami nie ma zbyt wielu wyjątków. Takowymi odstępstwami są w zasadzie tylko The Journey i The Mountain Road, brzmieniowo podobne do innych utworów, ale nieco bardziej lekkie i przystępne. Znakomitym podsumowaniem soundtracku jest natomiast Betrayal (Sorcerer Theme), bodaj najlepsza kompozycja na płycie. Można przy niej autentycznie dostać gęsiej skórki.

Froese i jego kompani, gdy już udało im się zobaczyć film, nie byli do końca zadowoleni z ostatecznego efektu. Niektóre sceny, jak twierdził frontmen, działały świetnie z ich muzyką, ale inne już znacznie gorzej. Sęk tkwił oczywiście we wspomnianej metodyce pracy, która zakładała powstanie muzyki jeszcze przed ukończeniem filmu. Ostatecznie kilka scen zostało zmontowanych pod score Tangerine Dream, jak chociażby świetna sekwencja przygotowywania do wyjazdu do dżungli, i to one robią największe wrażenie. Z kolei niektóre utwory zostały ewidentnie przycięte pod konkretne kadry, przez co nie mają okazji w pełni wybrzmieć. Ambiwalentny stosunek Froese do filmowego oddziaływania nie powinien zatem dziwić, choć nie da się ukryć, że ścieżka dźwiękowa potrafi „robić klimat”.

Trzeba też przyznać, że choć Sorcerer to swoista klasyka muzyki filmowej, zwłaszcza pod kątem jej elektronicznego odgałęzienia, to jednak dla statystycznego odbiorcy może się okazać trudna w odbiorze. Styl Tangerine Dream, zazwyczaj zdominowany przez tzw. retro synthy, tutaj jest jeszcze niezbyt wykształcony. Brzmienie jest surowe, zimne, gdzieniegdzie ostre i szorstkie, co dla ucha przyzwyczajonego do elektroniki z następnej dekady będzie niełatwą próbą. Tak swoją drogą, warunki nagraniowe i sprzęt podobno pozostawiały wiele do życzenia, co też daje się usłyszeć w trakcie obcowania z zamieszczonym na płycie materiałem.

Warto wspomnieć, że kilka lat temu ukazał się na rynku dwupłytowy album Sorcerer 2014 – Cinematographic Score. Jest to zapis wiedeńskiego koncertu Tangerine Dream, w czasie którego grupa zagrała muzykę z filmu Friedkina. Na wydaniu znalazły się zarówno znane z soundtracku utwory, jak i wcześniej nieopublikowane kompozycje. Każdy fan niemieckiego zespołu powinien się rozejrzeć za tą edycją.

Reasumując, na soundtracku z Sorcerera dominuje pewna surowość brzmienia, słychać tu ciągłe eksperymentowanie i poszukiwaniu własnego języka muzycznego, co też nie każdemu musi przypaść do gustu. Niemniej to właśnie te cechy sprawiają, że jest to dziś dzieło o znaczeniu niemalże historycznym. Co ciekawe, William Friedkin po latach przyznał, że gdyby wcześniej poznał Tangerine Dream, to by zaangażował ich do swojego Egzorcysty. I choć dziś ciężko sobie wyobrazić ten kultowy horror bez utworów Mike’a Oldfielda czy Krzysztofa Pendereckiego, to jednak po lekturze Sorcerera jestem w stanie uwierzyć, że niemieccy muzycy byliby w stanie wysmażyć coś naprawdę interesującego.

Najnowsze recenzje

Komentarze