Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Mark Mothersbaugh

Thor: Ragnarok

(2017)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 01-11-2017 r.

Rozczarowanie drugimi Avengersami dało przestrzeń do analiz i formułowania na nowo strategii prężnie rozwijającego się uniwersum Marvela. Decydenci przekonali się bowiem, że odlewanie tych samych formuł jest dobre, ale tylko na krótką metę. Widz miał prawo się zmęczyć kolejnymi napompowanymi w treści, filmowymi wydmuszkami. I taka też aura spowijała serię obrazów traktujących o asgardzkim bóstwie. Pierwszy film, jako klasyczne origin story, sprawdziło się całkiem przyzwoicie, ale Mroczny świat popłynął na niezbyt dopracowanym scenariuszu. Mimo tego oba widowiska odniosły satysfakcjonujący wynik finansowy, pozwalający myśleć o kolejnych sequelach. Jedno było pewne. Aby sprzedać kolejną część przygód Thora, potrzebna była gruntowna zmiana podejścia do sposobu narracji. Nikt się jednak nie spodziewał, że wprowadzane zmiany będą aż tak radykalne!



Już pierwsze zwiastuny Thor: Ragnarok szokowały potężną dawką humoru i ciekawych kreacji. Najbardziej zastanawiająca wydawała się retro-stylistyka w jakiej zanurzono zarówno oprawę wizualną, jak i muzyczną. Wiele osób twierdziło, że to tylko element kampanii reklamowej, ale pierwsze pokazy gotowego już filmu potwierdziły odważną zabawę konwencją. Zresztą czego innego można się było spodziewać po nowozelandzkim reżyserze, Taika Waititi? Autor wielu komedii (m.in. Dzikie łowy), bezceremonialnie sprowadził tytułowego boga piorunów do parteru, ukazując z jednej strony jego słabości, z drugiej stawiając niejako w nowym, nieznanym do tej pory świetle. Aktorzy z Chrisem Hemsworthem na czele, początkowo dosyć sceptycznie podchodzili do improwizatorskich pomysłów Waititi. Ale dobra atmosfera panująca na planie zrobiła swoje. I nie można tego nie zauważyć oglądając gotowy już produkt. Thor Rangarok, mimo wielu typowych dla Marvela, fabularnych kiksów, wyrasta na najlepszy film o synu Odyna. Podchodzący do tytułowej postaci z wielkim dystansem, ale bez zbędnej trywializacji. Największą uwagę skupia jednak stylistyka w jakiej zanurzono całą techniczną stronę przedsięwzięcia. Trafne wydają się tutaj porównania do przygód Flasha Gordona, co daje się odczuć nie tylko w kwestii wizualnej, ale i muzycznej.



Ścieżka dźwiękowa była jedną z najbardziej intrygujących mnie kwestii związanych z tą produkcją. Osobiście nie przepadałem za partyturą Doyle’a z pierwszej odsłony serii, właśnie przez wzgląd na ten nadęty ton. O wiele bardziej przygodowa i trafiająca w to, co dzieje się na ekranie była natomiast ścieżka dźwiękowa Briana Tylera do Mrocznego świata. Skonstruowane tam tematy były świetnym nośnikiem przygody i grozy. Naturalnie więc spodziewano się, że i do trzeciej odsłony przygód Thora zaangażowany zostanie Tyler. Ale po kilku nieprzyjemnościach związanych z realizacją zadań do Avengersów 2, Amerykanin wskoczył na listę cenzurowanych kompozytorów Marvela. Projekt powędrował więc na ręce Marka Mothersbaugh. Nie znając kierunku, w jakim zmierzał będzie Ragnarok, angaż ten wydawał się dosyć zaskakującym, jeżeli nie absurdalnym, posunięciem ze strony reżysera oraz studia. Dopiero pierwsze zwiastuny dały do zrozumienia, że o klasycznie skonstruowanej oprawie muzycznej możemy zapomnieć. Nie bez powodu zwrócono się bowiem do autora m.in. oprawy muzycznej do Lego przygody, który więcej czasu spędza na programowaniu elektroniki, aniżeli na kreśleniu nut na kartach partytur.


Ostatecznie Thor Ragnarok okazał się kompromisem między tradycją, a przewrotnym pojęciem nowoczesności. W wykonaniu Mothersbaugh było to nic innego, jak sięgnięcie po retro-elektronikę, tak modną ostatnio, jak modne wydaje się nostalgiczne spoglądanie na kulturę lat 80. I tutaj można zadawać pytania o zasadność sięgania akurat do tego typu brzmień. Wszak film w żaden sposób nie nawiązuje ani do rzeczonej epoki, ani też podejmowanych wówczas problemów. Łamiąc sobie nad tym głowę warto odnieść się do tego, o czym wspominałem wcześniej. Próba przeniesienia serii na grunt przygodowo-rozrywkowego tonu, w jakim osadzone był przygody Flasha Gordona, wydaje się tutaj najlepszym argumentem. Ale czy jedynym? Wychodząc z sali kinowej nie można nie odnieść wrażenia, że sposób prowadzenia muzycznej narracji dopasowany został zarówno do malowniczych scenerii Sakaar i królestwa Arcymistrza (świetna kreacja Jeffa Goldbluma!), jak i luźnych relacji między bohaterami. Można było odnieść wrażenie, że ścieżka dźwiękowa dzieląca przestrzeń między patetyczne motywy, a leciwą elektronikę, jest solidnym cementem utwierdzającym paletę osobistości i ich charakterów na gruncie świetnych wizualiów. Fuzja wydaje się tak naturalna w przebiegu, że wręcz niemożliwa do zarejestrowania przez statystycznego odbiorcę, skoncentrowanego tylko na efekcie końcowym. Stworzona w ten sposób, swoistego rodzaju poetyka Ragnaroka, wydaje się czymś unikatowym i wyłamującym z konwencjonalnego patrzenia na poszczególne elementy tej audio-wizualnej układanki. I żeby nie było… Owszem, nie wszystko zgrywa się tutaj w takim stopniu, w jakim byśmy sobie tego życzyli. Zbyt wczesne wprowadzenie elektroniki burzy fascynację nowym światem do jakiego trafia Asgardczyk, a dźwiękowy miks (jak to u Marvela) dalej pozostawia wiele do życzenia – szczególnie w ostatnim akcie widowiska. Jednakże w całościowym ujęciu jest to praca, która bardzo dobrze wywiązuje się ze swoich ilustracyjnych powinności. A zaproponowany przez Mothersbaugh, stylistyczny miszmasz, jest dodatkowym atutem ubarwiającym ten i tak polichroamtyczny twór Waititi.

Wychodząc z sali kinowej zapewne niejeden widz zapała chęcią sięgnięcia po album soundtrackowy. I dzięki wytwórni Hollywood Records będzie to możliwe, ale tylko na rynku amerykańskim. Album soundtrackowy, który się tam ukazał jest dosyć wylewny w treści, ale wyczerpuje przez to potencjał całej partytury. Bardziej aniżeli długość czasu prezentacji, problemów w odbiorze przysporzyć może układ zawartej na nim treści. Największym mankamentem tego wydania jest w moim odczuciu suita z napisów końcowych, która rozpoczyna naszą przygodę z soundtrackiem. Dziewięciominutowe, patetyczne podsumowanie tematów, świetnie sprawdziłoby się jako konkluzja całego słuchowiska, a nie początek programujący słuchacza na określony zestaw brzmień i nastrojów. Dlatego też zderzenie z pierwszymi ilustracyjnymi fragmentami jest w tym przypadku dosyć brutalne. Ale zanim na dobre zanurzymy się w nieco mniej absorbującym, symfonicznym graniu, może słów kilka o tematyce. Początkowo mówiło się, że Mothersbaugh sięgnie zarówno do motywów Doyle’a, jak i Tylera. Ostatecznie stanęło na dosyć sprytnej przeróbce obu melodii w wykreowaniu całkowicie nowej – równie patetycznej, ale mniej pretensjonalnej od poprzednich. Owszem, w aranżach skrzętnie ukrywane są nawiązania głównie do tematu Doyle’a, ale cały ciężar odpowiedzialności za melodyczną narracje zrzucany jest tutaj na nowy, chwytliwy motyw Mothersbaugh.


Mówiąc o nawiązaniach nie sposób przejść obojętnie wobec wielu charakterystycznych stylizacji, jakich dokonuje kompozytor w zderzeniu z niektórymi, „gościnnie” pojawiającymi się postaciami. Bez problemu zidentyfikujemy fragmenty zdobiące sceny z udziałem Doctora Strange’a, czy też quasi-nordycką etnikę podpowiadającą miejsce toczącej się akcji. Troszkę bardziej generyczne i przewidywalne są fragmenty przypisane Heli – bogini śmierci walczącej o asgardzki tron. Po raz kolejny więc nie dane jest nam usłyszeć jakiegoś ciekawie skonstruowanego motywu głównego antagonisty. I gdyby nie fantazja kompozytora w muzycznym dopieszczaniu innego złoczyńcy, Arcymistrza, prawdopodobnie ścieżka dźwiękowa do Ragnaroka byłaby kolejnym, sprawnie zrealizowanym rzemiosłem, obok którego można by przejść obojętnie. Uwaga przerzucana jest jednak na liczne zabawy elektroniką, jakie podejmowane są nie tylko w kontekście wspomnianego wcześniej władcy planety Sakaar, ale i całej scenerii, w jakiej obraca się on i jego nad wyraz oryginalna świta. Pójście w skrajnie przejaskrawione formy sprawdziło się tutaj bezbłędnie, czemu pomaga zacieranie granicy między muzyką niediegetyczną, a tą przynależną do rzeczywistości filmowej. Najwięcej uwagi koncentruje skoczny fragment ze sceny parady oraz… rytmiczny, popowy kawałek, upstrzony absurdalnie niedorzecznymi partiami wokalnymi. W filmie wybrzmiewa on kilkakrotnie i za każdym razem wywołuje ten sam uśmiech na twarzy widza. Równie łatwo wpadające w ucho są fragmenty ilustrujące rewoltę na planecie Sakaar. Warto jednak zaznaczyć, że materiał prezentowany na krążku różni się trochę od tego, co ostatecznie wybrzmiało w filmie. Czy przeszkadza to w odbiorze całości?



Absolutnie nie. Moim zdaniem ścieżka dźwiękowa do Thor Ragnarok to kawał świetnej rozrywki, stworzonej na fali entuzjazmu, jaki udzielał się pozostałej ekipie pracującej nad tym filmem. Podjęte przez Mothersbaugh środki muzycznego wyrazu, zaskakująco celnie trafiły w ton i stylistykę obrazu Waititi, a przeniesienie tych samych wrażeń na indywidualne doświadczenie soundtrackowe nie wydaje się jakkolwiek problematyczne. Wielu problemów może natomiast dostarczyć próba sklasyfikowania tego tworu – doszukania się tych czy innych powodów, jakie stały za tak odważnymi decyzjami kompozytora. Myślę, że odstawiając na bok podręcznikowe postrzeganie muzyki filmowej i związane z nią oczekiwania, można ze słuchania takiej kompozycji czerpać olbrzymią przyjemność. Przy okazji dowodzi to, że Marvel nie boi się eksperymentować. A to jest dobrym prognostykiem na przyszłość…

Inne recenzje z serii:

  • Iron Man
  • Iron Man 2
  • Iron Man 3
  • Captain America: The First Avenger
  • Captain America: The Winter Soldier
  • Captain America: Civil War
  • Thor
  • Thor: The Dark World
  • Avengers
  • Avengers: Age of Ultron
  • Avengers: Infinity War
  • Guardians of the Galaxy
  • Guardians of the Galaxy vol. 2
  • Ant-Man
  • Doctor Strange
  • Black Panther
  • Agents Of S.H.I.E.L.D.
  • Daredevil (season 1)
  • Daredevil (season 2)
  • Agent Carter
  • Jessica Jones
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze