Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Carpenter

John Carpenter: Anthology Movie Themes 1974 – 1998

(2017)
4,0
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 31-10-2017 r.

Nie bez powodu John Carpenter nazywany jest „Mistrzem Horroru”. Takie tytuły jak Halloween, Coś czy Mgła na stałe wpisały się jako klasyki kina grozy. A jak dodamy jeszcze takie filmy jak Ucieczka z Nowego Jorku, Wielka draka w chińskiej dzielnicy, znowu Coś, Oni żyją, to zrozumiemy dlaczego Amerykanin cieszy się taką popularnością wśród miłośników szeroko pojętej fantastyki. Przy czym jego kariera to nie typowy „american dream”, czy też ciągłe pasmo sukcesów, jakby można było sądzić na ciągle rosnącą rzeszę fanów. W sumie Carpenterowi nigdy nie udało się przebić do hollywoodzkiego „mainstreamu”, mimo że takie niskobudżetowe produkcje jak Halloween czy Ucieczka z Nowego Jorku odnosiły spore sukcesy. Przez większość swojej kariery traktowany był jako twórca kina klasy B, nie wspominając, że po dziś dzień znajdą się osoby uważające horror za gatunek mało ambitny. Mimo to trudno nie zaliczyć go do grona bardziej znanych amerykańskich reżyserów, którzy zapisali się w historii kina. A i jeżeli chodzi o muzykę filmową pozostawili też znaczący ślad. John Carpenter nie tylko reżyserował, ale i komponował muzykę do większości swoich filmów. Przy czym naturalnie czasami korzystał też z pomocy innych kompozytorów jak Alan Howarth, czy Shirley Walker. Co nie zmienia faktu, że nawet teraz współcześnie zaczyna sie już mówić o „stylu Carpentera”, szczególnie w odniesieniu do ostatnio modnych elektronicznych retro-score’ów.

Elektroniczna muzyka, którą John Carpenter (nie posiada wykształcenia muzycznego i wszak nigdy się w tym kierunku nie kształcił) komponował niemal wyłącznie do swoich filmów (jedyny wyjątek to nagrodzona Oscarem krótkometrażówka The Resurrection of Broncho Billy z 1970 roku , gdzie Carpenter odpowiadał też za scenariusz i montaż.) i dlatego też można twierdzić że była ona w 100% zgodna z wizją reżysera i pewnie dlatego, tak znakomicie się z nimi komponowała. Ponury, chłodny underscore, zbudowany na atonalnych brzmieniach kreowanych przez syntezatory, zdecydowanie nie nadaje się do słuchania, ale bez zarzutu sprawdza się w połączeniu z obrazem. Co ciekawe, nawet kiedy Amerykanin nie odpowiadał za muzykę, zatrudnieni kompozytorzy starali dopasować się do jego elektronicznego stylu, tak jak Ennio Morricone przy Coś, czy Jack Nitzche przy Starmanie. Przy czym, co też pewnie wpłynęło na muzyczną sławę Carpentera niemal zawsze komponował także bardzo charakterystyczny, błyskawicznie wpadający w ucho temat czy motyw przewodni. Był on prosty, można by nawet rzec wręcz banalny, ale przy tym niesamowicie klimatyczny, chwytliwy i znów bezbłędnie wpasowujący się film. W kilku przypadkach znalazł on swoje miejsce w historii muzyki filmowej, jak chociażby wspomniane na początku Assault on Precinct 13, Halloween The Fog czy Escape from New York , które słyszał i kojarzy niemal każdy. Wspomniane muzyczne motywy to już klasyka i dla wielu, podobnie jak filmy Carpentera, rzecz wręcz kultowa. Dlatego też wydane przez Sacred Bones Records John Carpenter: Anthology: Movie Themes 1978 – 1998 jest dla miłośników muzyki filmowej i twórczości Amerykanina taką gratką. Otrzymujemy kompilację tego z czego John Carpenter jako kompozytor był najbardziej znany i lubiany – z tworzenia chwytliwych i kultowych muzycznych tematów.

John Carpenter ma w zwyczaju bagatelizować swoje ścieżki dźwiękowe. Twierdząc, że głównie przez względy finansowe i aby zaoszczędzić na kosztach produkcji zajmował się też oprawą muzyczną. W wywiadach wspominał, że gdyby mógł, to chętniej powierzałby komponowanie muzyki do jego filmów profesjonalnym kompozytorom. Co więcej wspominał też, że praca nad ścieżkami dźwiękowymi do ostatnich jego filmów była dla niego katorgą. I tak można byłoby sądzić, że wielka porażka Duchów Marsa na dobre przypieczętuje koniec muzycznej kariery Carpentera. Na szczęście Amerykanin znowu odnalazł zamiłowanie do muzyki wydając w 2015 roku swój solowy nie-filmowy album pt. Lost Themes. Niedługo potem wraz ze swoim zespołem ruszył w trasę koncertową po Ameryce grając najsłynniejsze kawałki ze swoich filmów. I właśnie w oparciu o sukces tej trasy wydana została ta kompilacja, gdzie lista i kolejność utworów pokrywa się z tymi granymi podczas koncertów. Zresztą zespół towarzyszący Carpenterowi na trasie, także brał udział w sesji nagraniowej tej płyty. Co więcej w jego skład wchodzi syn reżysera-kompozytora Cody Carpenter i jego chrześniak Daniel Davis. Pracowali oni i przy wspomnianym solowym albumie Lost Themes.

Nie tylko pod względem repertuaru, ale i brzmienia John Carpenter Anthalogy: Movie Themes 1974 – 1998 pokrywa się z amerykańską trasą koncertową. I tak kultowe tematy otrzymały nowe, poprawione brzmienie, często zahaczające w rejony rocka. Dlatego też warto zaznaczyć, że mamy do czynienia z nowymi wariacjami, a nie wiernym odtworzeniem starych ścieżek! Tym samym konserwatywni miłośnicy retro-brzmienia i archaicznej elektroniki mogą czuć się trochę zawiedzeni słuchając tych odrestaurowanych wersji. Przy czym sam nie brałbym tego za wadę, a wręcz zaletę nowego wydania. Muzyka Carpentera dalej posiada swój specyficzny styl podobnie jak i elektronika, ale brzmi przy tym przystępniej i mniej staroświecko. Co więcej zmiany też nie są jakieś radykalne, aby nie dało się rozpoznać znanych klasyków. Nie wspominając, że sam John Carpenter jest wielkim fanem rocka o czym zresztą świadczą też jego ścieżki dźwiękowe z przełomu lat 80tych i 90tych, które naturalnie znalazły się na albumie. Czego najlepszym przykładem jest mocno rockowe W paszczy szaleństwa (jedna z ulubionych prac Carpentera), czy przebojowa Wielka draka w chińskiej dzielnicy, czy fajowe Oni żyją. Dlatego też całe ostrzeżenie skierowane jest naprawdę do najbardziej konserwatywnych fanów, oczekujących jak najbardziej wiernych z oryginałem aranżacji.

Podobnie jak na trasie koncertowej, tak i na albumie John Carpenter rozmieścił utwory raczej pod względem estetycznym niż chronologicznym. Tym samym cała płyta jest lepiej zbalansowania, niż gdybyśmy zaczęli od przesiąkniętych głównie cięższym elektronicznym brzmieniem z lat 70tych i 80tych, a potem skończyli wyłącznie rockowymi kawałkami. I tak z pełną parą rozpoczynamy, wspomnianym W paszczy szaleństwa, które mogłoby nawet zawstydzić Metallicę w czasach ich świetności. Na marginesie kto nie widział, polecam ten za mało doceniony horror z Samem Neilem. Następnie przechodzimy do takich klasyków jak Atak na posterunek 13 . Znowu na kolejnym marginesie, Hans Zimmer zalicza ten temat do jednych z jego ulubionych jeżeli chodzi i muzykę filmową. Dalej trafiamy na zgrabne suite’y z Mgły i Księcia Ciemności, aby przejść do najspokojniejszego kawałka na całej płycie: Santiago (Vampires), z Wampirów będących połączeniem ulubionych filmowych gatunków Carpentera – horroru i westernu. Przyjemne gitarowe brzmienie, oferuję nam chwilę wytchnienia i odprężenia. Osobiście bardzo się cieszę, że Amerykanin sięgnął po utwór z Wampirów. Gdyż nie tylko jest to jedna z jego ciekawszych i za mało docenionych ścieżek dźwiękowych. Ale też jedyny score, za który został kiedykolwiek nagrodzony w postaci Saturna – Nagroda Academy of Science Fiction, Fantasy & Horror Films. Zresztą każdy pojedynczy utwór zawarty na tej płycie zasługuje na uwagę. I tak oczywiście nie mogło zabraknąć, aktualnie jednego z najsłynniejszych horrorowych tematów z Halloween, wielokrotnie wspominanego kultowego motywu z Ucieczki z Nowego Jorku czy przebojowej Wielkiej draki w chińskiej dzielnicy, która też potrzebowała czasu, aby osiągnąć status dzieła kultowego. I tak można dalej wymienić, ale głównie patrząc i słuchając tej składanki uświadamiamy sobie jak jednak różnorodna, barwna i pomysłowa potrafi być muzyka Johna Carpentera, nawet jeżeli on sam chciałby temu zaprzeczać.

Zważywszy, że album jest przekrojem przez prawie całą filmografię Johna Carpentera nie zabrakło też tematów z Coś Ennio Morricone i Starmana Jacka Nitzsche. Oba filmy należą do czołówki dokonań Carpentera, dlatego też trudno byłoby sobie wyobrazić te płytę bez nich. Oba covery dość dobrze oddają hołd oryginałom, choć w przypadku Coś można się zastanawiać, czy jednak nie za bardzo skręca on miejscami w rockowe regiony. Co do Starmana, trudno mieć więcej zarzutów i od razu przypomina się ten jeden z bardziej pogodnych filmów w dorobku Amerykanina.

Specjalnie napisałem, że płyta uwzględnia „prawie” całą filmografię Carpentera. Nie powinien dziwić brak Duchów Marsa, szczególnie zważywszy, że Mistrz Horroru niezbyt przyjemnie wspomina pracę nad tym projektem, także muzycznie, gdzie i tak spory wkład miał zespół heavy-metalowy Anthrax. I choć skomponowania wspólnie z Shirley Walker muzyka do Ucieczka z Los Angeles nie jest zła, to jest jednocześnie też jednym z nielicznych dobrych elementów w tym niepotrzebnym sequelu. I o ile te braki jestem w stanie zrozumieć, tak nie wiem, czemu na albumie zabrakło miejsca na Wioskę przeklętych z 1995 roku? Sam zaliczam temat z tego filmu do jednego z ciekawszych w karierze Carpentera i właściwie jego brak mogę zaliczyć, do jedynych poważniejszych wad tego wydania. Gdyż poza tym, album ten jest naprawdę godny uwagi. I tak zamiast kolekcjonować wszystkie soundtracki Mistrza Horroru (oczywiście nikomu tego nie zabraniamy) dla pojedynczych motywów, teraz otrzymujemy je wszystkie w odświeżonej wersji i to na jednym krążku. Chyba ciężko o lepszą rekomendację? Tym samym składankę John Carpenter Anthology: Movie Themes 1974 – 1998 można spokojnie polecić wszystkim fanom amerykańskiego reżysera-kompozytora, jak i dobrych, chwytliwych tematów, które zapisały się już i dalej tworzą historię kina i muzyki filmowej.

P.S. Płytę promują dwa teledyski, które możecie tutaj obejrzeć. W tym jeden do kultowej Christine, który wyreżyserował sam Carpenter i który możecie obejrzeć poniżej:

Najnowsze recenzje

Komentarze