Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Rent-A-Cop (Gliniarz do wynajęcia)

(1988/2009)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 20-09-2017 r.

Połowa lat 80. umocniła pozycję Jerry’ego Goldsmitha jako jednego z czołowych kompozytorów do filmów akcji i thrillerów. Wybuchowa mieszanka łatwo wpadającej w ucho tematyki opartej na potężnej symfonice z siermiężną elektroniką, stała się wizytówką warsztatu Amerykanina. Wśród wielu genialnych wręcz prac, szczególnie tych tworzonych w latach 1984-86, nie brakowało też mniej absorbujących ilustracji, ale to dopiero końcówka ósmej dekady XX wieku miała być tym mniej chlubnym okresem twórczości Goldsmitha. Hurtowo podejmowane projekty charakteryzowały się nikłą oryginalnością, ale i nienaganną tematyką. I takie też wrażenie pozostawia po sobie ścieżka dźwiękowa do thrillera policyjnego, Gliniarz do wynajęcia.



Film Jerry’ego Londona od samego początku borykał się z licznymi problemami. Mało że scenariusz bazował na schemacie popularnych wówczas „buddy comedy”, to na dodatek z powodu problemów finansowych produkcję przeniesiono do Włoch, gdzie lokalna ekipa niezbyt mocno przykładała się do swoich zadań. Entuzjazmu nie wykazywała również para aktorów wcielająca się w główne role (Reynolds, Minnelli). Wiele lat później wspominali to doświadczenie jako najgorsze w ich życiu. I nie ma się czemu dziwić, bo oglądając Gliniarza do wynajęcia trudno uniknąć poczucia zażenowania dosyć niskim poziomem prezentowanej rozrywki. Film promowany na całym świecie jako nowa inkarnacja Zabójczej broni okazał się zarówno artystyczną, jak i finansową klapą, zbierając w samych Stanach Zjednoczonych niespełna milion $ przychodu. Z pewnością do takowego stanu rzeczy przyczyniły się kolejne problemy w postprodukcji, przesuwające premierę obrazu Londona z planowanego okresu świątecznego na połowę stycznia, czyli w najbardziej jałowy sezon dla amerykańskich kiniarzy. Z całego tego filmowego przedsięwzięcia szczególnie warta zainteresowania ostatecznie okazała się kreacja głównego antagonisty, Dancera, w którego wcielił się świetny James Remar.

Warta wszelkiej uwagi była również oprawa muzyczna w wykonaniu Jerry’ego Goldsmitha. Partytura czaruje przede wszystkim tematem przewodnim, skupionym wokół relacji między byłym detektywem zmęczonym bezsilnością walki z przełożonymi, a ex-prostytutką. Te dwie pozornie różne postaci złączyły dramatyczne wydarzenia, jakie rozegrały się w pewnym hotelu, kiedy nieudana akcja policyjna zakończyła się masakrą dokonaną zarówno na stróżach prawa, jak i cywilach. Pozostały przy życiu Church uratował Dellę Roberts przed nieuchronną śmiercią z ręki groźnego Dancera i w ten właśnie sposób kupił sobie jej uwagę. Nie dziwne zatem, że po kolejnej, nieudanej próbie zabójstwa, prostytutka widziała swoją jedyną szansę na przeżycie właśnie w nieugiętym detektywie. Był to początek ciekawej relacji, która siłą rzeczy musiała otrzeć się o wątek romantyczny.



Mogłem sobie darować ten przydługi wstęp, ale bez niego nie sposób jest wytłumaczyć drogę, jaką obrał Jerry Goldsmith, zabierając się za Gliniarza. Czemu nie poszedł po linii trzymającego w napięciu, surowego thrillera, jak uczynił to kilka miesięcy wcześniej w przypadku Nienawiści? Właśnie przez wzgląd na mocno rozbudowany i akcentowany na każdym kroku wątek samotności. Po stracie partnera i odejściu z policji, Tony Church przemierza ulice Chicago w akompaniamencie melancholijnej melodii, która dała już o sobie wcześniej znać w otwierającej film, jazzującej czołówce. To zbyt wczesne kierowanie nastroju widowiska na melancholijno-romantyczne tory, dosyć szybko przerywane jest długą sekwencją akcji – tym razem tworzoną już w sztandarowym stylu Goldsmitha. Podstawę akcji stanowią typowe dla Amerykanina, pulsujące sample elektroniczne, na które nanoszone są symfoniczne aranże. Wśród organicznego instrumentarium królują smyczki i wnoszące odrobinę patosu dęciaki. Natomiast cała pozostała przestrzeń uzupełniana jest przez dosyć toporne, ale urokliwe w swoich archaicznym brzmieniu, sample. To nie one są jednak wizytówką muzycznej akcji. Są nimi perkusyjno-dęte frazy. Z jednej strony odnoszą się one do narzuconej wcześniej stylistyki, ale nie można nie odnieść wrażenia, że bardziej pokutuje tu goldsmithowska maniera interpretowania akcji przez pryzmat szczypty humoru emanującej z postaci Delli Roberts. Nie dziwią więc skojarzenia z takimi pracami, jak Link, czy Gremliny.

Rzecz jasna kompozytor nie popada tutaj w skrajności i nie częstuje nas slapstickiem wyrażanym różnego rodzaju zabiegami dźwiękonaśladowczymi. Wszystko ściśle związane jest z filmowymi wydarzeniami i w odniesieniu do motywu złoczyńcy. Kiedy więc trzeba ścieżka dźwiękowa potrafi przemówić bardziej stanowczymi fragmentami, przypominającymi wspomnianą wcześniej Nienawiść. Nie nastawiajmy się jednak na skomplikowane tekstury i analogiczny klimat. Już sam motyw Dancera razić może prostotą, bo jest to nic innego, jak rozciągający się po panoramie, „świszczący” dźwięk, nakładany na rytmiczną strukturę akcji. Wszystkie te zabiegi, choć stanowią naturalne środowisko do wprowadzenia napięcia i dyktowania tempa akcji, są jednak tylko niezbędnym uzupełnieniem przyjętej odgórnie stylistyki. Ponad optymalnie skrojoną dawką action score króluje bowiem temat przewodni z całym jego romantycznym wydźwiękiem. Dodatkową okolicznością wzmacniającą przekaz tej melodii jest czas, w jakim rozgrywa się film, tudzież okolice świąt Bożego Nardzenia. Kiedy Church budzi w sobie uczucie względem Delli, a tło wypełniają kolorowe dekoracje – jazzowa melodia zyskuje dodatkową moc sprawczą.

Nie tylko ona wypełnia muzyczną przestrzeń Gliniarza do wynajęcia. Obok oryginalnie skomponowanej partytury pojawia się cała gama tradycyjnych pieśni i piosenek, które towarzyszą bohaterom w scenach rozgrywających się w centrach handlowych, czy też nastrojowych momentach w domowym zaciszu. Warto odnotować, że względem ścieżki dźwiękowej Goldsmitha są one dosyć cicho zmiksowane, dzięki czemu nakładane na nie fragmenty partytury wyraźnie się odcinają. Zresztą cała ścieżka dźwiękowa niejako odcina się od pozostałych elementów „technicznych” tego widowiska. Zakończywszy seans nie sposób bowiem opędzić się od chęci powrotu chociażby do łatwo wpadającego w ucho, rytmicznego tematu przewodniego. I to głównie dzięki niemu cała oprawa muzyczna nie podzieliła losu filmowego Gliniarza do wynajęcia, jako godnego szybkiego zapomnienia przedsięwzięcia.

Mimo kasowej porażki Gliniarza, na rynku pojawił się album soundtrackowy wydany nakładem Intrada Records. Na winylu, a później na cyfrowym krążku CD umieszczono selekcję 35-minut materiału z niespełna 50-minutowego, kompletnego nagrania, stworzonego na potrzeby filmu Londona. Produkcją tego soundtracku zajął się sam Goldsmith i jak wtedy przyznawał, kierował się ideą równowagi między „ładną muzyką, a muzyką akcji”. Cóż, przez wiele lat taka formuła musiała wystarczyć wszystkim miłośnikom twórczości Amerykanina. Dopiero w roku 2009 dzięki staraniom Douglasa Fake’a udało się wydać kompletny, zremasterowany score w ramach limitowanego do trzech tysięcy egzemplarzy, Intrada Special Collection. Obok uporządkowanej w filmowej chronologii oprawy muzycznej, na krążku znalazły się również trzy bonusy w postaci pierwotnej, albumowej wersji This Is The Guy oraz dwóch kolęd w aranżu Goldsmitha. Same dodatki wydają się produktem zupełnie zbędnym – tak samo zresztą jak i obecny na krążku, niepublikowany wcześniej materiał. Nie zmienia on zasadniczo wizerunku tej pracy, choć z drugiej strony nie odbiera przyjemności ze słuchania tego nieco dłuższego albumu. Dodatkowym atutem skłaniającym do refleksji nad wymianą starego albumu na rozszerzony może być świetna szata graficzna i książeczka z obszernymi opisami procesu powstawania i analizą track-by-track ścieżki dźwiękowej. Bo jeżeli chodzi o samą jakość dźwięku, to różnica miedzy tymi wydaniami nie jest aż tak znacząca.



Powyższe dylematy będą domeną głównie kolekcjonerów i miłośników twórczości Goldsmitha, którzy przywiązują wagę do każdego, niepublikowanego wcześniej fragmentu partytury. Statystyczny entuzjasta muzyki filmowej prawdopodobnie przejdzie obok tego soundtracku (w obu ich wersjach) z obojętnością. Bo czy poza kultowym już tematem przewodnim jest w tej pracy coś na tyle elektryzującego, aby skłonić przypadkowego odbiorcę do wydania sporej sumy za sprowadzanie tego krążka zza granicy? Na to pytanie niech każdy odpowie sobie indywidualnie.

Najnowsze recenzje

Komentarze