Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Lorne Balfe

Churchill

(2017)
4,0
Oceń tytuł:
Tomasz Ludward | 07-09-2017 r.

Blisko dwa miesiące zanim Hans Zimmer podłożył swoim fanom kolejny argument, by ci mogli zastanowić się dokąd Niemiec zmierza ze swoją muzyką, zupełnie niepostrzeżenie pojawił się Churchill. Utkany w natłoku horrendalnej pracy jakiej Lorne Balfe się nie boi (13 projektów w tym roku, trzy więcej w roku poprzednim), ten kolejny drobny soundtrack, wetknięty w stale napięty harmonogram, miał wszystko by ulec pod ciężarem zbliżającej się Dunkierki. Tym sposobem stałby się kolejnym odtwórczym produktem w dorobku tego nierównego kompozytora. Nierównego, bowiem wiele razy zdarzało się Balfe tłoczyć muzykę beznadziejną, żeby nie powiedzieć kompromitującą dla jej twórcy. Terminator: Genisys niech posłuży tutaj za przykład. Metodą prób i błędów jednak Balfe miewał przebłyski. Sięgnijcie po serial Restless lub filmową biografię J.D Salingera; z Beyond: Two Souls mogliście już się zetknąć. Te projekty przynoszą chlubę. Przynosić też ją, mimochodem, powinien wkład w kontrowersyjną Dunkierkę. Co jednak z Churchillem? Otóż, moi drodzy, Balfe komponuje jak dotąd najlepszą ścieżkę w swojej karierze.

Co jest intrygujące z racji samej postaci legendarnego brytyjskiego premiera. Tylko w tym sezonie przyjdzie nam oglądać go w trzech różnych filmowych odsłonach. Johna Lithgowa z kolejnego sezonu Korony już znamy. Gary Oldman wraz z Joe Wrightem i Dario Marianellim pewnie wypatrują już oskarowej gali z osobliwie patrzącym, sądząc po pierwszym zwiastunie, Darkest Hour. Brian Cox natomiast wciela się Churchilla na chwilę przed kluczową dla zachodniego frontu interwencją wojsk alianckich u wybrzeży Normandii. Po seansie tego ostatniego, będącego tematem tego tekstu, można stwierdzić, że w filmie mamy dwóch głównych aktorów Coxa i muzykę Balfe. I o ile cały ten zgiełk potoczy się w stronę kreacji aktorskich, kompozytorzy, jeśli w ogóle, nie będą już tak surowo porównywani. To nieważne, bo jakikolwiek werdykt zapadnie po ostatniej premierze, Balfe już teraz może nazwać siebie zwycięzcą.

Ścieżka dociera do nas wokalizą kontratenora Toma Farnhama (musiałem o to dopytać samego kompozytora!), definiując przy tym, czym jest wojna dla stacjonarnego konserwatysty w osobie Winstona Churchilla. Premier spaceruje po plaży, wracają tragiczne wspomnienia z I wojny światowej – przez Brytyjczyków nazywanej wielką wojną. Widzimy osamotnionego przywódcę politycznego, który na 96 godzin przed rozkazem o desancie na plażę Omaha, wątpi w sens całego działania. Balfe wplata stonowaną i dostojną melodykę, której nie da się nie zauważyć. To jeden skrzypcowy pasaż od skromnej 10 osobowej orkiestry, brzmiący jednak jakby muzyków było dużo, dużo więcej. To efekt panoramy, jakiej trzyma się kompozytor, komentując atmosferę i historię, aniżeli poszczególne postacie. Stąd też bardzo arystokratyczny ton pracy, wracający w rozwiązaniach do klasycznych kompozycji i pochodzenia samego Churchilla.

Klasyka to punkt wyjścia dla Balfe. Rwane i pełne dramaturgii An Unsociable Hour oraz Journey to the Camp to utwory nie tylko piękne, ale dokładnie akcentujące decyzyjność i upór brytyjskiego premiera, by ten nie dopuścił do kolejnego tragicznego rozlewu krwi swoich rodaków. Oba zbliżone tempem do presto oddają wojenne napięcie, ale też dostojność politycznych poczynań jej bohaterów. Silnemu i bezkompromisowemu głosu jaki przypisuje Balfe tej części kompozycji, towarzyszy część spokojniejsza, jaką odnajdziemy w Let It Rain czy Back to London.

Idąc tym tropem właśnie, zatrzymajmy się na chwilę przy utworze Meeting with the King. Tu na jaw wychodzi kruchość obydwu przywódców wraz z ich rozbrajającą bezradnością wobec losów wojny, zwłaszcza Jerzego VI. Ten szczery dialog, wzmożony przykrą wadą wymowy króla, którą nabył w wieku 8 lat, odziera dwie głowy narodu z ich mocy decyzyjnej. W nadciągającej bitwie liczą się generałowie i ciężkie siły zbrojne. Ich gabinetowe odpowiedniki, dygnitarze z Pałacu Buckingham i Downing Street są w tym czasie zajęci pokrzepianiem społeczeństwa, kojeniem serc. Zanim to jednak nastąpi, muszą pokrzepić własne nadzieje. Delikatność muzyki jest tutaj nie do przecenienia. Kompozycja napisana przez Balfe – zupełnie pozbawiona temp tracku od początku do końca – wprowadza pierwiastek niewinności do relacji tych dwóch liderów, czym wyrzuca na powierzchnię ich ludzką twarz. Naprawdę, imponujący fragment partytury.

To co odróżnia Churchilla od innych prac Lorne Balfe to jej bezpośredniość i autentyczność. Balfe chciał podjąć się projektu, bo sam jest fanem przemówień i twórczości wybitnego polityka. Może właśnie to przełamanie granicy pomiędzy kompozycją na zlecenie, a prawdziwą chęcią zadbania o muzykę, sprawia, że każdy jej dźwięk brzmi osobliwie, nie przemycając ani jednej nutki fałszu. Jednym z utworów na albumie jest A Cottage on the Beach powielający cudowne pianino z Meeting with the King. Do głowy przychodzi mi inny domek na plaży, ten który niemal identycznie zatytułował Dario Marianelli – przywołuję Włocha nie bez przyczyny, o czym za chwilę – w soundtracku do Pokuty. Tamten cottage pozostaje zawieszony w dokładnie tym samym momencie dziejowym. Uosabia dramat kochanków, wybijając go na pierwszy plan, zapominając jednocześnie o wojnie. Utwór, jak całość, przesycony jest niesłychaną burzliwością uczuć, pomimo faktu, że stanowi rozwiązanie partytury. Churchill, możliwe że na tej samej plaży z geograficznego punktu widzenia, również podpina się pod głębokie uczucie głównego bohatera. Jest to zarówno miłość i oddanie do żony, jak dbanie o same Zjednoczone Królestwo. To nie gwałtowne uniesienie w obliczu wojny znajome z Pokuty. To bardziej głęboka, szersza refleksja, której Balfe, świadomy ryzyka, podejmuje się, by przełożyć złożoność warstwy uczuć na swoją muzykę.

James Buhler i David Neumeyer, wielcy teoretycy muzyki filmowej podsuwają nam cztery metody na synchronizację muzyki z filmem. Pierwsza dotyczy bardzo ścisłej relacji, czyli mickey-mousingu – propagowanej dziś na przykład przez Michaela Giacchino, druga odnosi się do relacji przypisanej scenom pełnych emocji i dramaturgii, od których zaczynał dawno temu Max Steiner. Trzecia to nastrój i odpowiednia atmosfera, która charakteryzuje na przykład twórczość Dario Marianelliego. Czwarta to asynchronizacja, czyli muzyka mijająca się z obrazem. Churchill Lorne Balfe łączy metodę drugą i trzecią. Jest wyznacznikiem wielu scen, bywa punktem kulminacyjnym jak w Journey to the Camp, ale również określa ton i nastrój całej opowieści. Muzyka Balfe niczym sam Churchill, uparcie brnie za historią, śledząc każdy najmniejszy filmowy wstrząs (rozpaczliwe We Could All Help). Twórca Restless dąży do wykorzystania każdej sekundy, którą poświęca mu reżyser. To oznacza, że nie ma tekturowego tła, przewijającego się w pokrewnej Koronie. Muzyka wykorzystuje swoje pole w pełni, więc nie sposób jest przegapić jej każdorazowego wejścia. Balfe, chyba po raz pierwszy, wskakuje na podium prac roku, choć nie potrafię jeszcze wskazać ścieżek mu towarzyszących. W mojej opinii zawdzięcza to dojrzałej, absolutnie przejmującej partyturze, która niesie film i wywiera na niego ogromny, dawno niesłyszany wpływ. Churchill jest pracą, na którą kompozytorzy w swoim dorobku czekają latami. Balfe udało się to już dziś. Brawo.

6 czerwca, podczas tegorocznych obchodów lądowania w Normandii, Lorne Balfe wraz z orkiestrą wykonał kompozycję do Churchilla na żywo. Koncert miał miejsce w londyńskim Electric Portobello Cinema.

Najnowsze recenzje

Komentarze