Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Dennis the Menace (Dennis rozrabiaka)

(1993/2014)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 19-08-2017 r.

Wiadomym było, że po sukcesie ekranizacji komisowych przygód Batmana, Hollywood rzuci się na historie zaczerpnięte z rysunkowych powieści niczym zgłodniały wilk na owce. Nikt jednak nie przypuszczał, że tak szybko zacznie się eksperymentowanie z filmami, którymi do gatunku superhero bardzo daleko. Blisko z kolei do lekkiego, niezobowiązującego kina familijnego. I w takim właśnie tonie przemawiać miał szalony pomysł wskrzeszenia kultowej postaci z lat 50. – Dennisa rozrabiaki.


Kiedy na biurku producenta Johna Hughesa wylądował wstępny szkic tego projektu, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jest on przedłużeniem jego wcześniejszej przygody z pomysłowym dzieciakiem, Kelvinem McCaliisterem. I faktycznie, w centrum wydarzeń postawiono pięcioletniego chłopca, którego wyobraźnia ponosi aż nadto. Podejmowane przez niego działania dosyć często kończą się mniejszą lub większą katastrofą, odbijającą się w głównej mierze (pech chciał) na emerytowanym sąsiedzie, George’u Wilsonie. Właśnie dynamika relacji między nim, a niesfornym dzieciakiem, uważającym zrzędliwego staruszka za swojego najlepszego przyjaciela, jest siłą napędową filmu wyreżyserowanego przez Nicka Castle. Poza fantastycznym Walterem Matthau należy pochwalić również pozostałą część obsady, doskonale wywiązującej się ze swoich ról, a w sposób szczególny Christophera Lloyda, wcielającego się w postać złodziejaszka. Jeżeli mielibyśmy szukać wspólnego mianownika między Kelvinami a Denisem, byłby nim właśnie wątek kryminalisty nie potrafiącego poradzić sobie ze sprytnym dzieciakiem. Dosyć zbieżna pod względem wymowy byłaby również oprawa muzyczna z łatwo wpadającą w ucho tematyką i klarowną stylistyką – głęboko osadzoną na założeniach programowych kina familijnego.



Mimo stojącego za produkcją Hughesa, projekt nie powędrował na biurko Johna Williamsa. Do skomponowania oryginalnej ścieżki dźwiękowej zatrudniony został Jerry Goldsmith, który akurat na początku lat 90. postanowił przynajmniej częściowo odpocząć od kina akcji, grozy i fantastyki. Coraz częściej sięgał wtedy po dramaty, romanse i filmy o charakterze przygodowym. Nie zabrakło również komedii pozwalających zabawiać się różnymi pomysłami natury formalnej i środkami muzycznego wyrazu. Jednym z takich lekkich, niezobowiązujących filmów, które dawały sporo frajdy z możliwości wyeksponowania każdego detalu faktury muzycznej był właśnie Dennis rozrabiaka. Olbrzymia ilość humorystycznych scenek, gagów, pościgów i sama dynamika relacji między bohaterami dały kompozytorowi sposobność do sięgnięcia po klasyczne w gatunku kina familijnego formy dźwiękonaśladowcze, tzw. Mickey Mousing. A w takiej konfiguracji najlepiej sprawdza się pełnoorkiestrowy skład z wyraźnie wyeksponowaną sekcją dętą drewnianą. Ale na tym bynajmniej Jerry Goldsmith nie poprzestał.



Filarem na którym opiera się cała partytura są trzy charakterystyczne i łatwo wpadające w ucho tematy. Pierwszym jest rzecz jasna wizytówka tytułowego rozrabiaki. I tak jak opisywany bohater, jest ona żywiołowa, osadzona na energicznej warstwie rytmicznej i bardzo plastyczna w formowaniu przeróżnych pod względem nastroju aranży. Na wielu płaszczyznach może ona przypominać analogiczną melodię z Wielkiego napadu na pociąg. Zasadniczą różnicą jest drugi człon tego tematu – lekka, zwiewna melodia wykonywana na harmonijce ustnej. Wręcz idealnie wpisuje się ona w aurę niewinności, jaką roztaczają nad Dennisem jego rodzice. Z drugiej strony można ją również interpretować jako muzyczne nawiązanie do miejsca toczącej się akcji: przedmieścia małego, amerykańskiego miasteczka Evanston. Na tym bynajmniej nie koniec ciekawostek związanych z tematem przewodnim. Tak jak w filmie Nicka Castle idealną równoważnią dla postaci Dennisa jest zrzędliwy Wilson, tak dopełnieniem tematu młodego chłopca jest w partyturze Goldsmitha melodia przypisana właśnie temu staruszkowi. Dosyć prosta w konstrukcji, bo składająca się z dwóch nut trzykrotnie repetowanych. Nie zagłębiając się w treść całej partytury można stwierdzić, że jest ona integralną częścią tematu przewodniego. I faktycznie w skojarzeniu z nim sprawdza się najlepiej. A co najważniejsze, daje kompozytorowi szerokie pole do dowolnego przestawiania poszczególnych elementów muzycznej układanki tak, aby jeszcze bardziej „uszczelnić” narrację bez wysługiwania się zapychającym treść, underscorem.

Najbardziej klarowny wydaje się temat przypisany głównemu antagoniście – drobnemu złodziejaszkowi, który przybywa na przedmieścia Evanston bynajmniej nie w celach turystycznych. Ragtime’owa melodia ukryta skrzętnie pod płaszczykiem minorowego nastroju, zapewne niejednemu odbiorcy przypomni analogiczny motyw skonstruowany na potrzeby Gremlinów. Nie liczmy tu jednak na podobną wylewność w środkach muzycznego wyrazu. Goldsmith ogranicza się w głównej mierze do orkiestrowego aparatu wykonawczego przy dosyć subtelnym udziale elektroniki. Wizerunek złoczyńcy w filmie Castle jest dosyć szorstki i taka też pozostaje wymowa opisującej go muzyki. Jakże ciekawie działa to w zestawieniu z optymistycznym, dziecięco-naiwnym wręcz tonem wylewającym się z fragmentów ilustrujących poczynania Dennisa. Częsta zmiana nastrojów przy jednoczesnym, sztywnym trzymaniu się tematyki, tworzy bardzo przejrzysty pejzaż muzyczny, który w filmie sprawdza się zaskakująco dobrze. Muzyka jest nieodzownym elementem obrazu i tylko w nielicznych momentach ustępuje miejsca mało wnoszącym do fabuły dialogom. I gdyby do tego worka pomysłów dorzucić jeszcze kilka śmiałych eksperymentów, z pewnością otrzymalibyśmy pracę na miarę wspomnianych wcześniej Gremlinów czy też innej, nie mniej fascynującej ilustracji do komedii Na przedmieściach.



Materiał usłyszany w filmie okazał się jednak na tyle fascynujący, aby nakłonić mnie do sięgnięcia po album soundtrackowy. Było to wiele lat temu, kiedy na rynku niepodzielnie rządził oficjalny krążek wydany tuż po premierze widowiska przez Big Screen Records. Zgromadzony na nim 40-minutowy materiał co prawda stronił od filmowej chronologii, ale ostatecznie okazał się całkiem fajnym doświadczeniem, do którego z chęcią wracałem raz na jakiś czas. W roku 2014 nakładem La-La Land Records, a w ramach wydawniczego cyklu Expanded Archival Collection, ukazała się kompletna, 62-minutowa partytura podporządkowana filmowemu programowi. Dodatkowo na płycie znalazły się cztery bonusy – albumowe wersje utworów pochodzących z oryginalnego soundtracku. Mimo dwukrotnie większej objętości, powstałe w ten sposób słuchowisko dawało prawie tyle samo satysfakcji, przy minimalnym tylko poczuciu znużenia nadmierną ilością stale powtarzanej treści. Dodatkowym atutem tego wydawnictwa była wspaniała szata graficzna i tradycyjne, obszerne opisy rozdrabniające się nad poszczególnymi etapami powstawania filmu oraz ścieżki dźwiękowej.



Mam świadomość, że owo rozdrabnianie się nad każdym detalem tej pracy będzie domeną tylko najbardziej zatwardziałych miłośników twórczości Goldsmitha. Aczkolwiek wśród wielu analogicznych tworów, nierzadko opartych na jednym monolicie tematycznym, Dennis rozrabiaka wydaje się barwną i zaskakująco spójną opowieścią, w której trudno doszukać się wybitnie słabych elementów. Wszystkie utwory zdają się pracować na całościowy obraz miłego dla ucha, niezobowiązującego materiału, prowadzącego słuchacza jak po sznurku przez kolejne wybryki tytułowego rozrabiaki. I biorąc pod uwagę, że limitowany do 3 tysięcy egzemplarzy, rozszerzony soundtrack, jest jedyną alternatywą dla potencjalnie zainteresowanych miłośników muzyki filmowej (album z 1993 roku dawno się wyprzedał), z czystym sumieniem mogę zachęcić do sięgnięcia po ten właśnie krążek. Głównym problemem będzie tu jednak dostępność fizycznego wydania i związany z tym trud sprowadzenia go zza oceanu. Ale dla zwolenników cyfrowych albumów lub portali streamingowych nie powinno stanowić to większego problemu.


Najnowsze recenzje

Komentarze