Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Christopher Young

Def-Con 4

(1990)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 22-07-2017 r.

Początki kariery Christophera Younga, to skarby nieprzebrane, o których widz i słuchacz chciałby jak najszybciej zapomnieć. Tak było między innymi w przypadku albumu kompilacyjnego Cinema Septet, na którym znalazły się monstrualne suity, zawierające muzykę do siedmiu produkcji z początków jego branżowego jestestwa. Oj wymagające to słuchowisko i niezbyt dobrze skonstruowane, co wpisuje się niejako w standardy wydawnicze Intrady tamtego okresu. Serdeczny przyjaciel Younga, Douglass Fake, publikował prace Amerykańskiego kompozytora niemalże taśmowo i taka też była jakość niektórych, powstałych w ten sposób albumów. Pomieszanie z poplątaniem – takie słowa cisną się na usta nie tylko w kontekście sposobu prezentacji materiału na Cinema Septet. Również w doborze ilustracji do zbiorczego wydawnictwa powstałego trzy lata wcześniej.



Ideą przewodnią była publikacja na krążku CD wydanej wcześniej na winylu ścieżki dźwiękowej do filmu Def-Con 4. Półgodzinny soundtrack do postapokaliptycznego thrillera s-f okazał się całkiem interesującym słuchowiskiem, więc jego transfer na nośnik cyfrowy wydawał się logicznym posunięciem. Szczególnie, że wspomniany wcześniej nakład LP szybko się wyprzedał. Trudno wytłumaczyć aż tak duży popyt, bo raczej nie był on pokłosiem fenomenu filmu od New World Pictures. Obraz Paula Donovana był co najmniej średni i skupiał się na losach załogi statku kosmicznego, który w wyniku usterki wraca na Ziemię pogrążoną w chaosie po nuklearnej wojnie. Pomijając nudną narrację i drewniane aktorstwo, Def-Con 4 kusił jednym, szczególnie mocnym elementem – niewybredną ścieżką dźwiękową skonstruowaną przez rozpoczynającego dopiero swoją przygodę z muzyką filmową, Christophera Younga.



Rok 1985 był pierwszym tak intensywnym w grafiku amerykańskiego kompozytora. Nie dziwne, wszak po kilku dosyć efektywnie sprawujących się ilustracjach, samonakręcająca się maszynka angaży ruszyła pełną parą. Def-Con 4 był obok ścieżki dźwiękowej do sequela Koszmaru z ulicy Wiązów i Wheels of Fire chyba najlepszą dotychczasową pracą Younga. Na tyle dobrą, by posłużyć później za ilustrację do Powrotu Godzili dystrybuowanego przez NWP na terenie Stanów Zjednoczonych. Co ciekawe, partytura Younga dosyć dobrze prezentowała się zarówno w oryginalnie przypisanym widowisku, jak i w roli zutylizowanego banku utworów. To właśnie surowy, ponury wydźwięk ścieżki dźwiękowej Amerykanina jest fundamentem specyficznego klimatu Def-Con 4. Ale droga, jaką podczas tworzenia tej oprawy obrał Young, na wielu płaszczyznach krzyżowała się z flagowymi pracami Jamesa Hornera i Jerry’ego Goldsmitha. Najwyraźniej ten drugi cieszył się większym zainteresowaniem, skoro na Def-Con 4 odcisnęło się najwięcej „znaków firmowych” Jerry’ego – głównie w sposobie budowania napięcia. Także w specyficznym kreowaniu podstawy rytmicznej i obudowywania jej melodyką. Nie bez przyczyny partytura ta kojarzyć nam się będzie z muzyką do Koziorożca jeden. Christopher Young odrobił lekcję imitatorstwa niemalże perfekcyjnie.


Niemalże, ponieważ ponad znanymi nam sygnaturami (m.in. cięte, repetowane frazy fortepianowo-smyczkowe, dęciaki) majaczą ciche głosy rodzącego się dopiero, indywidualnego stylu Christophera Younga. Wybrzmiewają one w scenach grozy lub ponurych obrazach opustoszałego, pogrążonego w śmiertelnej ciszy, postapokaliptycznego świata. Scenariusz działania jest od trzech dekad ten sam: mocny akord wprowadzający nutkę grozy, krótka prezentacja łatwo wpadającego w ucho tematu, a później cała gama smyczkowych dysonansów i multum zabiegów zagęszczających i tak napiętą już atmosferę. Daleko tu od wirtuozerii i zabawy symfoniczną polifonią znaną nam chociażby z opraw muzycznych do Wysłannika piekieł. Ale i tutaj na brak muzycznych wrażeń nie będziemy mogli narzekać. W półgodzinnym słuchowisku praktycznie zamykającym treść oryginalnie skomponowanej ścieżki dźwiękowej, znajdziemy wszystko, czego po gatunkowej fantastyce post-apo można się spodziewać.



Aż chciałoby się w takim nastroju pozostać nieco dłużej. Ale wydawcy albumu soundtrackowego zgotowali odbiorcy troszkę bardziej zróżnicowany zestaw utworów uzupełniających tytułowe Def-Con 4. Czysto pragmatyczna chęć wypełnienia krążka rozbiła się o niezbyt dobrze przemyślany repertuar. Efektem tego jest drastyczna zmiana nastroju z mrocznego, agresywnego grania, na bardziej jazzowy, miejscami o charakterze przygodowym i z elementami grozy A wszystko to za sprawą fragmentów ścieżki dźwiękowej do Anioła zemsty. W kategoriach porównawczych można tę pracę zestawić ze wczesnymi podrygami twórczości Jamesa Hornera. Nie chodzi tylko o samo zamiłowanie do jazzowych form, w które ubierany jest temat przewodni tytułowego aniołka. Warta uwagi jest również muzyczna akcja, tak żywo odnosząca się do rozwiązań stylistycznych stosowanych m.in. w Parku Gorky’ego.



Wraz z utworem numer 23 rozpoczynamy kolejny etap naszej muzycznej podróży, tym razem po tematycznych arkanach ilustracji do horroru Narzędzie zemsty. Minorowa tekstura, na którą nakładane są poszczególne instrumenty, dosyć często tworzy przeświadczenie o schizofrenicznym, chaotycznym rzucaniu wielu pomysłów na karty jednej partytury. I to właśnie są pierwociny rozwijanego w tym czasie warsztatu Christophera Younga w mistrzowskim budowaniu atmosfery grozy. Bazuje on na kontrapunktowym zestawieniu ze sobą kilku elementów o skrajnie różnym zabarwieniu. Dziesięciominutowa przeprawa przez morze dysonansów momentalnie urywana jest przez kolejną porcję jazzowych utworów utrzymanych w gatunkowym standardzie. Komediodramat Telefon jest ostatnim przystankiem naszej podróży po pierwszej dekadzie twórczości Christophera Younga. Cztery zaprezentowane na albumie utwory kuszą co prawda błogim, romantycznym nastrojem, ale nijak pasują do zasłyszanej wcześniej treści. Słuchając tych cocktailowych kawałków można odnieść wrażenie, że trafiły one na krążek z Def-Con 4 całkiem przypadkowo. Jak się okazuje, nie do końca.



Wspólnym mianownikiem wszystkich wspomnianych wyżej prac, jest wytwórnia New World Pictures. Nie zmienia to faktu, że przez album od Intrada Records przeprawiamy się ze skrajnymi emocjami – od umiarkowanego zafascynowania klimatem Def-Con 4 do solidnego rozczarowania dalszą częścią krążka. Z pewnością inaczej odebrałbym poszczególne ścieżki, gdyby tylko zaprezentowane zostały w innej konfiguracji. Mam tylko nadzieję, że w przyszłości doczekamy się bardziej przemyślanego wznowienia, bowiem opisywany tu zestaw od dawna jest już na rynku kolekcjonerskim białym krukiem.

Najnowsze recenzje

Komentarze