Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Masaru Sato

Ame Agaru (Po deszczu)

(1999/2000)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 16-07-2017 r.

Akira Kurosawa nigdy nie spoczął na laurach. W latach 80. odniósł gigantyczne sukcesy artystyczno-komercyjne (Sobotwór, Ran), odebrał Oscara za całokształt twórczości, a mimo to będąc już w zaawansowanym wieku ciągle reżyserował i pisał scenariusze, jeszcze bardziej poszerzając swój i tak ogromny dorobek artystyczny. Jeden ze skryptów, który napisał w połowie lat 90., nosił tytuł Po deszczu (After Rain). Podstarzały Kurosawa nie zamierzał jednak dopuścić, aby tekst zakurzył się gdzieś w szafie, dlatego wkrótce zaczął planować rozpoczęcie zdjęć. Niestety w 1995 roku poślizgnął się w swoim domu i odniósł kontuzję kręgosłupa, przez co od tamtego czasu zmuszony był do poruszania się na wózku inwalidzkim. Dla legendarnego reżysera był to wyrok – marzenia o powrocie za kamerę musiały odejść w zapomnienie. Po tym niefortunnym zdarzeniu jego stan zdrowia zaczął się szybko pogarszać, a ostatnie miesiące życia spędził przykuty do łóżka. Reżyser zmarł 8 września 1998 roku w wyniku udaru mózgu.

Wpływ twórczości Kurosawy na rozwój japońskiej (i światowej) kinematografii jest niepodważalny, stąd też po jego śmierci szybko padł pomysł nakręcenia filmu ku pamięci słynnego reżysera. Na warsztat poszedł jeden z jego niezrealizowanych scenariuszy, wspomniane w poprzednim akapicie Po deszczu. Była to osadzona w realiach osiemnastowiecznej Japonii historia drobnego ronina, Misawy Ihei, który zarabia na życie pojedynkując się z innymi samurajami. Pewnego dnia natrafia na miejscowego księcia, który oferuje mu posadę mistrza fechtunku.

Po deszczu od początku powstawało jako hołd dla Kurosawy. Stąd też film rozpoczyna stosowna dedykacja oraz kilka zdjęć reżysera. Ponadto do ekipy realizatorskiej włączono kilku ludzi mniej lub bardziej związanych ze słynnym Japończykiem. Za kamerą stanął Takashi Koizumi, asystent Kurosawy przy wszystkich jego filmach począwszy od Dodeskaden z 1970 roku. W postać Ihei’ego wcielił się natomiast Akira Terao, aktor znany w występów w kilku późnych obrazach Kurosawy (min. Ran), a w jednej z drugoplanowych ról pojawił się Tetsuya Nakadai (min. Straż przyboczna, Sobowtór i Ran). Jednak z perspektywy miłośnika muzyki filmowej najbardziej powinniśmy zwrócić uwagę na autora ścieżki dźwiękowej, Masaru Sato. Tak, dokładnie tego samego Masaru Sato, który zilustrował swoją muzyką wszystkie dzieła Kurosawy z lat 1957-1965 (od Tronu we krwi aż po Rudobrodego).

Film Koizumiego to dość tradycyjny, samurajski dramat, bardzo wyciszający, nieśpieszny, nieprzesadnie dramatyczny, a przy tym dość lekki i przyjemny w odbiorze. Tak też i 71-letni ówcześnie Sato stworzył dość przewidywalną jak na tego typu kino muzykę. Swoją partyturę rozpisał przede wszystkim na pojedyncze solowe instrumenty oraz sekcję smyczkową. Za fundament tematyczny posłużyła mu urokliwa melodia wiodąca, tak jak i obraz bardzo ciepła, stonowana, ale też poetycka i w jakiś sposób czarująca. Można wręcz ją uznać za idealne odzwierciedlenie filmowej aury, a także wliczyć w poczet najładniejszych motywów skomponowanych przez Japończyka.

Gdybym miał przyrównać ścieżkę dźwiękową z Po deszczu do któregoś z efektów współpracy Sato i Kurosawy, to pewnie najbliżej by jej było do Rudobrodego. W obydwu przypadkach mamy do czynienia z muzyką w gruncie rzeczy spokojną, bardzo tradycyjną, opartą na emocjonalnym temacie przewodnim, lecz gdzieniegdzie wkraczająca na grunt bardziej mrocznej i posępnej ilustracji (trochę dysonansów, czy partii fletów poprzecznych zabarwionych na wzór swoich orientalnych odpowiedników). Obydwa filmy to zresztą skromne, niełamiące żadnych schematów dramaty, które próbują oddziaływać na widza stosownymi emocjami.

W odróżnieniu jednak od Rudobrodego, który trwał ponad 3 godziny, film Koizumiego zamyka się w niespełna 90 minutach. To też rzutuje na długość przygotowanej przez Sato ścieżki dźwiękowej. W ruchomych kadrach znalazło się bowiem zaledwie 23 minuty muzyki, do tego w wielu miejscach pogrupowanej w krótsze, czasem niespełna minutowe utwory. To też może rzutować na odbiór materiału w domowym zaciszu. Ponadto w ramach tego score mamy sposobność obcować, poza tematem przewodnim i jego wariacjami, raczej z niespecjalnie angażującym materiałem (underscore). Pewnej świeżości do materiału wprowadza pojawiająca się w paru utworach, odrobinę fikuśna melodia (można powiedzieć, że Sato sięga tutaj do swoich źródeł), choć rozpisana na standardowy dla tej pracy skład – flet poprzeczny i smyczki. Ładnie wypada także wyrażająca zachwyt nad przyrodą kompozycją Spring Breeze.

O ironio, Po deszczu, które miało być swoistym pożegnaniem Kurosawy, okazało się pożegnaniem z kinem także dla samego Sato. Japoński kompozytor zmarł w grudniu 1999 roku i nie doczekał oficjalnej premiery filmu, która odbyła się zaledwie miesiąc później. Najpewniej dostrzegli to decydenci z wytwórni Columbia, którzy soundtrack z Po deszczu postanowili uczynić swoistym resume Sato i Kurosawy. Otóż na krążku, poza oryginalną ścieżką dźwiękową z Po deszczu, znajdziemy jeszcze po jednym utworze ze wszystkich filmów zrealizowanych wspólnie przez tych dwóch artystów. Dla kogoś, kto zna tamte partytury pewnie nie będzie to nic szczególnego, ale jako że ścieżka dźwiękowa z dzieła Koizumiego jest bardzo krótka, to też taki bonus jest jak najbardziej dopuszczalny. W dodatku dzięki temu zabiegowi album jawi się jako podsumowanie tej nietuzinkowej kolaboracji.

Ktoś może powiedzieć, że partytura z Po deszczu nie jest niczym szczególnym w tak obszernym gatunku jak muzyka filmowa. Faktem jest, że Sato nie stara się być nowatorskim, ale też i film, który otrzymał do zilustrowania w samym założeniu nie miał być niczym rewolucyjnym. Podstarzały ówcześnie Japończyk, choć nigdy nie zmęczony kinem, wykonał precyzyjnie powierzone mu zadanie, ubogacając film Koizumiego swoją muzyką, może i nie przebojową, ale za to obdarzoną pięknym tematem przewodnim oraz nastrojową i liryczną aurą. Niezależnie od czysto obiektywnej oceny ścieżki dźwiękowej z Po deszczu, jest w tym jakiś chichot losu, że Sato swoją ostatnią partyturę napisał do filmu hołdującego Kurosawie, człowiekowi, który utorował mu drogę do kariery, i z którym to, przynajmniej poza granicami ojczystego kraju, jest głównie kojarzony.

Najnowsze recenzje

Komentarze