Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Quentin Dupieux, Gaspard Augé

Rubber (Mordercza opona)

(2010)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 05-07-2017 r.

Jeśli kojarzycie muzykę popularną przełomu tysiącleci, to na pewno nie obca jest wam postać pewnego sympatycznego, żółtego muppeta, który w jednym z teledysków siedział za biurkiem i popalając cygaro podpisywał różnorakie dokumenty swoimi gryzmołami. Chodzi mi o oczywiście o utwór Flat Beat autorstwa Quentina Dupieux, podpisującego się pod pseudonimem Mr. Oizo. Do dziś jest to najbardziej znana kompozycja tego francuskiego artysty. Od tamtego czasu wydał on kilka albumów studyjnych, ale do szerszej publiki udało mu się ponownie dotrzeć za pomocą zupełnie innego medium. W 2010 roku miał bowiem premierę wyreżyserowany przez Depieux komedio-horror Mordercza opona.

Tytuł mówi sam za siebie. Film opowiadający o oponie, która zabija, w dodatku zrealizowany za skromne pieniądze, na pewno nie miał w zamyśle podbić światowych kin. I tak też się stało, choć krytyka przyjęła go zaskakująco optymistycznie. Jakkolwiek jest to produkcja adresowana głównie dla amatorów kina B i jego wszelakich wariacji.

Dupieux pokusił się o stworzenie ścieżki dźwiękowej do swojego filmu. Do współpracy zaprosił rodaka Gasparda Augé, członka grupy Justice. Obydwaj muzycy są silnie związani z wytwórnią Ed Banger Records, która również jest odpowiedzialna za dystrybucję oficjalnego soundtracku z Morderczej opony. Już teraz mogę napisać, że obiektywna ocena tej muzyki, patrząc przez pryzmat tak dziwnego filmu, jest dość trudna. Bez wątpienia campowy charakter obrazu dawał kompozytorom spore pole manewru, a także, jakby nie patrzeć, mógł usprawiedliwiać wszelkie możliwe niedoróbki techniczne. Zresztą z pewnego rodzaju amatorszczyzną będziemy mieć do czynienia podczas obcowania z tym soundtrackiem. I prawdę mówiąc ciężko stwierdzić, czy należy to uznać za plus, czy za minus recenzowanej pracy.

Utwory Dupieux i Auge próbują balansować pomiędzy typowymi dla oldschoolowego kina klasy B, syntezatorowymi stylizacjami, a brzmieniami kojarzonymi bardziej ze współczesną muzyką elektroniczną, głównie house (gatunek ten jest bardzo bliski obydwu artystom). W przypadku tych pierwszych kompozycji słychać wyraźnie inspiracje muzyką lat 70. i 80., min. twórczością Morodera i Lai’a (ewidentnie nawiązujące do Francuza Everything is Fake). Niestety ta płaszczyzna odznacza się jakby jałowym brzmieniem, czasem zupełnie niepotrzebnie wzbogaconym o elektroniczne eksperymenty, nieumiejętnie próbujące dodać bardziej współczesnego sznytu. Za to na pewno lepiej od strony technicznej wypadają, występujące w mniejszości, kawałki bezpośrednio zakorzenione w teraźniejszej muzyce elektronicznej, czego przykładem jest chociażby tytułowa ścieżka. Ponadto myli się ten, kto myśli, że dwójka kompozytorów zapomniała o melodyce. Wbrew pozorom kilka utworów odznacza się prostymi, w miarę chwytliwymi motywami. W mojej ocenie najciekawiej wypada obdarzone depresyjną linią melodyczną Crows And Guts.

Nie zmienia to jednak faktu, że niektóre fragmenty sprawiają wrażenie czysto amatorskich, jak gdyby za ich skomponowanie odpowiedzialne były osoby, które dopiero co rozpoczęły swoją przygodę z tworzeniem muzyki. Ponadto sporo utworów jest dość krótkich, co tylko potęguje wrażenie, jakoby mielibyśmy mieć do czynienia z jakimiś demówkami, aniżeli pełnoprawną ścieżką dźwiękową. I teraz chciałbym wrócić do tego, o czym zdążyłem już wspomnieć. Takowe brzmieniowe ubóstwo poniekąd ciekawie odzwierciedla specyfikę obrazu, podkreśla jego dziwność, oryginalność i umyślną kiczowatość, aczkolwiek score sam w sobie rzadko kiedy ma okazję się wyróżnić.

Soundtrack z Morderczej opony wypada słabo zarówno jako pastisz filmówki lat 70. i 80., jak i współczesny eksperyment. Obydwaj artyści gdzieś się gubią w kreowaniu swojej wizji, tworzą muzykę chaotyczną, mało przekonującą, w gruncie rzeczy odznaczająca się jedynie dość charakterystycznym, surowym, samplowanym brzmieniem. Tak więc omawiana pozycja wydaje się rodzajem nonszalanckiego kaprysu, ale niczym więcej.

Najnowsze recenzje

Komentarze