Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Trevor Morris

Iron Fist

(2017)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 30-06-2017 r.

Netflix i Marvel Television nie zwalniają tempa. Po gigantycznym sukcesie periodyków Daredevil, Jessica Jones i Luke Cage, na popularnej platformie pojawiają się kolejne produkcje szykujące widzów do wielkiego crossovera. Wydawać by się mogło, że pasmo sukcesów podtrzyma również Iron Fist, ale serial o wymierzającym sprawiedliwość multimilionerze spotkał się z ostrą krytyką fanów. Co prawda media upolityczniły całą sprawę punktując nieodpowiedni kolor skóry głównego bohatera, ale głównym powodem artystycznej porażki tego widowiska była leniwie posuwająca się do przodu akcja. Przyczyn tego wszystkiego nie doszukiwałbym się tylko i wyłącznie w scenariuszu. Danny Rand wydaje się postacią tyle samo intrygującą, co nijaką w zestawieniu z innymi osobistościami ze stajni Marvela. Dlatego też obiecujący wstęp dosyć szybko ustępuje miejsca budowaniu relacji między bohaterami, pokaźnej liczbie niczego nie wnoszących do treści dialogów i ospałej narracji. Na większe fajerwerki widz musi czekać praktycznie do końca trzynastoodcinkowego sezonu. Ale i ten (jakby nie było) spektakularny finał, wcale nie nastraja pozytywnie do nadchodzącej wielkimi krokami kulminacji przygód telewizyjnych herosów Marvela – The Defenders.

Lista bolączek Iron Fist jest dłuższa i niestety dotyka ona również najbardziej interesującej nas kwestii – oprawy muzycznej. Netflix i Marvel nie przywiązują się do kompozytorów, jak konkurencja ze stajni DC. Paesano, Callery… Każdy serial zdaje się przemawiać innym głosem współczesnych rzemieślników, co tworzyć może wrażenie wielkiego zróżnicowania stylistycznego. Są to tylko pozory, które faktycznie pozwalają wydobyć z warsztatu konkretnego twórcy symboliczne smaczki, ale gdy przychodzi co do czego, każdy z nich wraca do mainstreamowego sposobu ilustracji. Najlepszym tego przykładem jest John Paesano z Daredevila, a ostatnio – Trevor Morris tworzący muzykę do Iron Fist.

Angaż Morrisa nie wróżył odejścia od symfoniczno-elektronicznego sposobu interpretowania serialowej rzeczywistości. Biorąc również pod uwagę ostatnie osiągnięcia Morrisa, nie należało oczekiwać większych fajerwerków w zakresie tematyki, choć trzeba przyznać, że czołówki marvelowskich seriali Netflixa zawsze prezentowały się wybornie. Także i tym razem otrzymaliśmy całkiem zgrabnie skonstruowaną melodię przewodnią, zyskującą najbardziej w skojarzeniu z unikatową animacją czołówki. Niestety wyniesienie tych samych wrażeń z aranżacji poczynionych w dalszej części periodyku nie przychodzi już tak łatwo. Muzyka Trevora Morrisa zdaje się płynąć nurtem panującej obecnie fascynacji retro-elektroniką. Wciskane na siłę, leciwe sample, tworzą lekki dysonans w strukturze serialu nasączonej wschodnimi elementami kulturowymi. Owszem i takowe pojawiają się w oprawie muzycznej, ale dosyć często rozmieniane są na drobne przez mało absorbujący underscore. Równie chłodno można się wypowiadać o muzycznej akcji, która poza walorami stricte funkcjonalnymi nie ma większej racji bytu. Pulsujące sample osadzone na tle perkusjonaliów rzadko kiedy poszczycić się mogą jakąś finezyjną melodyką czy aranżacją. Tworzone w ten sposób utwory brzmią sztampowo, anonimowo, randomowo… Nazwijcie to jak chcecie. Ale czy tak popełniona oprawa muzyczna ma prawo zainteresować statystycznego sountrackożercę?


Tak, ale tylko tego emocjonalnie związanego z serialami Marvela, lub słuchacza, który rzutem na taśmę wertuje nowości wydawnicze, posługując się przy tym kluczem najbardziej głośnych tytułów. Jak poprzednie albumy marvelowskich seriali Netflixa, tak i ten wydany został w formie cyfrowego, godzinnego soundtracku. Jest to swoistego rodzaju selekcja najbardziej „zjadliwych” fragmentów oprawy muzycznej. A jak się okazuje podczas słuchania, o wiele ciekawiej sprawdza się ta muzyka jako niezależne słuchowisko, aniżeli materiał ilustracyjny. Jednakże soundtrack nie ustrzegł się wielu słabości odbierających chęć do licznych powrotów, ale o nich w dalszej części.



Rozpoczynamy rzecz jasna intonacją tematu przewodniego z filmowej czołówki. Pięcionutowa melodia nie należy do najbardziej okazałych w twórczości Morrisa, ale jest na tyle charakterystyczna i elastyczna, aby odnaleźć się w przeróżnych sytuacjach. Dramatyczny underscore odnoszący się do przeszłości i teraźniejszości Danny’ego Randa? Nie ma problemu. Energetyczna muzyka akcji? Tutaj także prosta melodyka potrafi zrobić swoje. Bardziej aniżeli do „charakterności” i przebojowości tematu miałbym tutaj obiekcje do całej struktury, w jakiej Morris zanurza muzyczną akcję. Miota się on między retro-stylizacjami, a pulsującymi, bardzo współczesnymi teksturami z potężnym zapleczem quasi-zimmerowskich sampli. Na wielu płaszczyznach zbiega się to z filozofią tworzenia ścieżki dźwiękowej do Daredevila. Nie tylko zresztą w sferze stylistycznej – również w dawkowaniu charakterystycznych zabiegów, którym w przypadku Diabła z Hell’s Kitchen było dynamiczne ostinato. Zbieżność tematyczna nie jest tutaj przypadkowa. W serialu gościnnie pojawiają się bohaterowie poprzednich periodyków Marvela, więc okazji do melodycznych fuzji jest tutaj stosunkowo dużo. Morris nie zawsze je wykorzystuje, tak samo jak nie zawsze wystarczająco dużo uwagi poświęca na dopieszczenie strony etnicznej swojej ścieżki dźwiękowej. Zazwyczaj ogranicza się do prostych fraz rozmytego w tle fletu, żeńskiego wokalu lub najzwyczajniej w świecie podbija warstwę perkusyjną. Czy to wystarcza, aby ze słuchania ścieżki dźwiękowej do Iron Fist czerpać przyjemność?



Na to pytanie niech sobie odpowie każdy, kto miał do czynienia z oprawami muzycznymi do Daredevila i Jessica Jones. Jeżeli spodziewacie się poprawy jakości w szerokim tego słowa rozumieniu, to muszę was rozczarować. Nie tym razem. Ilustrację Trevora Morrisa zjada branżowa poprawność i absolutny brak świeżości, czy jakiejś unikatowości. Jedyną deską ratunku jest surowy, konsekwentnie utrzymywany, mroczno-melancholijny klimat, ale to akurat zawdzięczamy licznym retro-stylizacjim. Jeżeli tą drogą będą szły kolejne ścieżki dźwiękowe do serialów Netflixa i Marvela, to obawiam się, że szybko znikną one z radarów grupy docelowej.


Inne recenzje z serii:

  • Iron Man
  • Iron Man 2
  • Iron Man 3
  • Captain America: The First Avenger
  • Captain America: The Winter Soldier
  • Captain America: Civil War
  • Thor
  • Thor: The Dark World
  • Avengers
  • Avengers: Age of Ultron
  • Guardians of the Galaxy
  • Guardians of the Galaxy vol. 2
  • Ant-Man
  • Doctor Strange
  • Agents Of S.H.I.E.L.D.
  • Daredevil (season 1)
  • Daredevil (season 2)
  • Agent Carter
  • Jessica Jones
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze