Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Thriller

(2017)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 27-05-2017 r.

Niełatwo jest sprostać coraz bardziej wyśrubowanym oczekiwaniom współczesnych miłośników muzyki filmowej. Szczególnie tych, którzy z nabożną czcią podchodzą do twórczości Jerry’ego Goldsmitha. Od chwili jego śmierci w 2004 roku, spuścizna amerykańskiego kompozytora odmieniana jest przez różne wydawnicze przypadki nie tylko specjalizujących się w kolekcjonerskich precjozach wytwórni. Ale wśród dziesiątek wznowień i rozszerzeń, dosyć szczególnym zainteresowaniem cieszą się nowe, niepublikowane do tej pory prace oraz ich muzyczne rekonstrukcje. I chociaż wiele nagrań z początków kariery Goldsmitha zalega jeszcze w opasłych archiwach studyjnych, to nie ukrywam, że więcej satysfakcji sprawia mi delektowanie się krystalicznie czystym dźwiękiem zarejestrowanych na nowo partytur. Jedną z takowych miałem ostatnio przyjemność wysłuchać.


Po zwieńczonych sukcesem re-recordingach QB VII, Salamandry czy Błękitnego Maxa, James Fitzpatrick wraz z Leighem Philipsem postanowili wrócić do pierwocin twórczości Goldsmitha. Do serialu telewizyjnego Thriller, którego oprawa muzyczna od wielu lat była obiektem pożądania wielu fanów. Czemu? Otóż muzyka Goldsmitha nigdy nie została oficjalnie wydana, choć na kilku albumach kompilacyjnych przewinęły się jej fragmenty. Była to jednak symboliczna kropla w morzu kilkugodzinnego materiału zarejestrowanego na potrzeby szesnastu odcinków, nad którymi łącznie pracował Jerry. Ale czy w takiej konfiguracji był w ogóle sens publikowania całości nagrania? Rozdrabnianie się nad każdą sekundą oryginalnej partytury niewątpliwie zawęziłoby potencjalne grono odbiorców. Dlatego też strategia jaką przyjął James Fitzpatrick wydaje się najlepszym rozwiązaniem pozwalającym z jednej strony ukontentować zarówno wszystkich miłośników serialu z 1961 roku, fanów Goldsmitha, jak i współczesnych odbiorców dopiero odkrywających jego twórczość.



Za podstawę nowego nagrania posłużył materiał z sześciu najlepszych odcinków ilustrowanej przez Goldsmitha drugiej części pierwszego sezonu. Sięgnięto po takie epizody, jak Mr. George, The Grim Reaper, Hay-Fork And Bill-Hook, Well Of Doom, The Poisoner oraz Yours Truly, Jack The Ripper. Producenci muzyczni nie częstują nas kompletnym, trzymającym się filmowej chronologii, zestawem utworów. Całość uporządkowano w formie suit prezentujących najbardziej znaczące fragmenty zaprezentowane w dowolnym układzie. Wyjątkiem są prologi i epilogi rzeczonych epizodów, które na albumie Thriller wybrzmiewają w całości. Krążek wieńczony jest natomiast przez zbiorczą suitę prezentującą tematyczno-stylistyczny miszmasz usłyszanego wcześniej materiału. Dzięki temu 70-minutowe słuchowisko wydaje się ciekawą i najbardziej optymalną formą prezentacji trudnej w gruncie rzeczy ścieżki dźwiękowej Jerry’ego Goldsmitha. Czemu trudnej?



Związane jest to nie tylko z ciężarem gatunkowym serialu – krótkimi opowieściami o charakterze kryminalnym, paranormalnym, czy wręcz fantastycznym. Dosyć ważna wydaje się tutaj również konstrukcja serialu, tudzież zbiór niezależnych od siebie historii, których cechą wspólną jest narracja wprowadzającą w wykonaniu Borisa Karloffa. Nie bez znaczenia pozostawała również epoka, z jakiej wyrastał omawiany tu periodyk – era wielkich dzieł Alfreda Hitchcocka rezonujących na cały gatunek grozy. Również pod względem muzycznym wyznacznikiem były tutaj przełomowe, mistrzowsko skonstruowane partytury Bernarda Herrmanna. Ale czy tylko one? Kiedy spojrzymy na krajobraz przemian dokonujących się na przełomie lat 50. i 60., wtedy jasnym stanie się, że coraz częstsze odchodzenie od idei totalnego wypełniania przestrzeni filmowej nie brało się tylko i wyłącznie z ograniczeń budżetowych telewizyjnego produktu. Muzyka zaczęła przyjmować funkcję stricte utylitarne, odcinające się od kreowania polichromatycznych pejzaży i swoistego rodzaju równoważni między sferą wizualną, a audytywną. Pozbawiona klarownej struktury, oprawa muzyczna, chwiała się na glinianych nogach wątłej tematyki, a wszystko po to, by jak najefektywniej wyeksponować nastroje, dramaturgię i dynamikę wybranych scen. Thriller idealnie wpisuje się w te założenia.



Każdy odcinek zapoczątkowany jest prologiem przy okazji którego zazwyczaj prezentowana jest tematyka podejmowanej historii. Łącznikiem między tym krótkim wstępem, a właściwą częścią fabuły jest monolog Borisa Karloffa – równie ochoczo umuzyczniany przez Goldsmitha. Od tego momentu obecność ścieżki dźwiękowej uwarunkowana będzie indywidualnymi potrzebami dramaturgicznymi odcinka. W ostatecznym rozrachunku nie usłyszymy jej zbyt wiele. Dosłownie kilkanaście minut absolutnie niezbędnego materiału, z którego na krążek (śmiało można powiedzieć) trafiła absolutny highlight.

Mimo wszystko zderzenie z tym 70-minutowym albumem nie jest początkowo łatwe. Wiąże się to po części z topornością samej muzyki, jak i jej kameralnym charakterem. Goldsmith miał do dyspozycji od 12 do 16 muzyków, czemu rekonstruktorzy hołdują bardzo gorliwie, wybierając ze sprawdzonego składu The City of Prague Philharmonic Orchestra tylko garstkę wykonawców. Efekt ich pracy jest zdumiewający! O ile bowiem sama przygoda z serialem nie odsłania mistrzowskiej konstrukcji tej oprawy, o tyle wyrwana z wizualnego kontekstu zwraca uwagę na świetnie zagospodarowaną przestrzeń i niesamowitą „chemię” między poszczególnymi elementami aparatu wykonawczego. Na liczne zabawy formami, ale i treścią, która mimo fabularnej dowolności, na pewnych płaszczyznach pozostaje zbieżna. O jakie zbieżności chodzi? Oczywiście instrumentalne, bo kwestie stylistyczne determinowane są przez nastroje, miejsca i epoki w jakich rozgrywana jest akcja. To właśnie te drobne smaczki sprawiają, że mimo względnej monotonii wdzierającej się pomiędzy niektóre fragmenty rekonstruowanego Thrillera, warto z nim pozostać aż do samego końca.

Pierwsze trzy utwory odnoszące się do odcinka The Grim Reaper powiedzą o tym albumie właściwie wszystko. Od suitowej konstrukcji materiału począwszy, a skończywszy na noirowym, dusznym klimacie, tworzonej za pomocą kilkunastu instrumentów muzyki. Jak już wyżej wspomniałem, każda z suit jest na swój sposób unikatowa. Elementem o tym świadczącym jest tutaj specyficzny „dialog” smyczków i novachordu. W całościowym ujęciu bardziej przypomina to koncert dedykowany tym właśnie instrumentom aniżeli ilustrację filmową. Aczkolwiek powracający od czasu do czasu, melancholijny walczyk, dosyć skutecznie kierował będzie naszą uwagę w stronę twórczości Goldsmitha. Nie inaczej jest w przypadku kolejnej suity z epizodu Hay-Fork and Bill-Hook. Tym razem smyczki zestawiane są z instrumentami dętymi drewnianymi. Skoczny, folkowy temat świetnie koresponduje tutaj z epoką i miejscem toczącej się akcji – XIX-wieczną Anglią. A skoro o takowej mowa, to warto na chwilę zatrzymać się nad oprawą muzyczną do The Poisoner, gdzie kontrapunktem dla piskliwych smyczków jest charakterystyczny dźwięk klawesynu. Również do tego samego miejsca oraz czasu odnosi się muzyczna oprawa Yours Truly, Jack the Ripper. I mimo licznych analogii, Goldsmith po raz kolejny postanowił dokonać roszad w aparacie wykonawczym. Rdzeń w postaci ekspresyjnych instrumentów strunowych dalej pozostał. Na front wysunięta została jednak solowa trąbka i akordeon poruszające się po kartach partytury w rytm lekko fałszującego walczyka. Jakkolwiek melodyjne nie wydawałaby się te suity, to ostatecznie prowadzą one do serii atonalnych fraz zarzucających pomost między pozostałymi pracami.

Właściwie jedynymi kompozycjami, które bardziej naznaczone są filmową aniżeli koncertową wymową są tutaj liryczne Mr. George oraz przesiąknięte grozą Well of Doom. To one właśnie przypominać będą styl amerykańskiego kompozytora kształtujący się na przełomie lat 50. i 60. Jeszcze nie ociosany, bo przesiąknięty założeniami programowymi Złotej Ery oraz warsztatem głównego mentora Goldsmitha – Bernarda Herrmanna. Niemniej jednak w porównaniu do innych analogicznych kompozycji tworzonych na potrzeby periodyków telewizyjnych tamtego okresu, trzeba przyznać, że jest to muzyka niezwykle dojrzała, przemyślana od strony konstrukcyjnej i efektywna w spełnianiu swoich funkcjonalnych założeń. Nie tyle efektywna, co efektowna jest natomiast rekonstrukcja dokonana pod czujnym okiem Jamesa Fitzpatricka oraz dyrygującego wykonawcami, Nica Raine’a. Po raz kolejny należą się panom słowa uznania za wielką pasję, z jaką od tylu lat podchodzą do zapomnianych klasyków muzyki filmowej. Choć mam świadomość, że opisywany tu materiał (i w takiej konfiguracji czasowej) będzie raczej strawą dla wybornych smakoszy goldsmithowej twórczości, to jednak mimo wszystko zachęcam do przynajmniej jednorazowej przygody z albumem Thriller. A ja czekam na zapowiedziany już album z muzyką do kolejnych sześciu odcinków serialu.

Inne recenzje z serii:

  • Thriller 2
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze