Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Mark Isham

Crash (Miasto gniewu)

(2005)
4,0
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 15-04-2007 r.

Kto by pomyślał, że Paul Haggis będzie jednym z najważniejszych scenarzystów i reżyserów dzisiejszego Hollywood? Kilka lat temu był twórcą seriali, jednym z nich był (nie)sławny Strażnik Teksasu. Na szczęście ktoś kopnął go z półobrotu i dzisiaj jest autorem takich dzieł jak Million Dollar Baby czy Crash, w którym zadebiutował jako reżyser. Miasto gniewu (bo tak został przetłumaczony oryginalny tytuł) jest historią kilkunastu osób (w rolach głównych tacy aktorzy jak Ryan Philippe, Matt Dillon, Sandra Bullock, Terrence Howard czy Don Cheadle), których połączy jedno zdarzenie (a konkretnie tytułowe zderzenie). Kosztujący siedem milionów dolarów niezależny dramat zarobił kilka razy więcej i był dość niespodziewanym zwycięzcą Oscarów w kilku najważniejszych kategoriach (montaż, scenariusz oryginalny i najlepszy film).

Kompozytor Mark Isham i Paul Haggis znają się od serialu EZ Streets (Okrutne ulice), który dzisiaj uznawany jest za kultowy, a w swoim czasie okazał się finansową klęską (zdjęto go po kilku odcinkach). Obaj panowie pracowali również przy kilku innych serialach. Naturalnym dla reżysera było więc zatrudnienie wywodzącego się z jazzu twórcy, zwłaszcza, że jak mówi sam Isham, obaj dogadują się bardzo dobrze. O podejściu do tego filmu kompozytor mówi: W kinie niezależnym większy sukces można osiągnąć właśnie w poszukiwaniach świeżego podejścia. Przede wszystkim nie ma presji, by być bardziej „zwyczajnym” czy „przewidywalnym”, co ma miejsce w wielu wysoko-budżetowych projektach. Z powodu braku pieniędzy musisz znaleźć sprytny pomysł na osiągnięcie odpowiedniego emocjonalnego wpływu. Odbywa się to bez dostępu do tego, co znane i wypróbowane. Nawet jeśli temp-trackiem jest wielki John Williams czy Jerry Goldsmith, którzy pojechali do Londynu i nagrali partyturę z orkiestrą i chórem, ty nie będziesz mógł tego zrobić!. W przypadku Crash, temp-trackiem okazał się ambient, a także Jonathan Elias i jego Prayer Cycle. Rozmawiałem więc z Paulem – mówi dalej Isham – o emocjonalnej esencji każdego z utworów, żebym wiedział jak ją osiągnąć i jedną z rzeczy, które podobały mu się najbardziej był kobiecy wokal. Nie rozmawialiśmy zaś o tym, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat wokal stał się „tym czymś” w muzyce filmowej. Można więc powiedzieć, że podstawą podejścia Marka Ishama do filmu było stworzenie muzyki atmosferycznej z wokalem.

Tak też się stało. Muzykę trudno nazwać partyturą, ponieważ właściwie nie ma tam żadnego żywego instrumentu. Kompozytor nie pierwszy raz pokazał, że elektroniką można osiągnąć prawdziwe emocje. Dzięki zastosowaniu syntezatorów całość jest bardzo refleksyjna, czasem bliska mistycyzmowi. Pojawia się kilka utworów mrocznych, takich jak Hands in Plain Sight czy A Harsh Warning. Wokal zaś pojawia się dopiero w Safe Now. Są to łacińskie teksty Hildegardy z Bingen śpiewane przez Catherine Grant (która śpiewa także w języku farsi). Utwór ten, tak jak następujący po nim No Such Thing as Monsters wprowadzają do muzyki trochę ciepła; ta mimo wszystko nie grzeszy radością (smutny motyw na fortepian z No Such Things jest bardzo ładny, zwłaszcza kiedy dochodzi elektroniczna pozytywka, tudzież czelesta). Coś naprawdę pięknego. Dość mroczne jest też Sirens, wykorzystujące zupełnie niezły elektroniczny rytm.

Trzeba przyznać, że budowanie atmosfery jest przekonujące. Mark Isham nie po raz pierwszy napisał ścieżkę ambientową. Wiele w tej materii się nie zmieniło od początków jego kariery. Już od pierwszej swojej pracy w filmie, przy Disneyowskim Never Cry Wolf widać było preferencje kompozytora wobec muzyki budującej atmosferę, muzyki kameralnej. Wtedy tez osiągał pożądany efekt w dużym (albo wyłącznym) stopniu wykorzystując elektronikę. Crash jest do tej ścieżki bardzo podobne. Właściwie jedynym nowatorstwem jest tu włączenie wokalu i unowocześnienie elektronicznego brzmienia (chociaż brzmieniu z lat osiemdziesiątych wielkiego anachronizmu zarzucić nie można).

Najważniejszym utworem w filmie i jednym z ważniejszych na płycie jest wyjątkowo emocjonalne Flames. Muzyka na swój sposób narasta. Isham wykorzystał tu brzmienia elektroniczne (łącznie z fortepianem), samplowane dudy i wokal. W najbardziej dramatycznym momencie pojawiają się organy. Wokal nadaje bardzo dramatycznej scenie (jedna z bohaterek jest uwięziona w płonącym samochodzie, zaś policjantem, który chce ją uwolnić, jest ten, który kilkanaście godzin wcześniej ją molestował) charakter prawie mistyczny. Haggis chciał, żeby w tej scenie muzyka grała główną rolę. Sam Isham uważa tę decyzję za odważną mówiąc przy tym, że reżyser musi w muzykę wierzyć. Drugim takim momentem jest A Really Good Cloak; znakomita scena z udziałem Michaela Peny. Znowu bardzo prostą metodą kompozytor osiągnął emocjonalne wyżyny. Kończące materiał ilustracyjny Sense of Touch oparte jest na tym samym pomyśle.

Płytę kończą dwie piosenki, śpiewana przez Kathleen „Bird” York In the Deep i Maybe Tomorrow autorstwa Stereophonics. Pierwsza z nich została nominowana (słusznie) do Oscara, niestety przegrała walkę z rapową piosenką z komedii Hustle & Flow. Utwór ten jest bardzo emocjonalny i piękny zarazem. Mimo, że nie skomponował go Isham, pasuje on do jego muzyki. Maybe Tomorrow jest również ładne, chociaż wybija trochę z nastroju.

Nie jest to muzyka dla każdego. Wiele osób preferuje mocno orkiestrowe brzmienia, z wielkimi tematami. Ci sami ludzie z przerażeniem patrzą na najnowsze trendy, które zaczynają rządzić w muzyce filmowej. Mark Isham postanowił podejść do wielowątkowego dramatu Paula Haggisa w sposób kreatywny, chociaż trzeba przyznać, że poruszał się po znanym sobie gruncie. Jest to jedna z tych partytur, które pokazują jak wielki potencjał drzemie w dobrze wykorzystanej elektronice. Nawet jeśli nie każdemu się spodoba, myślę, że warto spróbować.

Cytaty z wywiadu przeprowadzonego przez Dana Goldwassera dla Soundtrack.net

Najnowsze recenzje

Komentarze