Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Danny Elfman

Fifty Shades Darker (Ciemniejsza Strona Greya)

(2017)
4,0
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 24-03-2017 r.

„Ostro nabiera powietrza i nagle przesuwa się, chwytając mnie i okręcając wokół w najbardziej nie 50 sposób. Śmieje się młodo i beztrosko, promieniejąc zachwytem. Łapię jego ramiona dla równowagi, czując jego mięśnie pod moimi palcami i ogarnia mnie jego zaraźliwy śmiech- oszałamiający, otumaniający jak dziewczyna szalejąca za swoim pięknym mężczyzną. Stawia mnie na ziemi i całuje. Mocno. Jego ręce oplatają moją twarz, jego język jest nalegający, przekonywujący… podniecający.”

„O mój…” OK, nie będę powtarzał ciągle tego zwrotu, jak czyni to główna bohaterka w tych książkach, gdyż jest to dość irytujące. Skoncentrujmy się lepiej na muzyce filmowej, a zatem…

… po ogromnym sukcesie pierwszej filmowej adaptacji powieści erotycznej E.L. James nie trzeba długo było czekać na jej kontynuację. I tak dwa lata po premierze Fifty Shades of Grey przyszła pora na kolejne erotyczne przygody Anastastii Steel i Christiana Greya pt. Fifty Shades Darker. Trzecia część tej epokowej trylogii jest już w drodze i pewnie zawita do kin przy kolejnych walentynkach.

Do kina zawitałem i ja, będąc jednym mężczyzną na sali, któremu nie towarzyszyła kobieta. Tym samym wzbudziłem niemałe zainteresowanie wśród widowni. Szkoda tylko, że sam film nie wzbudził we mnie już takiego zainteresowania, a co więcej nawet mnie trochę wynudził. Pierwsza część jeszcze starała się maskować miałkość literackiego materiału, czy to dobrymi zdjęciami, odpowiednią dawką humoru. O tyle przy drugiej aż dobitnie wychodzi, że książki E.L. James raczej trudno zaliczyć do ambitnej literatury, czy nawet w miarę przyzwoitej (w podwójnym tego słowa znaczeniu). Trudno właściwie powiedzieć o czym dokładnie jest Fifty Shades Darker? Chyba o tym jak Anastasia i Christian godzą się, gniewają, znowu godzą, znowu gniewają i znowu się ze sobą godzą. Cały wątek sadomasochistycznych przygód erotycznych też już nie jest tak świeży i „szokujący” jak w Fifty Shades of Grey. Dlatego też aby jakoś ruszyć tę historię do przodu, otrzymujemy ukłony w stronę thrillera, które tak naprawdę popychają ten film w niebezpieczne regiony Mody na Sukces, gdzie erotyzmu i seksu nie za wiele.

I pewnie pojawia się pytanie, dlaczego w ogóle wybrałem się na Fifty Shades Darker do kina? Recenzencki obowiązek, to wiadomo też wchodzi w grę. Ale tak naprawdę byłem bardzo ciekaw oprawy muzycznej, która niesamowicie spodobała mi się przy Fifty Shades of Grey. Niestety po opuszczeniu kinowej sali, co do oprawy dźwiękowej miałem dość mieszane uczucia.

„Czy wszyscy mają taki seks? Dziwię się, że ludzie w ogóle wychodzą z domu.”

Jak zaznaczyłem soundtrack do Fifty Shades of Grey był dla mnie pozytywnym muzycznym zaskoczeniem 2015 roku. Pewnie dlatego, że do takiej produkcji nie oczekiwałem niczego nadzwyczajnego. A jednak Danny Elfman skomponował niezwykle ładny, wręcz elegancki score, który wielokrotnie przewyższał film, ale też nie kiksował w nim. I w sumie nie jest to też takie łatwe zadanie co dobitnie pokazuje ścieżka dźwiękowa Alexandre Desplata do drugiej części Twilight. Przy New Moon Francuz skomponował tak ładny, romantyczny i dostojny score, które w połączeniu z obrazem nadaje mu dodatkową śmieszność. Na szczęście Elfmanowi udało się uniknąć podobnego przypadku przy Fifty Shades of Grey, które zresztą zaczynało jako erotyczne fan-fiction Twilight tak na marginesie. Naturalnie jak na tego typu produkcje przystało score’owi Amerykanina towarzyszyła kompilacja piosenek. I znowu także jeżeli chodzi o ich dobranie nie mogłem złego słowa powiedzieć. Zarówno piosenki jak i muzyka ilustracyjna do Fifty Shades of Grey stały i stoją dalej na naprawdę wysokim poziomie i z wielką chęcią wracam do tych płyt (soundtrack + songtrack) po dziś dzień. Tym bardziej muzycznie miałem pewne oczekiwania odnośnie Fifty Shades Darker. Jednocześnie pojawiały się też obawy, czy Danny Elfman nie pojedzie trochę na autopilocie? Na potrzeby pierwszej części skomponował sporo dobrej muzyki z naprawdę dobrym i wyrazistym motywem przewodnim na czele. I nieraz się zdarza, że w takich sytuacjach, przy sequelach kompozytorzy chętnie przepisują sporą część skomponowanego wcześniej materiału. I choć Amerykanin nie zabawił się w kserokopiarkę to jednak soundtrack ten nie wzbudził i nie wzbudza już we mnie podobnych emocji jak do pierwszej części. Ale nie jest to wyłącznie wina kompozytora.

„Moje serce chyba nie wytrzyma kolejnego takiego mejla, nie mówiąc o moich spodniach.”

Przy Fifty Shades of Grey piosenki i score doskonale się uzupełniały. Niestety przy Fifty Shades Darker ta równowaga została poważnie zachwiana. Dobór muzyki źródłowej dalej ma prawo się podobać i wiele piosenek nie tylko pasuje do obrazu, ale także poza nim brzmi naprawdę dobrze. Szkoda tylko, że w samym filmie zepchnęły one muzykę Danny’ego Elfmana na dalszy plan. Dlatego też moją krytykę kieruję głównie w stronę osoby odpowiedzialnej za miks i podłożenie muzyki pod obraz. Piosenki brzmią dwa razy głośniej od score’u, który i tak za bardzo nie ma gdzie zaistnieć w tym filmie. A zważywszy, że jak wspomniałem wyżej Fifty Shades Darker czasami skręca w stronę thrillera, a czasami melodramatu, a czasami telenoweli brazylijskiej, tak i muzyka musi się dopasować do wydarzeń na ekranie.

Nie mogę powiedzieć, nawet wyciszona w obrazie, muzyka Danny’ego Elfmana jest jednym z jaśniejszych elementów tej produkcji. Dalej brzmi ona ładnie, elegancko i przewyższa materiał na którego potrzeby została skomponowana. Jednak nie zapada już tak w pamięci jak przy pierwszej odsłonie erotycznych doznań Anastasii Steele i Christiana Greya.

„Stałam się samotną wyspą. Spustoszoną wojną ziemią, na której nic nie rośnie i gdzie horyzont jest nagi. Tak to ja.”

Pod względem brzmienia Danny Elfman nie ucieka za bardzo od tego, które wykreował na potrzeby pierwszej części. Znowu dominują instrumenty smyczkowe, wspomagane przyjemnym dźwiękiem gitary i stonowaną pulsującą elektroniką. Powraca też charakterystyczny motyw przewodni, dzięki czemu muzyczna ciągłość zostaje zachowana, co też nie jest takie oczywiste przy współczesnych filmowych seriach. Szkoda tylko, że Amerykanin nie rozwija go tak jak to czynił jeszcze w poprzedniej odsłonie. Pojawia się on często, ale bardziej jako kilkusekundowy przerywnik i to w dość prostych aranżacjach. Niechaj dobrym przykładem będzie utwór No Strings Attached, gdzie niby ciągle gdzieś w tle słyszymy znajomy motyw, ale jakoś nieśmiało nie chce wyjść na pierwszy plan. Co nie zmienia faktu, że wspomniany kawałek jest naprawdę bardzo ładny i przyjemny dla ucha. I spora część soundtracku ma właśnie to „nieśmiałe deja vu”. Gdzieś niby słyszymy znajomą melodię, sprawia nam ona przyjemność, ale też nie pozwala nam się w pełni cieszyć, grając na naszych emocjach i uczuciach.

„Bierze mnie za rękę i przyciąga do siebie, a ja ochoczo zatapiam się w jego ramionach, moim ulubionym miejscu na całym świecie.”

Trochę w oparciu, o motyw przewodni tej serii, Danny Elfman kreuje drugi, który z czasem wyrasta na główny temat tej części. Najlepiej i najokazalej prezentuje się on w utworze On His Knees. Ma on zdecydowanie bardziej melancholijny charakter, który ma chyba podkreślić smutne dzieciństwo Christiana Greya. Motyw ten posiada naprawdę ładną melodię i nie pozostaje mi napisać nic innego, jak to, że Elfman znowu przewyższył materiał filmowy wraz z literackim. I na szczęście filmowcy nie są też tak bezlitośni i pod koniec filmu z finałem łącznie pozwalają temu jakże ładnemu motywowi trochę zaistnieć. Szczególnie w kawałku Making It Real, który nie tylko kończy soundtrack, ale i film owy temat może trochę błysnąć, unikając na szczęście zbyt mocnego popadania w kicz.

„Nas.Magiczne połączenie, krótki, sugestywny zaimek przypieczętowujący umowę.”

Niby trudno coś ścieżce dźwiękowej do Fifty Shades Darker zarzucić. Danny Elfman poniżej pewnego poziomu nie schodzi i znowu skomponował, ładny, elegancki score. Nie można mu też zarzucić, że poszedł najłatwiejszą drogą, gdyż jednak stworzył trochę nowego muzycznego materiału, zachowując dalej ciągłość serii. Jednak w pewnym sensie można poczuć pewien niedosyt, przy tej poprawnej ścieżce dźwiękowej. Ale głównie dlatego, że poprzednia była tak zaskakująco dobra i zaostrzyła muzyczny apetyt na więcej. Cóż, dobrze jest mieć wysokie oczekiwania. Pozostaje tylko pytanie, czy także wobec takiej serii, jak na? Gdzie oceniając filmy, a co dopiero książki E.L. James i tak należy docenić Danny’ego Elfmana za te dwie ścieżki dźwiękowe, które stworzył. I liczyć na kolejną przyzwoitą oprawę muzyczną do trzeciej części serii, która tak bardzo się stara być nieprzyzwoita i skandaliczna.

Użyte w tekście cytaty pochodzą z książki „Ciemniejsza Strona Greya” E.L. James (tłum. Monika Wiśniewska).

Najnowsze recenzje

Komentarze