Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jeff Russo

Legion (TV)

(2017)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 19-03-2017 r.

Tworzenie serialu osadzonego w uniwersum X-Menów w chwili, kiedy cała franczyza przeżywa głęboki kryzys? Ot bardzo odważne posuniecie, ale wbrew pozorom bardzo gruntownie przemyślane. Pomysł zrodził się już w roku 2014, po sukcesie pierwszego sezonu Fargo. Wtedy właśnie twórca tegoż serialu, Noah Hawley został poproszony o wykreowanie historii osadzonej w uniwersum X-Menów. Przygotowania i realizacja trwały ponad rok, ale ostatecznie udało się rozpisać intrygującą fabułę opartą na komiksie Legion tworzonym przed trzydziestu laty przez Billa Sienkiewicza (prawnuka Henryka Sienkiewicza). Ciekawostką jest, że scenariusz pierwszego sezonu trafił nawet na biurko Bryana Singera, który poza kilkoma technicznymi uwagami nie miał nic do dodania, uznając, że autorzy tej historii są geniuszami. Cóż, oglądając finalny, ośmioodcinkowy efekt pracy całego zespołu, ciężko się z tym nie zgodzić. Serial wnosi zupełnie nową jakość do skostniałego i bazującego na efektach specjalnych, X-uniwersum.

W centrum uwagi Hawley postawił młodego Davida Hallera – mutanta o potężnych zdolnościach telepatycznych i telekinetycznych, który cierpi na schizofrenię. I nie jego zdolności są tutaj magnesem przyciągającym uwagę widza, ale… choroba wpływająca na sposób postrzegania otaczającej go rzeczywistości. Twórcy serialu postanowili opowiedzieć tą historię z perspektywy Davida, dlatego też co rusz zaskakiwani jesteśmy nietuzinkowymi stylizacjami z lat 60., nie do końca zrozumiałymi kadrami i dialogami oraz mnóstwem groteskowych wizualizacji, wprawiających odbiorcę w niemałą konsternację. A im dalej zagłębiamy się w treść fabuły, tym bardziej dochodzimy do wniosku, że zamiast przybliżać się do prawdy, jesteśmy po prostu wodzeni za nos. Mimo tego nie można mieć żalu do filmowców za ich iście awangardowe podejście do sprawy. Legion jest bryzą świeżości w odmierzonych od linijki formułach i po prostu świetnym oraz wciągającym widowiskiem. Z niecierpliwością czekamy więc na dalsze odsłony, bo takowe już zapowiedziano w związku z komercyjnym i artystycznym sukcesem serialu.

Gdyby nie utrzymana w podobnym, schizofrenicznym tonie, oprawa muzyczna, z pewnością periodyk Hawleya nie miałby tak wielkiej mocy sprawczej. Trzeba przyznać, że odpowiedzialny za tą intrygującą kompozycję, Jeff Russo, wywiązał się ze swojego zadania wprost idealnie. Najwyraźniej współpraca między tymi dwoma artystami zapoczątkowana równie udanym serialem Fargo, układa się znakomicie. Zresztą Hawley już na początkowym stadium planowania serialu zadeklarował chęć ponownego wykorzystania talentu amerykańskiego rockmana/kompozytora. Mylił się jednak ten, kto sądził, że ilustracja do Legionu utrzymana zostanie w duchu symfonicznego minimalizmu z wyraźnie wyeksponowanymi instrumentami solowymi. Choroba Davida i sytuacja w jakiej się on znalazł już na wstępie opowiadania, wymagały od kompozytora zupełnie nowego podejścia. Tym bardziej, że wizją reżysera było stworzenie pewnej stylistycznej paraleli z kultowym albumem Floydów – „The Dark Site Of The Moon” (tłumaczył, że pejzaż dźwiękowy tego krążka w jakimś stopniu definiuje stan schizofreniczny). Nie tylko zresztą u Floydów szukano brzmieniowych inspiracji. Z pomocą przyszedł bagaż doświadczeń mistrzów muzyki elektronicznej odmienianej tutaj przez wszystkie retro-przypadki. Z jednej strony mamy więc kolejny pastisz stylistyczny, odwołujący się do modnych ostatnio brzmień z lat 80. Z drugiej natomiast nie można odmówić Legionowi potężnej dawki świeżości w epatowaniu tymi znanymi formami muzycznego wyrazu.

Paradoksalnie kompozycja Jaffa Russo swojej funkcjonalności nie opiera na sprawnym opisywaniu filmowej rzeczywistości, ale na przeciwstawianiu się jej. Zasada kontrapunktowego zwracania uwagi widza na pewne wydarzenia jest tutaj nader często wykorzystywana – i jakże efektownie! Narkotyczne, gitarowo-perkusyjne rytmy i orkiestrowe frazy roszczą sobie tyle samo przestrzeni co fałszujące, „zacinające się” dźwięki i dysonanse obrazujące niezbyt dobrą kondycję psychiczną głównego bohatera. Nic tutaj nie trzyma się przysłowiowej kupy i nierzadko wydaje się być kwestią przypadku. Ale w tym pozornym chaosie kryje się sporo mądrości – ot chociażby w kwestii rozumienia potrzeb obrazu. Muzyka tworzona przez Russo nie zawłaszcza sobie więcej przestrzeni, aniżeli potrzebuje do wyeksponowania pewnych treści. Jest bardzo oszczędna i surowa w brzmieniu, ale dzięki tej dźwiękowej ascezie wydaje się być bardzo efektywna. Szkoda, że podobnym szlakiem nie przechadzał się Marco Beltrami pisząc oprawę muzyczną do Logana. Wbrew pozorom te dwie produkcje mają ze sobą bardzo dużo wspólnego.


Również pod tym względem, że przeprawa przez oba albumy soundtrackowe wiąże się z nie lada trudnościami. W przypadku Logana problemem jest nudna narracja i brak pomysłu na brzmienie. Natomiast demonem rozszarpującym strukturę Legionu wydaje się być stylistyczna brawura sprzężona z melodyczną topornością. Wydany nakładem Lakeshore Records, 75-minutowy krążek, stanowi bowiem spore wyzwanie dla słuchaczy lubujących się w soundtrackach o prostej konstrukcji tematycznej. Tutaj czegoś takiego nie znajdziemy, co nie oznacza, że kompozycja Russo jest na wskroś atonalna i asłuchalna. Wręcz sprzeciwienie. Dosyć często dawkowane są mniej lub bardziej wciągające fragmenty, ale są one tylko wymówką – swoistego rodzaju pretekstem do licznych eksperymentów dopadających nas w najmniej oczekiwanym momencie.

Fakt, Legion jest dosyć nieprzewidywalnym tworem. Z jednej strony potrafi roztoczyć wokół nas atmosferę ładu i harmonii, by po chwili sprowadzić to wszystko do kolejnych przejawów zaburzeń głównego bohatera. I tak też jest w przypadku kawałka Young David rozpościerającego przed nami idylliczno-schizofreniczny, muzyczny pejzaż. Każdy kolejny utwór utwierdza w przekonaniu że świat przedstawiony serialu filtrowany jest przez sposób postrzegania go przez głównego bohatera. „Fałszujące” wokalizy w David in Clockworks, narkotyczne gitarowe melodie w 174 Hours rewidowane przez fałszujący epilog, czy chociażby temat głównego bohatera zamknięty w serii kontrapunktujących dźwięków z elektronicznymi samplami (David, Seeing Things Hearing Things)… To wszystko sprawia, że słuchacz nie ma komfortu kontrolowania / znajdowania punktu odniesienia do podejmowanych przez kompozytora działań. Wspomniany wcześniej, pozorny chaos, zaburza integralność albumu jako słuchowiska, ale miłym efektem ubocznym jest rodząca się w odbiorcy ciekawość odnośnie tego, czym jeszcze może być on zaskoczony. A będzie i to nie jednym.



Bardziej klasyczne brzmienie? Nie ma problemu! Smyczkowy The Caper 2, ostinatowy Run lub dysonujący Clockworks są tego najlepszym przykładem. Nie brakuje również utworów z powodzeniem łączących te klasyczne wzorce z topornymi retro-stylizacjami. Pod tym względem świetnie prezentuje się materiał z dalszej części soundtracku. Problem przysparzającym trudności w wyłapaniu tych wszystkich niuansów, smaczków i nietuzinkowych rozwiązań, jest stosunkowo długi czas trwania albumu. Niezwykle trudno utrzymać czujność przez tych siedemdziesiąt kilka minut. Nie pomaga również dowolność w układzie materiału na krążku, choć biorąc pod uwagę wymowę serialu, takie przetasowania nie miały bynajmniej na celu poprawy walorów odsłuchowych. Zresztą o podejściu autorów krążka niech świadczy umieszczenie Legion Main Title… w połowie albumu. Efektem tego jest zakończenie soundtrackowej przygody z poczuciem głębokiej konsternacji i intelektualnego wyczerpania.

Zasadniczym pytaniem pojawiającym się na końcu tego doświadczenia jest to, czy zasłyszana wcześniej treść warta jest kolejnych powrotów, analizowania poszczególnych utworów i doszukiwania się jakiegoś klucza grupującego całość w ramach jednej konkretnej myśli przewodniej. I cóż, mimo kilkunastu podejść do tego albumu, w dalszym ciągu (tak samo jak film) pozostaje on dla mnie zagadką. Może to i dobrze, bo apetyt na jej rozwiązanie rośnie wprost proporcjonalnie do poznawania kolejnych etapów historii Davida. I o to chyba w tym wszystkim chodzi…

Najnowsze recenzje

Komentarze