Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Danny Bensi, Saunder Jurriaans

Autopsy of Jane Doe, the (Autopsja Jane Doe)

(2016)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 17-01-2017 r.

W dobie masowo produkowanych horrorów, niezwykle trudno o ciekawą i trzymającą w napięciu historię, odcinająca się zarazem od stale powielanych, hollywoodzkich schematów. Udało się to (przynajmniej częściowo) norweskiemu reżyserowi, André Ovredal, który bez większych kompleksów skorzystał z okazji udowodnienia amerykańskiej widowni, że nie bez przyczyny Skandynawowie są mistrzami w literaturze i kinie grozy. Choć historia dwóch koronerów – Austina i Tommy’ego Tildenów – nie jest jego autorskim pomysłem, to jednak nie sposób nie odnieść wrażenia, że Autopsję Jane Doe zamknięto w typowo-norweskiej narracji i precyzji w budowaniu atmosfery grozy. Wszystko oczywiście do czasu. Wszak skrzętnie kumulowane napięcie, towarzyszące pedantycznym oględzinom zwłok tytułowej bohaterki, musiało w końcu znaleźć swoje ujście. I niestety, znalazło je w typowych dla gatunkowych średniaków zagraniach. Skąpana w półmroku sceneria prosektorium i lawinowo piętrzące się awarie oświetlenia, to idealna przestrzeń do nagabywania widza licznymi „jump scare”. Abstrahując od dosyć kliszowego finału, trzeba przyznać, że Autopsja jest filmem przynajmniej intrygującym, dobrze opowiedzianym i pedantycznie eksponującym warsztat pracy medyków sądowych.

Oczywiście film tego pokroju nie miałby praktycznie żadnej mocy sprawczej, gdyby nie odpowiednio wkomponowana i dźwigająca ciężar klimatu, oprawa muzyczna. Wielu jest kompozytorów niejako wyspecjalizowanych w gatunkowej grozie, świetnie czujących tego typu kino i posiadających niebanalny warsztat. W tej branży nie brakuje również rzemieślników postrzegających swoje prace przez pryzmat wybranych scen i twórczości ikon, na których się wzorują. W jakiej więc grupie należałoby umieścić duet kompozytorski Danny Bensi i Saunder Jurriaans odpowiedzialny za ścieżkę dźwiękową do Autopsji Jane Doe? Myślę że gdzieś pośrodku.



Jeden jest zapalonym skrzypkiem, a drugi gitarzystą. Ich drogi skrzyżowały się w roku 2001, kiedy założyli rockową kapelę Priestbird. Dziesięć lat później postanowili spróbować swojej przygody z kinem i od tamtego momentu coraz prężniej budują swoją pozycję wśród bywalców różnego rodzaju festiwali lub po prostu w kręgu tych twórców, którzy szukają alternatywy od hollywoodzkiego mainstreamu. Niezwykle trafne wydaje się stwierdzenie Bensiego, wypowiedziane podczas rozmowy z redakcją Billboard, że „jedną z najmocniejszych stron ich duetu jest świadomość w jakich miejscach nie powinno się podkładać muzyki”. Ot ciekawe odwrócenie roli kompozytora, które w przypadku metodologii pracy Bensiego i Jurriaansa sprawdza się niemalże bezbłędnie.

Autopsja (jak wiele ich poprzednich filmów) jest swoistego rodzaju areną, na której ścierają się poszczególne pomysły ubrane w oszczędnie dawkowaną muzykę. Zapomnijmy o polifonii, o prężnie pracującej orkiestrze starającej się szczelnie wypełniać filmową przestrzeń. Przez pierwszych kilkadziesiąt minut, dzieło Ovredala radzi sobie praktycznie bez ingerencji Bensiego i Jurriaansa. Symbolicznie zaznaczający swoją obecność temat głównej bohaterki, jest tylko zwiastunem przyszłych wydarzeń – zupełnie jak oszczędna w treści ilustracja tytułowej autopsji. Sytuacja zmienia się wraz z pierwszymi anomaliami towarzyszącymi odkrywaniu dziwnych okoliczności śmierci dziewczyny. Dopiero na tym etapie filmowej przygody duet Bensi & Jurriaans zaczyna przejmować inicjatywę w kreowaniu poczucia zagrożenia. Nie potrzebują ku temu wielu środków. Czasami wystarczy wznoszący się i opadający dźwięk dysonujących ze sobą smyczków. Innym razem do głosu dochodzi narkotyczny ambient wsparty partiami chóralnymi – tak mocno kojarzącymi się z oprawą muzyczną do Prometeusza. Oczywiście nie brakuje tu również klasycznego, smyczkowego „jump scare”, quasi-chaotycznej orkiestry towarzyszącej scenom grozy i zalążków muzycznej akcji w dyktujących tempo ostinatach.



Można więc odnieść wrażenie, że ścieżka dźwiękowa do Autopsji czerpie pełnymi garściami z gatunkowych standardów i na wielu płaszczyznach tak właśnie jest. Bensi i Jurriaans nie odkrywają przed widzem i słuchaczem zupełnie nowych kart w metodologii ilustrowania filmu grozy. Bardziej aniżeli opierająca się na wątpliwej jakości tematach treść, uwagę przykuwa tutaj forma w jaką wlewana jest ta pozorna popłuczyna. Osobiście spodobał mi się ascetyczny sposób interpretowania filmowej rzeczywistości. Ta obskurna melancholia w połączeniu z dawkowanymi dosyć oszczędnie, bardzo sugestywnymi frazami, jest tutaj siłą napędową narastającego z każdą minutą poczucia grozy. I cóż z tego, że uwalnianie tego napięcia odbywa się w najbardziej przewidywalny sposób – za pomocą mocnej i intensywnej ilustracji zlewającej się z głośnymi efektami dźwiękowymi? Wybrzmiewająca w napisach końcowych suita tematyczna zrekompensuje tę drobną ułomność. Przypomni nam o potencjale tej pracy i z pewnością zachęci wielu muzycznych wrażliwców do sięgnięcia po album soundtrackowy.



Jednakże wertowanie jego zawartości może się okazać nieco większym wyzwaniem – i to wszystko mimo dosyć optymalnego, 37-minutowego czasu prezentacji. Cyfrowy soundtrack wydany przez IM Global Music nie czaruje już tak dobrą funkcjonalnością, a maskowane w rzetelnym miksie, ułomności tematyczne, uderzają jakby ze zdwojoną siłą. Osobną sprawą jest tutaj spójność w opowiadaniu tej muzycznej historii. Nie da się ukryć, że kanonada kilkudziesięciosekundowych utworów podkopuje skrzętnie budowaną narrację partytury Bensiego i Jurriaansa. Zatem fragmenty doskonale wkomponowane w filmową treść, na albumie jawić się mogą jako zbiór tożsamych utworów, których różnice zachodzą tylko na płaszczyźnie aranżacyjnej.



Mimo wszystko, czas spędzony przy ścieżce dźwiękowej do Autopsji Jane Doe nie wydaje się czasem zmarnowanym. Mając w zanadrzu doświadczenie filmowe, dosyć łatwo przyjdzie nam również docenienie estetyki tej oprawy muzycznej obcując z nią w domowym zaciszu . Nie jest to rzecz jasna praca, do której wracać będziemy nad wyraz często. Nie jest również konkurencją względem mistrzowskiego warsztatu Chtistophera Younga, którego kompozytorski tandem stara się miejscami naśladować. Ot ciekawa, dobrze skonstruowana ilustracja, mająca prawo ukontentować wszystkich koneserów gatunku. Nic więcej.


Najnowsze recenzje

Komentarze