Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Toru Takemitsu

Rising Sun (Wschodzące słońce)

(1993)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 23-12-2016 r.

Podczas przyjęcia zorganizowanego przez japońską firmę Nakamoto zostaje znaleziona martwa prostytutka. Sprawą zajmuje się czarnoskóry policjant Web Smith oraz John Connor, emerytowany detektyw i znawca kultury Kraju Kwitnącej Wiśni. Dochodzenie okazuje się niełatwe i niebezpieczne, ponieważ klientami ofiary byli zarówno członkowie amerykańskiego senatu, jak i pochodzący z Japonii businessmani mający koneksje z yakuzą. Tak przedstawia się pokrótce fabuła kryminału Philipa Kaufmanna Wschodzące słońce z 1993 roku, powstałego na podstawie tak samo zatytułowanej powieści Michaela Crichtona.

Muzykę do obrazu Kaufmanna napisał nie byle kto, bo sam Toru Takemitsu, jeden najważniejszych kompozytorów muzyki poważnej XX wieku. Choć znany jest on głównie za swoich utworów koncertowych, to jednak może się pochwalić wieloma kinowymi produkcjami na koncie, by wspomnieć tu przede wszystkim wspaniałe Ran Akiry Kurosawy. Wchodzące słońce jest niewątpliwie jedną z najbardziej nietypowych pozycji w jego filmografii. Choć angaż ten był podyktowany najpewniej japońskimi wątkami, to jednak praca nad kryminalną, hollywoodzką historią z gwiazdami światowego formatu (Sean Connery, Wesley Snipes, Harvey Keitel) musiała być dla ówcześnie 63-letniego maestro swoistym ewenementem. Przyjrzyjmy się soundtrackowi wytwórni 20th Fox Records.

Choć zaszufladkowanie Takemitsu jako kompozytora awangardowego byłoby sporą niesprawiedliwością dla tego wszechstronnego artysty, to jednak nie ma co ukrywać, że to właśnie łączące wpływy zachodniej i wschodniej muzyki, modernistyczne utwory przyniosły mu największą sławę. W przypadku Wschodzącego słońca score Japończyka zmierza właśnie w kierunku tego rodzaju stylizacji. Jego partytura wyrasta z tradycji dwudziestowiecznej awangardy, pełnej dysonansów i nieszablonowych zabaw w dźwiękiem. W ten sposób tworzy ścieżkę dźwiękową bardzo posępną, mroczną i skupioną na budowaniu podczas seansu stosownego napięcia. W większości kompozycji usłyszymy trzeszczące dysonanse sekcji smyczkowej, pomruki instrumentów dętych, niepokojące partie wibrafonu, harfy, a także shakuhachi i dalekowschodnie perkusjonalia, wprowadzające japoński pierwiastek do omawianej pracy. Warto zauważyć, że kawałki są dość stonowane, Takemitsu unika ekspresji i przyśpieszeń, starając się przede wszystkim tworzyć aurę tajemniczości i lekko zaznaczonego suspensu. Co by nie powiedzieć, nie jest to jakieś szczególne novum dla Japończyka, podobnych brzmień próbował w wielu innych wcześniejszych projektach. Jakkolwiek obranie takiej koncepcji musiało odbić się na wrażeniach słuchowych, wszak mamy do czynienia z muzyką, której zasadniczym przeznaczeniem są ruchome kadry.

Na tle materiału pełniącego rolę underscore’u, wyróżnia się romantyczny, zmysłowy, ale jednocześnie podszyty pewną fałszywością, motyw saksofonu. Pierwszy raz usłyszymy go w dopiero w drugiej połowie albumu, w utworze Yakuza Pursuit. W pełnej krasie rozbrzmiewa w następnej ścieżce, Medley, gdzie towarzyszą mu smyczki, shakuhachi, a także syntezatory. Nie jest to może jakaś szczególnie zapadająca w pamięć melodia, aczkolwiek sprawdza się na pewno od strony czysto funkcjonalnej. Dodaje zresztą całej ścieżce dźwiękowej odrobinę jazzowego kolorytu. A skoro już o jazzie mowa, to na płycie pojawia się, w filmie wykorzystana pod postacią muzyki źródłowej, kompozycja Duke’a Ellingtona Single Petal of A Rose, pochodząca z jego dzieła The Queen’s Suite, stworzonego w hołdzie Królowej Elżbiecie II.

Ponadto muzykę źródłową reprezentuje niezbyt pasujące do pozostałego materiału, lekkie Don’t Fence Me In Cole’a Portera. Do ścieżek bonusowych należałoby też zaliczyć końcowy utwór Tsunami, napisany przez Takemitsu. Japończyk hołduje w nim dalekowschodniej, rytualnej muzyce. Słyszymy zatem cały arsenał rozmaitych, intensywnych perkusjonaliów (min. bębny taiko i gongi), a także ludzkie okrzyki. Kompozycja ta również zdaje się nie do końca współgrać z innymi ścieżkami, aczkolwiek sama sobie stanowi ciekawy przykład modernistycznego spojrzenia japońskiego maestro na muzykę tradycyjną. Do nagrania tego kawałka Takemitsu zaangażował jednego z najbardziej znanych bębniarzy z Kraju Kwitnącej Wiśni, Seiichiego Tanakę.

Problemem recenzowanej płyty nie jest jakość samej muzyki, lecz jej monotonność. Z pewnością Japończykowi udaje się stworzyć pełną napięcia atmosferę, aczkolwiek nie znajdziemy tutaj utworów, do których chciałoby się wracać ze szczególnym utęsknieniem. 40-minutowy krążek 20th Century Records, pomimo wydawałoby się całkiem przystępnego czasu trwania, bywa na dłuższą metę niezbyt interesujący i po prostu nudnawy. Jeśli jednak komuś udało się bezboleśnie przejść przez ten album, to z pewnością może sięgnąć po wydany w 2011 przez wytwórnię Kritzerland, rozszerzony soundtrack z Wschodzącego słońca, zawierający w sobie wiele nieopublikowanych wcześniej kompozycji. Pozwala on na pewno dogłębnie zanurzyć się w wizję Takemitsu, aczkolwiek prawie 80 minut muzyki może wymagać od odbiorcy sporo samozaparcia.

Co tu dużo mówić, soundtracku ze Wschodzącego słońca na pewno nie polecałbym statystycznemu miłośnikowi filmówki. Jest to bowiem muzyka stworzona pod ekranowe wydarzenia, przez co jej odsłuch w domowym zaciszu może wystawić słuchacza na ciężką próbę. Sęk tkwi oczywiście w specyfice twórczości Toru Takemitsu. Środki muzycznego wyrazu, którymi posługuje się Japończyk, ukierunkowują recenzowany album w stronę amatorów dwudziestowiecznej awangardy. Nie znajdziemy tutaj wyrazistych melodii, jakiejś muzycznej ekspresji, czy nawet akcji, a przede wszystkim posępne dysonanse i eksperymenty brzmieniowe. Oczywiście nie można odmówić Takemitsu świetnego warsztatu kompozytorskiego. Niemniej techniczne aspekty nie przysłonią faktu, że poza filmowym kontekstem jest to po prostu mało atrakcyjna praca.

Najnowsze recenzje

Komentarze