Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michał Lorenc

Przymierze

(2016)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 30-11-2016 r.

ברית – berit – po hebrajsku przymierze, sojusz. Oznacza relację między Bogiem a Narodem Wybranym, Izraelem
διαθήκη – diatheke – po grecku przymierze, także w znaczeniu testamentu, ostatniej woli. Greckie odpowiedniki łacińskiego testamentum, przełożonego na język polski jako Stary i Nowy Testament.

W tym roku obchodzimy 1050-tą rocznicę Chrztu Polski, wydarzenia ważnego nie tylko dla osób religijnych, bo dość powszechnie uznawanego za datę początkującą istnienie państwa polskiego w ogóle. Z drugiej strony od kilku lat budowana w Warszawie jest Świątynia Opatrzności Bożej, obiecana jako wotum za Konstytucję 3. Maja. Z obu tych okazji postanowiono zamówić oratorium, wielki utwór na chór i orkiestrę. Zadania nie mógł podjąć się Wojciech Kilar, ale polecił jako swojego następcę jednego z najważniejszych polskich kompozytorów filmowych, Michała Lorenca, znanego z filmów takich jak Psy, Bandyta czy Prowokator. Polską premierę utwór miał 11 listopada 2016 roku, jednak album z oratorium pojawił się już tydzień wcześniej Utwór nagrany został przez słynną London Symphony Orchestra w legendarnym Abbey Road Studios. Wydawcą jest Warner Classics.

Utwór rozpoczyna Bogurodzica – Zdrowaś, królewno wyborna, oparta na anonimowej parafrazie słynnej antyfony Salve Regina. Tekst opracował sam wykonawca, Robert Pożarski. Do solowego wokalu powoli dołącza orkiestra i wreszcie delikatny chór. Muzyka jest dość mocno stonowana, stara się sięgnąć pewnej mistycznej tajemnicy, która jednak mimo powolnego wzrostu (mogącego chyba się trochę kojarzyć z Bolero Maurice’a Ravela czy Exodusu Wojciecha Kilara, ale tylko na poziomie struktury) pozostaje w tej nie do końca wyrażalnej sferze.

Świątynia jest być może najbardziej ilustracyjnym i najciekawszym brzmieniowo utworem. Zaczyna się z podobnym wyciszeniem jak poprzedni. Bardzo ciekawy jest dialog solowej, nieco jazzowej trąbki z perskim fletem ney. Nerwowe smyczki, do tego jeszcze chór wyśpiewujący fragmenty Ave Maria i Sanctus. Instrumenty dęte blaszane czasem mogą kojarzyć się z filmową muzyką akcji. Nie jest to, przynajmniej z mojej perspektywy, wada. W dzisiejszych czasach struktura muzyki filmowej i jej styl są bardziej przystępne dla słuchacza. W Świątyni Lorenc lawiruje między mistycznym nastrojem a religijnymi tekstami chóralnymi. Jak się zdaje, dla kompozytora istota boskości, istota Przymierza, relacji między Bogiem a wiernymi (albo być może wręcz między Bogiem a samym artystą) jest niemożliwa do dotknięcia. W religioznawstwie istnieje pojęcie numenu, bóstwa, które jednocześnie jest podziwiane i jest źródłem lęku. Taki jest Bóg Starego Testamentu i z tym, co fascinans i przerażające (tremendum) jednocześnie próbuje zderzyć się sam twórca. Długi utwór ponownie rozwija się do dramatycznego, choć wciąż nie nadto ekspresyjnego końca.

Ave Maria adaptuje wcześniejszy utwór kompozytora z Prowokatora. Przepiękna jest też Lamentacja, chyba najbardziej ekspresyjna wykonawczo (choć pozbawiona partii wokalnych, jest to jedyna instrumentalna część oratorium) część. Obok Świątyni moim zdaniem najpiękniejsza. Kończący całe dzieło Hymn oparty jest na tekście Maryny Miklaszewskiej. Jest to inna już formuła religijności. Nie dziwi to, ponieważ sam tekst dotyczy częściowo triumfu Przymierza i samego Zbawiciela.

Jeśli oba Testamenty (diathekai!) są historią Zbawienia, to Przymierze Michała Lorenca opowiada inną historię – zderzenia jednostki i grupy (w Piśmie narodu wybranego, w dziele twórcy Bandyty oczywiście narodu polskiego) z tajemnicą kontaktu. To historia przeżywana wewnętrznie, jak we fragmentach Ave Maria, a w milczącej Lamentacji wręcz intymnie, choć ostatecznie triumfalnie. Sama muzyka jest przepiękna i godna zapoznania. Niewątpliwie osobiste dzieło, które znać warto.

Najnowsze recenzje

Komentarze