Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams

Midway (Bitwa o Midway)

(1976/2011)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 30-11-2016 r.

Stoczona w dniach 4-7 czerwca 1942 roku bitwa lotniczo-morska o Midway słusznie uznawana jest za jedno z najważniejszych starć II wojny światowej. Po początkowych sukcesach Japonii (w tym ataku na Pearl Harbor w grudniu poprzedniego roku), batalia ta okazała się przełomem w działaniach zbrojnych na froncie dalekowschodnim i pacyficznym. Od tego momentu inicjatywę przejęła strona amerykańska, a wojska japońskie z każdym kolejnym miesiącem co raz bardziej traciły szansę na odwrócenie losów wojny. Japonia ostatecznie skapitulowała dopiero 3 lata później, acz to właśnie bitwa o Midway jest postrzegana za punkt zwrotny.

Bitwa o Midway szybko stała się symbolem triumfu amerykańskiej armii, a dzień 4 czerwca został ustanowiony oficjalnym świętem Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych. Ten krótki wycinek historii II wojny światowej musiał więc w końcu doczekać się wysokobudżetowej ekranizacji. Takową produkcję zrealizował w 1976 roku Jack Smight. Zaangażowano doprawdy gwiazdorską obsadę: Charlton Heston, Henry Fonda, James Coburn, Robert Mitchum, a także, w roli admirała Isoroku Yamamoto, Toshiro Mifune. Do tej jakże zacnej ekipy dołączyła wschodząca gwiazda hollywoodzkiej muzyki filmowej, John Williams, który dosłownie trzy miesiące po nagraniu ścieżki dźwiękowej do Bitwy o Midway, otrzymał Oscara za swój kultowy score do Szczęk Stevena Spielberga. Muzyka z filmu Smighta nie zapisała się jednak złotymi głoskami w historii gatunku, ani też nie wyróżnia się zbytnio w bogatej dyskografii Amerykanina. Mało tego, przez wiele nie było nawet dostępnego oficjalnego soundtracku. Ten ukazał się dopiero w drugiej połowie lat 90. nakładem dwóch wytwórni płytowych – Collosseum oraz Varese Sarabande. Spróbujmy poszukać powodów nikłej popularności tej pracy.

Tak jak zdecydowana większość partytur Williamsa, tak i Bitwa o Midway otrzymała temat przewodni. Jest to prościutka, odrobinę pompatyczna melodia. Przewija się ona przez opisywany score wielokrotnie, przy czym w całej krasie usłyszymy ją dopiero w przedostatniej ścieżce na płycie, The Men of the Yorktown March. Co ciekawe, kontrapunkt smyczków z drugiej połowy tej kompozycji, Williams wykorzystał później w kultowym Throne Room z Nowej nadziei.

Najbardziej reprezentacyjnym utworem tej płyty będzie jednak nie The Men of the Yorktown March, lecz Midway March, czyli całkiem chwytliwy, militarny marszyk. Zalążki tej melodii przewijają się także w kilku innych kompozycjach, aczkolwiek w pełnej okazałości pojawia się jedynie w rzeczonym Midway March, ostatniej ścieżce na płycie. Utwór ten jest koncepcyjnie dość zbliżony do innego filmowego marszu Williamsa, tym razem tematu głównego z trzy lata młodszej komedii wojennej 1941. W warstwie rytmicznej możemy się także doszukać zbieżności z tytułową kompozycją z dużo późniejszego Patrioty, czy nawet z początkiem Raiders March z Poszukiwaczy zaginionej arki. Pojawiający się w dalszych taktach Midway March kontrapunkt wysoko grających instrumentów dętych drewnianych (głównie fletów piccolo) również przywołuje na myśl Patriotę, a poza tym jeszcze Hymn to the Fallen z Szeregowca Ryana.

Warto odnotować, że zarówno Midway March, jak i The Men of the Yorktown March, w roku premiery filmu Smighta ukazały się na singlu wytworni MCA Records. Pozostały materiał musiał czekać przeszło 20 lat, aby ujrzeć światło dzienne. Prawdę mówiąc, taki stan rzeczy nie powinien być szczególnie szokujący. Nie licząc wyżej wymienionych kompozycji, score z Bitwy o Midway to głównie ilustracyjny underscore, opierający się w sporej mierze na rozmaitych dysonansach i eksperymentach brzmieniowych (min. staccato fortepianu z pierwszego utworu, jakby zaczerpnięte z kilka lat starszej partytury Williamsa z filmu Trzęsienie ziemi). Co tu dużo mówić, ich racja bytu poza ruchomymi kadrami jest raczej wątpliwa. Szczególnie ciepłych słów nie można też powiedzieć o występującej głównie w drugiej połowie albumu dość generycznej muzyce akcji. Tak też nawet pojedyncze wejścia dwóch wiodących tematów, czy króciutka fanfara z Hiroshima Harbor, nie są w stanie zmienić tego, że partytura Amerykanina sprawia wrażenie solidnej, lecz rzemieślniczej roboty. Być może nieco różnorodności do materiału mogłoby wprowadzić wykorzystanie, przynajmniej w małym stopniu, dalekowschodnich stylizacji, wszak Smight spogląda na historyczne wydarzenia także oczami Japończyków. Amerykański kompozytor postawił jednak na ilustrację skrojoną pod rodzime mu audytorium.

Jak na film trwający około 140 minut, podłożono stosunkowo niewiele muzyki Williamsa. Pod ruchome kadry trafiło bowiem plus minus 30 minut ilustracji. Podczas seansu łatwo dojść do wniosku, że Smight nie przywiązywał szczególnej roli do ścieżki dźwiękowej. Raz, że jest jej niewiele, a dwa, że rzadko kiedy daje o sobie znać. Oczywiście wywiązuje się ze swojej funkcji, aczkolwiek skoro nawet w domowym zaciszu omawiane utwory rzadko kiedy skupiają uwagę, to co dopiero w filmowych realiach, gdzie muszą rywalizować z innymi sferami obrazu. W zasadzie dopiero w końcówce dzieła Smighta partytura Amerykanina (wspomniana wyżej muzyka akcji) dochodzi do głosu.

Bitwa o Midway Johna Williamsa z pewnością nie zalicza się do czołówki dokonań tego twórcy. Plusem wydania jest na pewno przystępny czas trwania, choć i tak odsłuch nie jest zbytnio angażujący. Wynika to głównie z tego, że mamy do czynienia z ilustracyjną muzyką, która w oderwaniu od filmowych realiów radzi sobie generalnie dość słabo, czasem mierzi, czasem odrobinę przynudza. Oczywiście dwa ostatnie utwory, zawierające kluczowe tematy, warto znać, wszak bez dwóch zdań punktują swoją chwytliwością. Z drugiej strony ciężko nie odnieść wrażenia, że są to w zasadzie jedyne kompozycje, które mogą cieszyć statystycznego miłośnika muzyki filmowej. Recenzowanym soundtrackiem powinni się zatem zainteresować głównie amatorzy twórczości Williamsa, którzy przy okazji będą mogli zabawić się w odnajdywanie wspólnych elementów z innymi pracami maestro.

Najnowsze recenzje

Komentarze