Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Christopher Young

Hush (Zaborcza miłość)

(1998/2012)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 26-11-2016 r.

O Zaborczej miłości, „domowym” dreszczowcu rozpisywać się nie ma sensu za wiele. Dość powiedzieć, że film wszedł na ekrany dopiero po dwóch latach od nakręcenia, miał fatalne recenzje a negatywna postać grana przez Jessicę Lange została powszechnie skrytykowana zyskując tej przecież wybitnej aktorce wątpliwy zaszczyt bycia nominowaną do Złotej Maliny… Jednym z pięknych aspektów muzyki filmowej jest to, że do złych filmów czasami pisana jest dobra czy wręcza bardzo dobra muzyka. Takim przypadkiem jest właśnie Hush. Całą sytuacją wokół filmu nie przejął się na pewno weteran gatunku thrillera oraz horroru jakim dziś jest Christopher Young. Można powiedzieć, że takie rzeczy byłby w stanie napisać we śnie, czym pewnie dalecy od prawdy nie będziemy… Ścieżka czerpie pełnymi garściami i zapożycza elementy z takich wcześniejszych tytułów z porfolio Amerykanina jak Gatunek, Psychopata, Jennifer 8, Unforgettable, jednak kilka rzeczy wyróżnia go spośród wymienionej grupy i przynajmniej na płaszczyźnie odbioru muzyki, stanowi pracę dającą sporo satysfakcji.

Pomysłowość Younga widać już od momentu, gdy rzuci się okiem na nazwy ścieżek wydania, które w ograniczonym nakładzie i aż czternaście lat po premierze ukazało się pod szyldem wytwórnia Intrada. Utwory tworzą zdanie „Cichutko, nie płacz dziecino, mamusia kupi Ci…”, natomiast formę klamry stanowią dwa długie utwory wykorzystujące oryginalny tytuł filmu. Kompozytor znany jest z żartobliwego tworzenia nazw utworów (jego dwaj główni „rywale” w branży to Beltrami i Giacchino), tutaj natomiast przeszedł chyba samego siebie (choć podobny zabieg wykonał Lorenc w Symetrii). Tak jak sugeruje wydźwięk nazewnictwa, twórca poszedł w kierunku brzmień „kołysankowych”, formy bardzo przecież wdzięcznej dla muzyki filmowej. Muzyka zaklęta w głównym temacie (Little Baby) kołysze się, elegancko wygrywa melodię i tworzy fałszywe poczucie spokoju i rodzinnego bezpieczeństwa. Temat ów jest eksploatowany przez Younga trochę w goldsmithowskiej manierze – używany w różnych wariantach zależnie od typu potrzebnej muzyki (liryczna, suspensowe’a, typowa funkcja ilustracyjna, itd.). Innym tropem związanym z Goldsmithem jest jego lekkie podobieństwo do słynnej kołysanki/tematu Carol Anne z Poltergeista. Wartym uwagi jest jego bardziej rozbudowana, nieco majestatyczna wariacja (A), kończąca właściwy score. Utwór You prezentuje z kolei radosne w wyrazie quasi-scherzo, które wykorzystuje temat z kołysanki a wspomniane fałszywe wrażenie spokoju tworzą także rozmarzone, fortepianowe solówki w Don’t. W warstwie emocjonalno-lirycznej twórca zaprzęga do pracy instrumenty drewniane, idiofony (min. trójkąty), ciepłe akordy fortepianu oraz kreujące sentymentalny wydźwięk instrumenty smyczkowe. Jak miłe oraz urocze w słuchaniu nie byłyby owe fragmenty Hush, jego smaczniejszy kąsek stanowi muzyka, która stoi do niej w opozycji i stanowi dla niej przeciwwagę.

To oczywiście chleb powszedni Amerykanina, czyli elementy związane z budowaniem napięcia, klimatu i warstwą dramatyczną. Young nie zapomina o chórze, doskonale wie, że stanowi on kolejną, ważną warstwę swoich kompozycji i znacząco je ubarwia. Tym razem chór nie atakuje tak jak choćby w drugiej części Wysłannika piekieł, a tworzy fantazyjną atmosferę, nuci, ma niemal religijny charakter czym przypomina choćby późniejsze Bless the Child. Young misternie buduje również napięcie, czy to przez typowy dla jego twórczości zapętlający się motyw (min. w Mama’s Gonna), sprawiający wrażenie niedokończonego, tworzący wrażenie dochodzenia do jakiejś prawdy lub rewelacji, czy też różne techniki w formie „opadających” fortepianowych akordów, szemrzących smyczków, solowych skrzypiec lub orkiestry wykonujących specyficzną „pulsację”. To metody kompozycyjne, które właśnie powodują, że Christopher Young jest dziś jednym z najlepszych autorów muzyki filmowej w dziedzinie muzycznego tworzenia niepokoju oraz grozy być może w historii i z całą pewnością tworzą jego unikalny język muzyczny (choć i w nim można się doszukać „inspiracji” z Herrmanna czy…Goldsmitha). Do tego należy dodać fragmenty z muzyką akcji, jedną z lepszych w karierze kompozytora. Szczególnie wyróżnić należy pasjonujące Buy You z muskularnymi wejściami instrumentów dętych, ekspresowymi smyczkami i ogólnie dramatycznym wydźwiękiem kompozycji. Akcja, która może tylko zawstydzić wielu dzisiejszych „speców” hollywoodzkiej muzyki tego typu, bazującej jedynie na schematycznej, syntetycznej rytmice.

Na wydaniu znajdziemy również dwa dość długie utwory, które zbierają w jedno większość idei tematycznych oraz kompozycyjnych score’u. Wersja koncertowa pracy przypomina układem chronologię z „podstawowego” zakresu pracy, natomiast otwierający 19-minutowy fragment łączy różne składowe pracy w trochę innej konfiguracji. Mimo długiego czasu trwania, sporą zaletą jest ich aranżacja oraz słuchalność – muzyka przysłowiowo „płynie”, przechodzi elegancko z jednego pomysłu oraz elementu ścieżki w kolejne. Young, który brał udział w przygotowaniu albumu podszedł do sprawy podobnie jak przy min. Bless the Child a także Jądrze Ziemi, które wyprodukował również wspólnie z Intradą. Tego rodzaju formuła prezentacji nie cieszy wydaje mi się wśród słuchaczy zbytnią popularnością, ale ja osobiście preferuję suitowe, dłuższe formy utworów, tym bardziej gdy materiał jest dobry i dopilnowywał tego sam kompozytor. I szczerze mówiąc, po zapoznaniu się całym materiałem, częściej powracam do tych właśnie długich, zbierających w skondensowanej formie wszystko chyba to co najlepsze, wersji „alternatywnych” w stosunku do utworów z oryginalnego score’u.

Hush mimo swojej być może niezbyt wyszukanej oryginalności to taki trochę „Young w pigułce”. Chociaż wykorzystuje pewne elementy, choćby z prac, które wymieniłem na początku, jest od nich atrakcyjniejszy jako całość i jako odsłuch. Jest tu liryka, emocje, suspense, akcja, kreowanie fantastycznej atmosfery, elementy muzyki grozy, podane w ciekawej i przystępnej formie (z naciskiem na wspomniane długie utwory), związanej ze sporą rotacją różnych brzmień, co jednak nie kreuje wrażenia chaosu. A to dlatego, bowiem Amerykanin bardzo ładnie pomiędzy tym wszystkim lawiruje i przechodzi, co przecież jest również wyznacznikiem jego technicznego fachu jak i talentu. To również przykład, że muzyka może dawać sporo satysfakcji, mimo tego, że nie zna się jej roli w filmie. Należy jedynie ubolewać nad tym, że tytuł ten na ten moment jest dość trudno dostępny (jakiś czas temu skończył się nakład), a pewnie ze względu na zupełną niszowość obrazu jego powtórnego, oficjalnego wydania możemy się już nie doczekać. Porządna praca w dyskografii Younga, którą warto poznać.

Najnowsze recenzje

Komentarze