Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Blake Neely

Supergirl (season 1)

(2016)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 13-11-2016 r.

Komercyjny sukces dwóch seriali osadzonych w świecie DC: Arrow oraz The Flash, skłonił właścicieli praw autorskich (Warner Bros. Television) do tworzenia kolejnych periodyków z komiksowymi bohaterami w roli głównej. Zanim jeszcze światło dzienne ujrzało powszechnie krytykowane Legends of Tomorrow, trwały zaawansowane prace nad wskrzeszeniem dawno zapomnianej bohaterki – Supergirl. Projekt trafił na biurko ogólnodostępnego nadawcy, CBS, choć nad całością czuwał Warner oraz DC Enterteinment. Udało się więc stworzyć w miarę spójne widowisko, które otwierało furtkę do crossoverów. I tyle jeżeli chodzi o stronę techniczną, bo gdy weźmiemy pod uwagę kwestie fabularne, to w dalszym ciągu można odnieść wrażenie, że telewizyjne produkty DC ocierają się o dziecinną naiwność. Serial ewidentnie kierowany dla żeńskiej części publiczności skupiał się na życiowych problemach głównej bohaterki, Kary, która nie mogąc już dłużej ukrywać swoich zdolności, postanawia pójść w ślady swojego brata, Clarka Kenta. Nowe obowiązki jako superbohatera czuwającego nad bezpieczeństwem National City musi godzić z prozą życia, która często wydaje się przytłaczać rozchwianą emocjonalnie Karę. Cóż, oglądanie niektórych odcinków było istną katorgą, bo mając tak duże zaplecze i możliwości można było się pokusić o stworzenie naprawdę fascynującego widowiska. Zresztą przeniesienie serii do stacji CW wraz z drugim sezonem, ewidentnie pokazało, że można w tym uniwersum opowiadać naprawdę ciekawe historie. Pokazuje to również warstwa muzyczna.

Siłą rzeczy do „#teamsupergirl” musiał trafić kompozytor, który wiele lat spędził już na budowaniu i rozwijaniu muzycznego uniwersum DC – Blake Neely. Wejście w ten nowy periodyk nie należało bynajmniej do zadań najprostszych. Twórcy serialu wyraźnie akcentowali, że chcą ścieżkę zbliżoną do tego, co Williams zrobił na potrzeby serii Superman. Biorąc jednak pod uwagę olbrzymi rozdźwięk między heroizmem czynów głównej bohaterki, a jej romantycznym, delikatnym usposobieniem, należało podejść po kwestii stylistyczno-tematycznej w sposób bardziej elastyczny. Bardziej aniżeli do operującego podobną paletą emocji, The Flash. W tle majaczyła również filmowa adaptacja przygód super-dziewczyny, którą w 1984 roku zilustrował muzycznie Jerry Goldsmith. Ostatecznie Neely nie podjął interakcji z siermiężnym zestawem motywów stworzonych na potrzeby tego nieudanego widowiska. Wziął jednak pod uwagę gatunkowe standardy każące spoglądać na muzyczną wizytówkę Kryptończyków przez pryzmat williamsowskiego idiomu tematycznego. Kompozytor zbudował odpowiednią fanfarę wnoszącą tyle samo patosu, co ciepła. Nie bez powodu zresztą, bo kiedy tytułowa bohaterka przywdziewa swój „ziemski” kostium, wtapiając się w tłum, to właśnie lityczny charakter tej melodii przybliża ją do wizerunku, jaki próbuje stworzyć. Oczywiście uwaga kompozytora nie skoncentrowała się tylko i wyłącznie na postaci Kary, choć wiele motywów determinowanych jest albo sferą emocjonalną i relacjami dziewczyny z najbliższym otoczeniem, albo też przeciwnikami, którzy zagrażają miastu. Wszystko to sprawia, że ścieżka dźwiękowa tworzona przez Blake’a jest zaskakująco barwna i po prostu przyjemna w odbiorze. Jedynym mankamentem, który skutecznie odbiera przyjemność z odsłuchu jest forma wykonania. Niestety ograniczony budżet i czas realizacji zawęziły aparat wykonawczy do stacji roboczej kompozytora. Aczkolwiek na potrzeby pierwszego odcinka zdołano zaaranżować sesję nagraniową z naturalnym instrumentarium.



Niestety daje się to odczuć wertując treść albumu soundtrackowego wydanego nakładem La-La Land Records. Wypełniony po brzegi krążek zawiera selekcję utworów, które zdobiły pierwszy sezon widowiska. I już pierwszy odsłuch zwraca uwagę na materiał z sesji różniący się brzmieniem od architektury syntetycznej. Jednakże odkładając na bok ten drobny mankament, może się okazać, że ów album będzie całkiem przystępnym i ciekawym słuchowiskiem. Na tyle dobrze skonstruowanym, by dla niejednego odbiorcy okazał się lepszą alternatywą od pozostałych produktów z serialowego uniwersum DC. Oczywiście wszystko to pozostaje w sferze indywidualnych preferencji słuchacza. Zależne głównie od tego, czy będzie on w stanie pogodzić patetyczny, często drapieżny ton w jakim przemawia ilustracja muzyczna, z lirycznymi, czasami wręcz slapstickowymi fragmentami. Osobną sprawą jest również kreatywność całego produktu. Gdy zechcemy ocenić poszczególne płaszczyzny jego funkcjonowania, okaże się, że Neely opiera się tylko i wyłącznie na pokutujących w branży schematach i wypracowanych wcześniej przez samego siebie formułach. Czy deklasuje to Supergirl z grona albumów godnych uwagi? Absolutnie nie!


Dowodzi tego już sam początek słuchowiska. You Will Do Extraordinary Things wita nas ilustracją z premierowego odcinka periodyku. Dwa tematy Kary ścierające się w ramach prezentacji jej podwójnego życia, chyba najwięcej mówią o tej ścieżce dźwiękowej. Z jednej strony mamy bowiem piękną, liryczną melodię, która idealnie odnajduje się w charakterologiczno-wizualnym opisie bohaterki. Przeplatana z tą melodią, patetyczna fanfara, to temat zarezerwowany dla siostry superbohatera z Metropolis, w którego Kara wpatrzona jest jak w obrazek. Już niedługo heroizm i poświęcenie stanie się jej własną rzeczywistością, stąd też coraz częściej i w bardziej rozbudowanej formie powracać będzie owa fanfara. Pierwsza część płyty zdaje się jednak koncentrować na opowiadaniu historii z życia „ziemskiej” Kary. Stąd też zamiast wybuchowych fraz i dynamicznej orkiestry zanurzani jesteśmy w ciepłym, romantycznym materiale opierającym się na instrumentach dętych drewnianych i solowych partiach fortepianowych. Najlepszym tego przykładem jest melancholijny aranż tematu dziewczyny w Gift from Clark / Stronger Together. Nie brakuje również iście newmanowskich miniaturek, takich, jak Meeting Jimmy, Inspirational Boss, czy Assistant Problems Nie są one może najmocniejszym i najbardziej atrakcyjnym elementem albumu, ale nie można im odmówić pewnego uroku i skutecznego urozmaicania treści.

Oczywiście to muzyczna akcja będzie najbardziej elektryzującą cząstką słuchowiska. Wszak to głównie z jej powodu decydujemy się na sięgnięcie po soundtrack. I krążek od La-Li dostarcza nam jej dokładnie tyle, ile wartego naszej uwagi materiału zaoferować nam może oprawa muzyczna do pierwszego sezonu. Sztandarowym kawałkiem okrywającym przed nami potencjał tematu przewodniego jest A Hero Emerges ilustrujące jeden z pierwszych heroicznych wyczynów Supergirl. Na pochwałę zasługuje nie tyle sama treść fanfary, ale sposób w jaki obchodzi się z nią Neely. Nie epatuje patosem na wyrost, pozwalając wybrzmieć kluczowej melodii z pełnym impetem dopiero wtedy, gdy zbudowana zostanie odpowiednia, liryczna podstawa. Istotna jest też duża swoboda w podejmowanych środkach muzycznego wyrazu. Akurat przytoczony wyżej przykład jest klasycznym, patetycznym aranżem trzymającym się gatunkowych ram. Paleta brzmień ewoluuje wraz z rozwojem serialowych wydarzeń i osobistości z jakimi ma styczność bohaterka. Nie brakuje więc drapieżnego, gitarowego fuzzu w Fight or Flight czy bardziej rozbudowanej sekcji perkusyjnej w Fighting Vartox. Są też momenty, które wydają się odarte z większego polotu, a i z treści bije stricte funkcjonalne podejście do muzycznej narracji. I takim przykładem jest monotonne do bólu Under Attack. Wiele nowego nie wnosi również Strange Visitors from Other Planets, które bardziej aniżeli inne utwory zdradza miałką estetykę samplowanej orkiestry. Całe szczęście album jest w swojej treści bardzo różnorodny, więc dosyć szybko zapomina się o tak beznamiętnych momentach. Tym bardziej, że na horyzoncie pojawiają się tematy związane z innymi bohaterami widowiska, ot takimi, jak John Jonzz. Dosyć ciekawym zabiegiem było również umieszczenie motywu głównego z czołówki na samym końcu albumu. W myśl zasady „nie ważne jak zaczynasz, tylko jak kończysz” jest to chyba najlepsze podsumowanie usłyszanego wcześniej materiału.

O strukturze i polichtomatyce tej ścieżki dźwiękowej można pisać wiele. Tym bardziej, że treść partytury rozszerzają crossovery pozwalające na swobodny przepływ materiału tematycznego. Ograniczając się jednak do wrażeń wyniesionych z odsłuchu albumu soundtrackowego, muszę przyznać, że płyta ta była dla mnie swoistego rodzaju zaskoczeniem. Oczekiwałem przeciętnego słuchowiska z kilkoma highlightami, a otrzymałem zgrabnie skonstruowany krążek, do którego częściej wracam aniżeli do flagowego produktu serialowego uniwersum DC – ścieżki dźwiękowej do serialu The Flash. I choć mam świadomość licznych ułomności wypływających z ograniczonych środków na realizację oraz podążaniu szlakiem utartych w branży schematów, to jednak nie wpływa to w większym stopniu na przyjemność z odbioru tegoż soundtracku. Jest to całkiem solidna rozrywka komunikująca się z odbiorcą na tożsamej z widowiskiem płaszczyźnie – czystego funu.

Inne recenzje z serii:

  • The Flash (season 1)
  • The Flash (season 2)
  • The Flash vs. Arrow
  • DC’s Legends of Tomorrow
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze