Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Greg Edmonson

Firefly

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Mariusz Tomaszewski | 15-04-2007 r.

Jak twórca Buffy – Postrach Wampirów mógł popełnić coś tak wspaniałego, tego nie wiem. Wcześniej jeszcze Joss Whedon stworzył inny serial o podobnej klasie, co Buffy – Anioła Ciemności widziałem jeden epizod i to mi wystarczyło, aby ocenić przydatność tego cuda do mojego życia. Jako iż takowej nie stwierdzono, Joss Whedon został u mnie spisany na straty. Jak bardzo byłem w błędzie wie tylko ten, kto oglądał Firefly. Z pozoru niemożliwe połączenie space opery i westernu okazało się wspaniałym mariażem. Jednak to co jest ozdobą tego serialu, to rewelacyjne poczucie humoru i ciekawie nakreślone postaci. Wszystko ładnie pięknie, ale seria poniosła klęskę i została zdjęta z anteny.

To co pogrążyło Firefly, to ponoć słaba oglądalność. Jednak po cichu mówi się, że serial był za drogi (świetne efekty specjalne) i producenci nie widzieli szansy na duży zarobek. O skali ich głupoty niechaj świadczy fakt, że DVD z niepełnym pierwszym sezonem sprzedano w nakładzie ponad pół miliona sztuk. Wracając do telewizji, to np. nie pozwolono Whedonowi emitować odcinków w wybranej przez niego kolejności, przez co doszło do tak kuriozalnej sytuacji, że pilot został wyemitowany jako ostatni odcinek serii. Firefly ma obecnie ogromną rzeszę fanów, którzy chcą nawet sponsorować kolejny sezon. To się nazywa oddanie dla sprawy. Czegoś takiego mogą nawet pozazdrościć nasze rodzime telenowele. Niejako w nagrodę wielbiciele serii otrzymali dwa prezenty. Jednym z nich jest pełnometrażowy film Serenity, drugim zaś ścieżka dźwiękowa z ich ukochanego serialu.

I to właśnie do fanów adresowana jest recenzowana tutaj pozycja. Nie ma się co oszukiwać, że ktoś nie oglądający chociaż kilku odcinków Firefly znajdzie tutaj coś specjalnego dla siebie (chyba że miłośnicy country). Zarówno sam serial jak i soundtrack to istny mix kulturowo-etniczny. Serial bazuje na pomyśle, jakoby na świecie przetrwały dwie potęgi, U.S.A. oraz Chiny. Dodatkowo wątki religijne obok chrześcijanizmu opierają się na buddyzmie. I tak analogicznie kulturę zachodu reprezentuje tutaj muzyka country, kulturę wschodu wszelkie melancholijne i spokojniejsze utwory, zaś buddyzm kilka etnicznych kawałków, które jednak znajdują się w mniejszości. Na szczęście chrześcijanizm nie doczekał się swojego reprezentanta w postaci religijnych pieśni tudzież popularnego w U.S.A. religijnego pop-rocka. Rzecz jasna taki podział jest dużym uproszczeniem, ale rzuca trochę światła na konstrukcję i ogólnie na muzyczny pomysł na Firefly.

Do zrealizowania tej koncepcji zatrudniony został Greg Edmonson. Trzeba od razu powiedzieć, że jak sam mówi, miał bardzo dużo swobody w wykreowaniu muzycznego tła dla przygód załogi statku Serenity (Pogoda Ducha). Kompozytor całkiem sprawnie porusza się po różnych rejonach muzycznego pół-światka (jak nazywam muzykę do seriali). Zdecydowanie na korzyść wypada muzyka country, która jednak co by nie napisać, jest szkieletem tego soundtracku. To właśnie gitara, skrzypce oraz banjo brzmią tutaj najlepiej. Nie oznacza to, że muzyka wschodu wypada źle, ale szczerze mówiąc daleko jej do mistrzów tego gatunku. Po prostu słyszymy dobrą robotę, nic więcej. Podobnie sprawa ma się w przypadku action score, który częstokroć ma postać zabawnych rytmów country. Już widzę ten grymas na twarzach czytających tą recenzję. Muzyka country… owszem, to właśnie z nią utożsamiamy Firefly, ale nie zabraknie tutaj klasycznej orkiestry i ‘zwyczajnej’ muzyki reprezentującej zachód. Zatem bez obaw, tak źle nie jest.

I tym razem nie widzę sensu w wyróżnianiu poszczególnych utworów. Żaden niczym specjalnym się nie wyróżnia, ani jeden również nie schodzi poniżej pewnego, solidnego poziomu. No może warto jeszcze kilka słów poświęcić dla utwóru, który słyszymy przy czołówce każdego epizodu. Firefly – Main Title to jedyna piosenka na płycie. Napisana została przez twórcę serialu – Jossa Whedona, wykonana zaś przez bluesowego piosenkarza Sonny’ego Rhodesa. Zarówno tekst i jak i muzyka oddają sens całego serialu. Jest to spokojny, nostalgiczny utwór, który łatwo wpada w ucho. Nie jest to żaden majstersztyk, ale wielbiciele serii rozpoznaliby tą melodię z kilometra, a o to przecież chodzi w takim przypadku. Co ciekawe, na DVD jednym z dodatków jest czołówka serialu z wersją tego utworu graną oraz śpiewaną przez Whedona. Dzięki Bogu, że ta pokraczna (ale też i śmieszna) wersja nie ostała się jako wersja finalna. Oj, wtedy producenci mieliby powód, aby zdjąć całą serię z anteny 😉

W tym miejscu chciałbym polecić nie tyle tą ścieżkę, co sam serial. Już śmiało mogę powiedzieć, że zawładnął on mym sercem. Jeszcze nie do tego stopnia, abym zakładał kowbojskie buty i jeździł na różnego rodzaju zjazdy, ale Firefly jest w ścisłej czołówce telewizyjnych produkcji z jakimi miałem styczność. I tak gwarantuję, że po obejrzeniu trzynastu epizodów (bo tylko tyle ich niestety jest) naturalną reakcją będzie sięgnięcie po ten soundtrack. Ciężko mi polecać to komuś, kto nie miał przyjemności obcowania z Firefly, ale może być też tak, że miłość do serialu przyjdzie wraz z przesłuchaniem soundtracku. Jest to pozycja z tych, które są raczej nierozerwalne z obrazem, a oddzielnie zyskują na wartości, jeśli wiemy jakie sceny ilustruje. Dla fanów, pozycja obowiązkowa, ale każdy szanujący się wielbiciel tej space opery zaopatrzył się już w ten krążek. A jeśli nie, powinien to czym prędzej zrobić.

Inna recenzja z serii:

  • Serenity
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze