Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Clint Mansell

Requiem for a Dream (Requiem dla snu)

(2000)
-,-
Oceń tytuł:
Mariusz Tomaszewski | 15-04-2007 r.

Obok takiego filmu nikt nie może przejść obojętnie. Nie musi się on wcale podobać, o nie. Ale obojętność nie jest raczej uczuciem, które mogłoby zawładnąć naszym umysłem. Darren Aronofsky zaistniał tworząc oryginalne Pi, zaś jego kolejnym i jak do tej pory największym osiągnięciem jest Requiem for a Dream. I to właśnie ten film zyskał sobie status kultowego. Jest to naprawdę niesamowita wizja realizmu pokazana w tak specyficzny sposób, że potrafi zostawić nas w poczuciu bezradności i bezsensu życia. Kto widział, wie o czym mówię. Kto nie widział, powinien na własne oczy przekonać się z jakiego rodzaju kinem nie miał jeszcze do czynienia.

Do sukcesu tego filmu bez wątpienia przyczyniła się muzyka. Od razu zaznaczę, że słuchanie tego albumu bez uprzedniego zapoznania się z filmem nie jest raczej dobrym pomysłem. Mamy tutaj bowiem rzadki przykład wspaniałej symbiozy dźwięku z obrazem. W tym filmie to nuty tworzą nastrój, to one ciągle budują napięcie i wprowadzają nas w umysły głównych bohaterów. Po filmie ten soundtrack nabiera znaczenia, staje się pełniejszy. Próba sklasyfikowania tej muzyki bez filmu jest bezsensowna i z góry skazana na porażkę. To tak, jakby czytać książkę w obcym, nieznanym nam języku. Jeśli jednak nauczymy się władać tym językiem, naszym zmysłom ukaże się muzyczny świat, który oferuje bardzo wiele, ale też wymaga od nas czegoś w zamian.

Tym czymś jest nasza uwaga, skupienie. Tylko idąc tą drogą będziemy w stanie uchwycić esencję tej muzyki. Bo z wierzchu wydaje się w najlepszym przypadku dziwna, w najgorszym zaś jałowa. Jeśli jednak poddamy się jej i będziemy w stanie płynąć z jej nurtem, to wtedy dostrzeżemy wszystkie zalety i całe jej piękno. Niestety w tym miejscu czyha na nas pułapka. Oddając się we władanie tym melodiom jesteśmy narażeni na wejście w pewien stan porównywany do hipnotycznego. Wielu powie w tym miejscu, że przesadzam i widzę w tej muzyce coś, czego tak naprawdę nie ma. Ale może właśnie ten ktoś nie był w stanie zrozumieć tej muzyki. Bo nie jest ona dla każdego, nie każdemu pozwoli się odkryć.

Od strony technicznej jest ona na pozór bajecznie prosta. Tworzy ją znana grupa smyczkowa Kronos Quartet, zaś kompozytor – Clint Mansell – odpowiada za elektronikę. Całość oparta jest na bardzo nastrojowym minimalizmie. Na szczęście dla nas nie oznacza to tematycznej pustki. Wręcz przeciwnie, temat przewodni należy do jednych z najbardziej rozpoznawalnych Summer Overture. Tworzy go progresja akordowa powtarzana do znudzenia. Efekt jest niesamowity. Ciekawostką jest, że to właśnie ta muzyka została wykorzystana w podkładzie muzycznym trailera do Władcy Pierścieni – Dwie Wieże. Naturalnie została ona zmiksowana, gdyż efektem miało być przyciągnięcie widzów do kina, a nie wprawienie ich w depresję. Bo zarówno ten temat, jak i cała reszta muzyki ma bardzo przygnębiający charakter. Ciekawe swoją drogą, jak kilka prostych dźwięków może oddziaływać na nasze emocje.

Nie widzę większego sensu w dogłębnym analizowaniu tej muzyki. Nie chodzi o to, żeby się nie dało, ale czasami jeden 30-sekundowy klip powie więcej niż 100 słów. Konstrukcyjnie album został podzielony na trzy części nazwane porami roku. Mamy zatem kolejno: Lato, Jesień i Zimę. Porównanie to jest bardzo trafne, bo oddają one naturę tej muzyki. Wiosny brak, gdyż kojarzy się z odradzaniem, z nadzieją, a czegoś takiego tutaj nie uświadczymy. Jesteśmy prowadzeni od słonecznego lata poprzez ponurą jesień, a kończymy w zimnej i samotnej pustce. I tak właśnie wygląda ten album, im dalej, tym bardziej złowieszczo. Kilka motywów przewija się przez cały krążek, ale ich aranżacja zmienia się w zależności od pory roku. I tak koniec albumu jest najbardziej ‘niedorzeczny’ muzycznie. Rzecz jasna nie należy tego traktować jako wady. Wręcz przeciwnie, należy przyklasnąć takiemu rozwiązaniu.

Nie jest to album dla każdego, do tego nieomal wymagane jest zaznajomienie się z filmem, aby sięgnąć po tą ścieżkę dźwiękową. Nie jest to również muzyka, którą możemy sobie o poranku puścić przy śniadaniu. To jest ten rodzaj sztuki, która wymaga od nas zaangażowania. Siedząc biernie niczego tutaj nie znajdziemy, ale przy odrobinie wysiłku możemy osiągnąć bardzo wiele. Zaś dla wszystkich, którzy byli zachwyceni tym wydawnictwem, polecam również Io non ho Paura. W obu przypadkach życzę udanego seansu (hipnotycznego).

Najnowsze recenzje

Komentarze