Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Gremlins 2: The New Batch (Gremliny 2)

(1990/2015)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 08-08-2016 r.

Aż trudno uwierzyć, że przed Joe Dante dosłownie zamykano drzwi największych ośrodków produkcyjnych, kiedy przychodził z propozycją stworzenia familijnego widowiska o małych, rozrabiających stworkach. W pomyśle zakochał się natomiast Steven Spielberg, który po przeczytaniu scenariusza, postanowił wziąć na siebie całą odpowiedzialność za ten projekt. I udało się. Gremliny z wielkim przebojem wdarły się na szczyty box office odzierając z sukcesu tak kulowe marki, jak Karate Kid czy Akademię Policyjną. Pomysł stworzenia sequela dojrzewał bardzo długo – głównie w głowach producentów, bo Dante systematycznie stawiał opór, twierdząc, że poprzedni film kończył się w sposób perfekcyjny. Summa summarum udało się przekonać reżysera do ponownego zrewidowania historii, oczywiście pod warunkiem, że będzie posiadał artystyczną kontrolę nad całością. Czas jednak odcisnął swoje piętno na gasnącym powoli fenomenie Gremlinów i właśnie na tej sześcioletniej absencji wieszano psy za dosyć słabe wyniki sprzedaży sequela. Choć wiele w tym racji, to warto uwzględnić głosy krytyków punktujących bolączki Gremlins 2: The New Batch. Wśród najczęściej przytaczanych było sprowadzenie udanej mieszanki grozy i czarnego humoru na grunt familijnego, głupiutkiego w gruncie rzeczy widowiska. Ugrzeczniony wizerunek nowych Gremlinów komponować się miał z ogólnym brakiem pomysłu na pchnięcie historii na jakieś nowe fabularne tory. Ciekawie wyszło natomiast burzenie tzw „czwartej ściany” dzielącej filmową fikcję od mierzącego się z nią widza.

Bynajmniej większego problemu z elastycznym dostosowaniem się do nowej rzeczywistości nie miał autor oprawy muzycznej, Jerry Goldsmith. Jeszcze zanim rozpoczął on pracę nad tworzeniem pierwszych szkiców tematycznych, Joe Dante poprosił go, aby nie podchodził do tego filmu jak do sequela. Tłumaczył, że to inne opowiadanie, które potrzebowało zupełnie nowego podejścia do ścieżki dźwiękowej. Kompozytor potraktował te wskazówki troszkę po macoszemu, bo mimo wielu warsztatowych rewolucji, w dalszym ciągu bez większego skrępowania sięgał po dwa najbardziej charakterystyczne tematy z poprzedniego filmu. Obowiązkowo powrócić musiał temat Gizmo – małego, sympatycznego gremlina przypadkowo inicjującego całe to zamieszanie. Swoje należne miejsce znalazł również temat przewodni, który w nowej odsłonie Gremlins Rag powraca nie tylko w napisach końcowych, ale i wdziera się przebojem do kilku utworów akcji. Takowa jednak determinowana jest przez zupełnie nowy motyw, zresztą dosyć zbieżny w wymowie względem tego, który obowiązywał w poprzedniej partyturze. Zasadniczą zmianą, która odcina drugich Gremlinów od eksperymentatorskiego poprzednika jest porażająca ilość stylów i form wyrazu, jakie angażowane są do tworzenia tej polichromatycznej ilustracji. Kompozytor nie ugina się pod ciężarem wprowadzanych do fabuły pastiszów i nawiązań. Mało tego. Sam kilkakrotnie dokonuje autoironii na stworzone przed laty evergreeny. Oczywiście nie mogło w tym wszystkim zabraknąć chociażby symbolicznych zabaw z elektroniką i efektami dźwiękonaśladowczymi. Sumując to wszystko można pokusić się o stwierdzenie, że partytury Goldsmitha właściwie nie da się sklasyfikować w ramach jakiegokolwiek gatunku. Pozorny chaos w strukturze składa się na arcyciekawą mieszankę doskonale komponującą się z filmową opowieścią. Choć dziwnie to zabrzmi w kontekście tego widowiska, to śmiało mogę stwierdzić, że ścieżka dźwiękowa mimo wszystko w żaden sposób nie przerysowuje filmu. Czasami wręcz odsuwa się w cień wariackich pomysłów reżysera, by po chwili wrócić z kolejnym mocnym akcentem tematycznym. Nietrudno tę magię przenieść na indywidualne doświadczenie soundtrackowe.


W przeciwieństwie do pierwszych Gremlinów, The New Batch nie stawiał miłośnika muzyki filmowej w mało komfortowej sytuacji. W momencie premiery filmu na rynku pojawił się bowiem 37-minutowy soundtrack, który dosyć zgrabnie wywiązywał się z nakreślania ogólnej koncepcji Goldsmitha. Już wtedy przez wielu słuchaczy partytura te uważana była za dzieło wyjątkowe, pod wieloma względami przewyższające swój pierwowzór. Aby w pełni docenić wysiłek kompozytora trzeba było jednak jeszcze troszkę poczekać. Dopiero 25 rocznica filmowej premiery dała sposobność wytwórni Varese Sarabande do ponownego zrewidowania całości nagrania i skonstruowania stosownego albumu wydanego w limitowanym, trzytysięcznym rzucie. Wypchany po brzegi krążek pomija tylko kilka mało istotnych fragmentów, które w żaden sposób nie przyczyniłyby się do poprawy odbioru całości. Ale czy opisywany tu delikates zmienia wizerunek pierwotnego wydania z 1990 roku? Tylko nieznacznie, choć zapewne żaden fan twórczości Goldsmitha nie przejdzie obojętnie wobec tej wydawniczej propozycji.



Obojętnie nie da się przejść obok utworu otwierającego rozszerzony soundtrack. Kultowy temat z Looney Tunes jest jakby zabawką w rękach kompozytora, który stara się znaleźć idealne rozwiązanie na ten nieco przydługi i naciągany wstęp. Dopiero po trzech minutach przechodzimy do znanej z poprzedniego albumu sekwencji – z otwierającej film sceny w chińskiej dzielnicy. Na pierwsze spotkanie z sympatycznym Gizmo nie musimy długo czekać. Zanim jednak wybrzmi charakterystyczny temat futrzaka w Gizmo’s Capture, ot kolejna niespodzianka w postaci nawiązania do motywu z Rambo 2. Nie pojawia się on zresztą bez powodu, ale okoliczności tego pastiszu pozostawmy w niedopowiedzeniu tym, którzy nie widzieli jeszcze drugich Gremlinów (jest w ogóle ktoś taki?). Żywotność tematu Gizmo wychodzi dalece poza karty partytury. Nuci go sam stworek, podśpiewują również bohaterowie… Dosyć często cytowany jest także przez Goldsmitha, co raczej nie powinno dziwić w kontekście pierwszych kilkudziesięciu minut widowiska. Zanim Gizmo poddany zostanie zgubnemu działaniu wody wokół tej postaci tworzona jest przyjemna, baśniowa wręcz otoczka. I w taką wymowę wpisują się miedzy innymi utwory Cute oraz Gizmo Escapes. Dopiero wspominanie wyżej wydarzenie wprowadza do kompozycji większe zróżnicowanie w treści.


Śmiałość Goldsmitha w ślizganiu się po paletach stylistycznych i ogólna pomysłowość na wykorzystanie szerokiej palety brzmień potrafi zaskakiwać. Nie mniej aniżeli wykorzystane efekty dźwiękowe dobrze wpisujące się w panoramę absurdów wyczynianych przez tytułowe stwory. Pomocne okazało się tutaj sięgnięcie po powszechnie stosowany w animacjach Mickey Mousing. W rękach Goldsmitha przybiera on jednak bardzo nietypową formę jakby złośliwego tworu ustawicznie przeszkadzającego orkiestrze w poważnym opisywaniu filmowych wydarzeń. Nie sposób wymienić wszystkich fragmentów, gdzie takie „zagrania” mają miejsce, ale warto chociażby wspomnieć o świetnym utworze akcji Pot Luck najlepiej ukazującym ten zamysł. Najbardziej zaskakująca jest właśnie formuła na temat akcji. Wykorzystanie prostego glissanda nałożonego na rytmiczne tło wykonało w filmie fantastyczną robotę. I równie ciekawie prezentuje się jako indywidualny, niepodparty sferą wizualną zabieg. Najlepszym przykładem są Pot Luck, Gremlins Mayhem bądź też No Rats ilustrujące zabawne filmowe cameo Goldsmitha.

Tematów jest tu zresztą niemało, aczkolwiek nie zawsze jest czas i miejsce na odpowiednie wyeksponowanie wszystkich. Do tych szczodrze dawkowanych zaliczyć możemy motyw „grozy”. Ironiczny wydźwięk wykonanej na organach melodii udziela się na całej szerokości ścieżki, ale najbardziej okazale zaprezentowano go w segmencie The Brain Hormonem / Gremlins Wings. Partytura Goldsmitha to w końcu istna kanonada pastiszów i humorystycznych stylizacji. O jednej z nich wspominaliśmy sobie kilka akapitów wcześniej, ale uważny słuchacz na pewno dosłyszy się w smyczkowym pizzicato The Visitors nawiązań tematycznych do innej pracy Goldsmitha – Link. W równie humorystycznej odsłonie zaprezentowany został marsz weselny (Bridal Chorus), a musicalowe popisy w końcówce filmu znalazły swoje odzwierciedlenie w swingowo-jazzowym Broadway to Bowery-New York, New York. I jakże moglibyśmy zapomnieć o kultowym już ragtime gremlinów wybrzmiewającym w napisach końcowych?



Cóż, ścieżka dźwiękowa do Gremlinów 2, to istny festiwal skrajności, który w jakiś przedziwny sposób układa się na całkiem pozytywne doświadczenie odsłuchowe. Nie przeszkadza nawet ponad 70-minutowy czas prezentacji dodatkowo wzmocniony o kilka bonusowych atrakcji. Nie wnoszą one absolutnie nic nadzwyczajnego do zasłyszanej wcześniej treści, choć dla wielu pedantów doszukujących się każdego, nawet najmniej istotnego elementu ścieżki dźwiękowej, na pewno będą nie lada niespodzianką. Dla mnie osobiście wielką niespodzianką było niejako odkrycie na nowo tej partytury. A miało to miejsce stosunkowo niedawno – właśnie przy okazji opublikowania tego jubileuszowego wydania. Obejrzany ponownie film pozwolił usłyszeć wiele kryjących się w tej pracy smaczków. Tym samym rzucił nowe światło na poprzednią odsłonę serii, która w porównaniu do wyżej opisywanej jest bardziej „zrównoważona” – tak w palecie brzmień, jak i tematyce. Polecam!

Inne recenzje z serii:

  • Gremlins
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze