Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Max Steiner

John Paul Jones & Parrish

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 20-07-2016 r.

Na przełomie lat 50/60, Max Steiner osiągnął już wszystko, co mógł osiągnąć w swojej profesji i był na ostatniej prostej swojej kariery. Jakże owocnej kariery, w trakcie której stworzył i nadzorował prace nad ok. 300 partyturami filmowymi. Ponad tymi imponującymi liczbami stoi jednak przeświadczenie, że każda z tych kompozycji stanowiła cegiełkę wylewanych wówczas fundamentów klasycznego modelu ilustracji. Z perspektywy czasu najbardziej znaczące okazały się rzecz jasna partytury tworzone w latach 30., kiedy metodą prób i błędów opracowywano funkcjonujące do tej pory schematy kreowania muzycznej narracji. Kolejne dekady stały pod znakiem udoskonalania tych metod. Mimo iż na rynku pojawili się nowi gracze, obsypany Oscarami i ceniony w branży 70-latek nie myślał o emeryturze. Zwolnił tempo i to wyraźnie, biorąc na warsztat tylko kilka (a nie jak wcześniej kilkanaście, kilkadziesiąt) zleceń rocznie. Miało to swoje oczywiste przełożenie na jakość tych prac, które z perspektywy współczesnego słuchacza jawią się jako bardziej atrakcyjne, skupiające się na sferze melodycznej i podchodzące z większym poszanowaniem do filmowej przestrzeni. A może był to po prostu powiew nadchodzących w muzyce filmowej zmian?

Wśród kilku partytur z tego okresu, do których powracam najczęściej, wyszczególnić mogę Rzymskie wakacje, Parrish oraz John Paul Jones. Każda z tych prac emanuje wspaniałą tematyką, szerokim spektrum muzycznych barw, ciekawym wykonaniem i niezwykłym wyczuciem nastrojów panujących w filmie. W recenzji tej chciałbym skupić się w sposób szczególny na ścieżkach dźwiękowych do John Paul Jones oraz Parrish. Obie prezentują zupełnie inne pod względem gatunkowym kino, operują na innych płaszczyznach dramaturgicznych, ale wywołują u odbiorcy równie pozytywne wrażenia. Okazją do takiego dualistycznego spojrzenia na schyłkową fazę twórczości Steinera była zbiorcza reedycja soundtracków do obu tych filmów. Już w momencie premiery, Warner Bros. wypuściło okolicznościowe winyle prezentujące specjalnie zarejestrowaną na potrzeby tych albumów selekcję utworów. Praktykowane wówczas re-recordingi dokonywane z pobudek czysto komercyjnych, pozwoliły tym pracom przetrwać próbę czasu. Do chwili obecnej nie zachowały się bowiem żadne oryginalne taśmy z filmową wersją scoru. Z tego też powodu wytwórnia FSM wzięła na warsztat dostępny materiał, całość poddana została gruntownemu masteringowi i zaprezentowana na jednym krążku, bez zachowania filmowej chronologii. Mimo oczywistych braków, koncentracji treści na warstwie tematycznej i bardzo pobieżnego wzglądu w materiał dramaturgiczny, jest to w moim odczuciu świetne słuchowisko. Na tyle dobre, by walczyć o należny mu laur najbardziej przyjaznych dla współczesnego odbiorcy wycinków twórczości Maxa Steinera.

Aby zrozumieć dosyć szeroką amplitudę muzycznych barw John Paul Jonesa należałoby zapoznać się z samym filmem. Powszechnie krytykowane widowisko opowiada historię tytułowego żeglarza – jednego z największych bohaterów i twórców amerykańskiej marynarki wojennej. Przymiarki do zrealizowania tego ważnego dla Amerykanów widowiska sięgały już połowy lat 40-tych, ale dopiero dekadę później udało się dojść do konsensusu w sprawię scenariusza i zebrać odpowiednie środki (nie bez pomocy wielu prywatnych inwestorów i firm partycypujących w kosztach produkcji). Ostatecznie warte 5 mln $ dzieło spotkało się z bardzo negatywnym odbiorem ze strony krytyki. Miażdżona była nie tylko decyzja przeniesienia produkcji do Hiszpanii tego ważnego dla amerykańskiego narodu filmu, ale i słaba gra aktorska podważająca poważny ton widowiska. Przy okazji rozgorzała również burza prawna wokół praw autorskich. I wśród tej kanonady kontrowersji, chyba jedyną płaszczyzną, która uniknęła ognia krytyki była muzyka Maxa Steinera przez wielu doceniana jako „dzieło bardzo dobrze wpasowujące się w filmowe realia i patriotyczną wymowę”.

Aby to osiągnąć Steiner nie musiał się silić na przesadną oryginalność Już w otwierającym Main Title ilustrującym scenę na flagowym okręcie US Navy, gdzie oficer opowiada kadetom historię Jonesa, w tle rozbrzmiewa jeden z najbardziej charakterystycznych amerykańskich utworów – Yankee Doodle. Fragmenty tej melodii powracać będą w dalszej części soundtracku, ot chociażby w Dangerous Waters, czy The Surrender. Aczkolwiek w miarę zagłębiania się w dalsze losy głównego bohatera, Steiner wraz z nim żeglował będzie po kulturowej mapie świata, serwując nam między innymi dostojne menuety (House Of Burgesses), wspaniałe, romantyczne walce (Aimee), czy żywiołowe rosyjskie tańce z typowym wschodnim instrumentarium (Catherine the Great). Do tego momentu wszystko wydaje się zasadne, ale w momencie, gdy Steiner zestawia melodię XIX-wiecznego, rosyjskiego hymnu z postacią carycy Katarzyny, możemy doznać małego, intelektualnego kaca. Zapewne większość amerykańskich słuchaczy nie zwróciło na to uwagi, a pod względem funkcjonalnym nawet i ten naciągany zabieg okazał się strzałem w dziesiątkę.

Cała ta kanonada klasyków sprawia, że nie trudno przejść obojętnie obok właściwiej palety tematycznej partytury. Takowa ogranicza się w gruncie rzeczy do motywu tytułowego bohatera wybrzmiewającego już na początku filmu. Rozpisana w formie marszu, trzynutowa melodia, w założeniach akcentować miała trzy sylaby John-Paul-Jones i z powodzeniem jej się to udało w przeróżnych, dramaturgicznych odcieniach. Czasami bardziej patetycznie, innym razem z nutką dostojnego romantyzmu. Krótkie epizody miłosne Jonesa są przestrzenią do wyprowadzenia adekwatnych, ciepłych tematów, ot chociażby w kontekście relacji z Dorotheą Danders. Jednym z moich ulubionych fragmentów jest natomiast Returning From Russia – Finale, który w sześciominutowym utworze zgrabnie podsumowuje wyprowadzone wcześniej motywy. Zagospodarowane w ten sposób pół godziny mija w niesłychanie szybkim tempie. Pozostały czas wypełni równie pasjonująca, co miła dla ucha muzyka z filmu Parrish.


Obrazu Delmera Davesa nie miałem okazji nigdy obejrzeć, ale wiadomo mi, że bazuje na bestsellerowej noweli autorstwa Mildred Savage. Opowiada historię młodego Parrisha McLeana, który wraz z matką przeprowadza się do Connecticut, by podjąć pracę u lokalnego plantatora, Sala Post. Kiedy Ellen poznaje konkurującego z nim potentata tytoniowego, Judd’a Reike i zakochuje się w nim, dochodzi do wielu konfliktów. Otoczką do tego wszystkiego są młodzieńcze pasje tytułowego bohatera, wśród których nie brakuje wielu burzliwych romansów.

I właśnie na tym aspekcie najbardziej skoncentruje się ścieżka dźwiękowa Maxa Steinera – przynajmniej ta cząstka, która zaprezentowana została na albumie soundtrackowym. Jeżeli jednak wierzyć licznym wypowiedziom i recenzjom traktującym o dziele Davesa, partytura Austriaka porusza się po filmowych kadrach w rytm łatwo zapadających w ucho tematów i romantycznej, ciepłej liryki. I tak, jak w przypadku Jonesa, tak i tutaj na oficjalny soundtrack trafiły wybrane i specjalnie zaaranżowane fragmenty partytury, skupiające się tym razem tylko i wyłącznie wokół palety tematycznej. W ramach bonusu dołączono również koncertowe suity tychże melodii i dwa fragmenty z innych partytur Steinera.

Krótką wycieczkę po muzyce do dramatu Parrish rozpoczynamy od tematu przewodniego skojarzonego nie tyle z głównym bohaterem, co malowniczą scenerią miejsca toczącej się akcji. Te leniwe, ciepłe frazy nie są bynajmniej dziełem Maxa Steinera tylko aktora (!!), Johna Barrakudy, który wystąpił w filmie Davesa z mała rolą. Za swoje dzieło zgarnął czek w wysokości 5 tysięcy $ i należną adnotację w napisach filmowych. Pozostałe motywy to już autorska praca Steinera. A wśród nich jednym z najłatwiej nawiązujących kontakt z odbiorcą jest temat Paige – córki Judd’a Reike. Napisany „lekką ręką”, skoczy utwór, zdecydowanie deklasuje wspomnianą wyżej wizytówkę partytury. Troszkę bardziej refleksyjny, melancholijny wręcz, wydaje się motyw kolejnej miłości Parrisha – Allison. Warto zwrócić uwagę na ciekawy kontrast zachodzący pomiędzy smutnie majaczącym drewnem, a piskliwymi smyczkami. Mniej więcej w połowie utworu te ostatnie zastąpione zostają miarowym, wyznaczającym rytm, kontrabasem i solowymi skrzypcami. Wspólnym elementem wszystkich słyszanych na krążku tematów (nawet Lucy) są „lekko stąpające” dźwięki harfy wspierające bazę rytmiczną. Uzyskiwany w ten sposób romantyczny ton rezonuje również na cięższe pod względem dramaturgicznym utwory. Przykładem jest właśnie temat Lucy zdecydowanie najbardziej oddalający się od pozytywnej wymowy wcześniej zarysowanych melodii.

Pod wieloma względami album soundtrackowy wydaje się jednak monotonny. Niekoniecznie wypływa to z jednostajnego przesłania, ale konstrukcji słuchowiska. Oto bowiem po wybrzmieniu wszystkich tematów powracamy do nich raz jeszcze – tym razem w koncertowych, lekko zmodyfikowanych wersjach. Dodatek miły, choć całkowicie zbędny z perspektywy bardziej wymagającego miłośnika muzyki filmowej. Tak samo niezobowiązująca, co zbędna wydaje się obecność adekwatnych suit dedykowanych tematom z kultowego filmu Gone With The Wind oraz A Summer Place. Domniemam, że umowa FSM opiewała na kompletną transkrypcję zawartości oryginalnych winylowych soundtracków bez możliwości ingerencji w treść.

Nawet jeżeli wydawcy mieliby możliwość zmodyfikowania zawartości krążka, to czy mieliby odpowiednią bazę do układania swojej playlisty? Jeżeli materiał filmowy uległ (ponoć) zniszczeniu, nie pozostaje nam nic innego, jak cieszyć się tym, co zostało. Oczywiście do pewnego momentu, bo w dobie tak ochoczo i często dokonywanych rekonstrukcji klasyków muzyki filmowej, można żywić nadzieję, że któryś z podmiotów w końcu zainteresuje się i tymi partyturami. Pytanie tylko, czy John Paul Jones oraz Parrish zaliczyć możemy do grona klasyków, czy też przyjemnych, niezobowiązujących prac wysłużonego już mistrza gatunku? Jakkolwiek byśmy nie postrzegali te prace, to są one dobrym, wartym uwagi słuchowiskiem.


Najnowsze recenzje

Komentarze