Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Thomas Wander, Harald Kloser

Independence Day: Resurgence (Dzień niepodległości: Odrodzenie)

(2016)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 30-06-2016 r.

Jeden z największych hitów lat 90. długo prosił się o jakąś spektakularną kontynuację. Trzeba jednak było aż dwudziestu lat, aby na ekranach naszych kin zagościł Dzień niepodległości: Odrodzenie. Upragniony sequel kultowego dzieła Rolanda Emmericha rodził się w wielkich bólach, ale summa summarum udało się sfinalizować projekt przy udziale większości gwiazd poprzedniej części. Najbardziej pożądana z nich – Will Smith – nie podjął się tego zadania i biorąc pod uwagę efekt końcowy, można stwierdzić, że całkiem słusznie. Obraz Emmericha (ot zupełnie jak większość jego najnowszych dzieł) trąci bowiem niesamowitym banałem, serwując nam istną powtórkę z rozrywki – oczywiście pod płaszczykiem bardziej spektakularnego formatu. Zjednoczona i przygotowana na inwazję Ziemia staje się więc celem kolejnego ataku – tym razem potężnego roju prowadzonego przez matkę agresywnych obcych. Do walki z najeźdźcami rzucana jest cała ziemska flota uzbrojona w pozyskaną od kosmitów technologię. Ale i tym razem broń okazuje się nieskuteczna, a kluczową rolę odegrać musi spryt kilkorga ludzi. Obok doskonale znanego nam Levinsona, prezydenta Whitemora i doktora Okuna, pojawiają się również młodzi bohaterowie, wśród których na świeczniku stawiani są Jake Morrison i Dylan Hiller. Filmowy syn kapitana Stevena Hillera jest jednak tylko bladym cieniem charyzmatycznego Willa Smitha. I dokładnie to samo można powiedzieć o oprawie muzycznej do Odrodzenia



Każdy miłośnik muzyki filmowej liczył po cichu, że sequel Dnia niepodległości będzie okazją do wielkiego „come-back” Davida Arnolda – sprawcy niezwykle nośnej i kultowej już ścieżki dźwiękowej z 1996 roku. Odkąd jednak Roland Emmerich podjął współpracę z kompozytorem i scenarzystą, Haraldem Kloserem, kontakt między nim a Brytyjczykiem po prostu się urwał. Każdy kolejny projekt kierowany był bezpośrednio na ręce Klosera i jego ziomka, Thomasa Wandera, co wielokrotnie skutkowało anonimową, pozbawioną polotu i wyrazistej tematyki ilustracją. Jak bowiem tłumaczyć takie widowiska, jak Pojutrze, czy 2012, których muzyczna treść ulatniała się z wyobraźni odbiorcy tak szybko, jak szybko opuszczał on salę kinową? Czy mając zatem tak bogate zaplecze melodyczne z pierwszego ID4, niechlubny duet zdołał przynajmniej należycie uhonorować narzucone wcześniej idiomy?

Jest to sprawa trochę drażliwa, bo o ile dwa podstawowe motywy (heroiczna fanfara i temat grozy-obcych) ostatecznie wybrzmiewają, to o jakimkolwiek umiejętnym zagospodarowaniu rzeczonych melodii nie ma tu mowy. Zarzucenie muzycznego pomostu między nową partyturą, a pracą Arnolda jest dosłownie symboliczne i czynione na łapu-capu. Nie porywa również proponowany przez Klosera i Wandera zestaw nowych tematów – tak anonimowych w treści, że praktycznie niemożliwy do odtworzenia w pamięci po zakończeniu seansu. Na ten przykład filmowy oryginał z 1996 roku zapewniał takich motywów co niemiara. Anonimowość pracy Klosera i Wandera jest tak samo irytująca (z perspektywy kompozycji Arnolda), co słuszna pod względem funkcjonalnym. Oto bowiem niezobowiązująca rozrywka skupiająca uwagę na sferze wizualnej otrzymuje dosyć wycofany, ale sprawnie działający argument muzyczny. Argument odwołujący się do szeregu mainstreamowych rozwiązań. Mamy więc rytmiczną melodię, opartą na ostinatach, która akompaniuje dynamicznej akcji. Gdy trzeba nie brakuje także należnej dawki napięcia i grozy serwowanej przez elektroniczno-symfoniczny miszmasz. Sceny o charakterze patriotyczno-patetycznym również opatrzone zostały charakterystycznymi trąbkami. Wszystko wydaje się zatem odmierzone od linijki – tak jak podręczniki filmowego scoringu nakazują. Mimo tego Odrodzenie rozmija się z jednym, chyba najistotniejszym elementem tego typu prac. Z tożsamością.


Biorąc na warsztat trzy randomowe kompozycje duetu Wander-Kloser, z wielkim trudem przychodzi identyfikacja gatunkowa tych dzieł. Wszystkie wydają się operować tym samym zestawem emocji, rozwiązań ilustracyjnych, a nawet sampli. Wrażenie to potęguje odsłuch albumu soundtrackowego do Odrodzenia wydanego nakładem Sony Music. Na 50-minutowym krążku potykamy się o skrzętnie dobrany, ale niewiele pozostawiający w głowie zestaw utworów. Zestaw, który właściwie nic nie mówi o samym filmie, ale i nie odpycha przesadnym przywiązaniem do jego treści. Łatwo zakończyć tę podróż z grymasem zniesmaczenia, o tyle, o ile nastawimy się na pełne wrażeń słuchowisko, jakie serwował soundtrack z części pierwszej. Istnieje więc całkiem duża doza prawdopodobieństwa, że dystansując się od tego klasyka, Odrodzenie będzie tylko kolejnym, niezobowiązującym doświadczeniem, które nie będzie przesadnie zachęcać do licznych powrotów.

Taką zachętą nie będzie bynajmniej utwór rozpoczynający ową przygodę. Zimmerowskie frazy nasycone elektroniką budują co prawda posępną atmosferę w filmowej podróży na rodzimą planetę obcych, ale poza swoim kontekstem nie mają prawa fascynować. Troszkę większym zrównoważeniem w zakresie środków muzycznego wyrazu charakteryzują się utwory odnoszące się do tematu kosmitów – de facto zapożyczonego od Arnolda, choć sprytnie przearanżowanego, by nie budzić wątpliwości prawnych. Najlepszym tego przykładem jest How Did They Get the Lights On oraz Inside the African Ship, gdzie słyszymy nisko schodzącą, dwunutową melodię. Kiedy sięgniemy pamięcią wstecz do takich utworów, jak The Darkest Day, wtedy dosłuchamy się pewnych zbieżności. Oczywiście zabiegi te również możemy nazwać imitatorstwem – zupełnie jak militarystyczny, rytmiczny motyw z Hostile Territory nawiązujący do podobnych fraz z pierwszego ID4.

Wielkich emocji nie budzi także temat przewodni Odrodzenia, z którym po raz pierwszy potykamy się w zupełnie bezbarwnym Great Speech. O wiele lepiej prezentuje się on natomiast w Welcome to the Moon – chyba najbardziej prominentnym fragmencie domagającym się uwagi zarówno słuchacza jak i widza. Niemniej większość starań Klosera i Wandera w oddawaniu filmowych emocji i patosu porównałbym do promiennego uśmiechu szczerbatego jegomościa – niby pocieszne, ale pod względem estetycznym wysoce żenujące. Poczucie zażenowania towarzyszy odtwarzaniu w gruncie rzeczy tych samych fraz okutych tylko w inne aranże. Aranże niezbyt wybujałe pod względem instrumentalnym i jakby czynione na pamięć. Zdarzają się oczywiście wyjątki potwierdzające tę regułę, a do takowych zaliczyć możemy kilka naprawdę fajnych fragmentów akcji. Do grona moich ulubionych należą More Stimulation z mocną końcówką i napisane w iście „arnoldowym” stylu, Bus Chase. Swoje momenty ma jeszcze What Goes Up, choć w niekiedy niebezpiecznie zbliża się do rytmicznej łupanki z 2012.


Osobny akapit należy się cytatom przesławnego tematu Davida Arnolda. Jak się okazuje były one symboliczne, ale nawet i w takiej formie pokuszono się o mini-blamaż. Szczególnie dobitnie pokazuje to ID4 Reprise zorkiestrowane i nagrane jakby od niechcenia. Porywający charakter motywu ulatnia się wraz z beznamiętną końcówką pozostawiającą po sobie olbrzymi niedosyt i poczucie rozczarowania.



Jednakże najbardziej irytujące w tej pracy (ale i wielu poprzednich tworach rzeczonego duetu) jest kompletny brak jakiejkolwiek narracji muzycznej. Ścieżka dźwiękowa do drugiego Dnia niepodległości nie opowiada żadnej historii, nie zmierza do jakiegoś konkretnego punktu ani nie identyfikuje się w obrębie poszczególnych fragmentów. Mimo ciążącej nad nią tematyki, wielu zbieżności pod względem stylistycznym, każdy utwór wydaje się opowiadać jakby odrębną historię, skupiając się na „tu i teraz”. Jakże uciążliwe jest to podczas wertowania krótkich, minutowych utworów wypełniających krążek od Sony. W momencie kiedy zaczynamy oswajać się z jakimś fragmentem, wczuwać w akcję lub zanurzać się w klimatycznych, ciężkich frazach – wtedy brutalnie wyrywani jesteśmy z tego ledwo osiągniętego transu i rzucani w wir zupełnie przeciwstawnych emocji. W efekcie po kilku takich zabiegach stajemy się zupełnie obojętni na proponowaną treść, a to odciąga naszą uwagę od nawet najbardziej wartych uwagi fragmentów. Pod tym względem kompletny soundtrack do pierwszego Dnia niepodległości wydaje się niedoścignionym wzorcem.

Przyznam, że z niemałym rozczarowaniem przyjąłem ścieżkę dźwiękową do Odrodzenia. Potencjał był gigantyczny, choć z drugiej strony… Czego można było się spodziewać po duecie kompozytorów, którzy do dnia dzisiejszego nie zabłysnęli żadną dobrą oprawą muzyczną? Fakt, soundtrackowy sequel ID4 nie szoruje po bruku najgorszych kompozycji roku 2016, aczkolwiek poczucie niedosytu bierze górę. Szczególnie, gdy te średnio pasjonujące doświadczenie soundtrackowe kończymy dwoma jakby urwanymi z choinki piosenkami. Zatem z fanowskiego obowiązku płyta ostatecznie wyląduje na półce, ale ze świadomością, że nieprędko doczeka się ponownego kontaktu z moim odtwarzaczem.


Inne recenzje z serii:

  • Independence Day
  • Independence Day – complete score
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze