Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Erich Wolfgang Korngold

Sea Hawk & Deception, the

(2007)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 29-06-2016 r.

Trzeba być albo szaleńcem albo geniuszem, aby skomponować muzykę do zaledwie 20 obrazów i zapisać się w historii jako jeden z największych twórców muzyki filmowej. Ot cały Erich Wolfgang Korngold! Austriak pracę nad filmem traktował jako odskocznię od swojej indywidualnej twórczości, trzymając się przy tym na uboczu panującej wówczas hierarchii studyjnych zależności. Jego przygoda z amerykańską kinematografią rozpoczęła się w 1935 roku, kiedy w ramach „eksperymentu” sprawdzającego wartość europejskiego talentu, zaangażowany został do zilustrowania głośnej produkcji, Kapitan Blood. Dosyć szybko stał się oczkiem w głowie szefa studia Warner Bros., Jacka Warnera, któremu przypadł do gustu bardzo klarowny sposób prowadzenia muzycznej narracji. Nie dziwne zatem, że większość projektów, jakie lądowały na biurku Austriaka były filmami o charakterze historyczno-przygodowym. Niebywałą umiejętność do odnalezienia się w tych realiach (obok wyżej wspomnianego Blooda) pokazał wspaniały baletowy pastisz w Księciu i żebraku, operetkowe Przygody Robin Hooda. Jednakże przez wielu miłośników muzyki filmowej to właśnie Sokół morski był i ciągle jest uważany za opus magnum twórczości Ericha Wolfganga Korngolda. Jest to poniekąd wypadkowa olbrzymiej palety muzycznych barw nanoszonych na to jakże obszerne dzieło filmowe. Także dzięki charakternemu tematowi przewodniemu wpisującemu się wielką czcionką w historię największych osiągnięć muzyki filmowej.



Podobny splendor ponadczasowości towarzyszy całej produkcji Michaela Curtiza zrealizowanej za szaloną jak na tamte czasy sumę blisko 2 mln $. Sokół morski opowiada o losach zawadiackiego kapitana, Geoffreya Thorpe’a, który za cichym przyzwoleniem angielskiej królowej, Elżbiety I, napada i łupi wybrane statki hiszpańskiej floty. W trakcie jednego z korsarskich rajdów spotyka piękną Donnę Marię w której się zakochuje i dla której postanawia zmienić swój rozbójniczy żywot. Niestety ostatnia misja mająca zamknąć ten niechlubny rozdział nie kończy się najlepiej i śmiały kapitan trafia do niewoli. Ot historia, która w żaden sposób nie powinna zaskakiwać, ale mimo upływu czasu wydaje się dalej tak samo pasjonująca i wciągająca. Na uwagę zasługuje nie tylko mistrzowska gra Errola Flynna kradnącego całe show, ale i niebywały pietyzm w przygotowaniu scenerii – w tym statków, na których kręcono dwie kluczowe bitwy. Sporą pomocą okazały się rekwizyty i kostiumy pozostałe po kręconym kilka miesięcy wcześniej Prywatnym życiu Elżbiety i Essexa. W utylizacji gotowych materiałów producenci Warner Bros. poszli o wiele dalej. I tak na przykład kilka scen batalistycznych wklejono m.in. z Kapitana Blood i właśnie z tego też powodu zdecydowano się nakręcić całość w odchodzącej już powoli do lamusa, monochromatyce. Takie samo utylitarne podejście przyświecało decyzji o nakręceniu w sepii sceny ataku na port w Panamie. O ile więc z perspektywy współczesnego odbiorcy sposób realizacji może wywoływać wiele kontrowersji, o tyle pozostałe elementy produkcji skutecznie rehabilitują te niedociągnięcia.

Jedną z największych wartości dodanych filmu Curtiza jest ścieżka dźwiękowa austriackiego kompozytora. Sporadycznie przebywający w Stanach Zjednoczonych Korngold zmuszony został w 1938 roku do osiedlenia się na stałe w Los Angeles, po tym, jak świat obiegła informacja o aneksji Austrii i nasilających się represjach na ludności żydowskiej. Podejmując się wybranych zleceń od decydentów studia Warner Bros. mógł się cieszyć niebywałą swobodą w realizowaniu swoich zadań. Nie był bowiem związany żadnym długoterminowym kontraktem, a za swoją prace rozliczany był jak typowy freelancer. Dosyć ciekawie wyglądał typowy proces kompozycji, który stał się również domeną Sokoła morskiego. Po ukończeniu wstępnego montażu Korngold zamykał się w małym pokoiku screeningowym, w którym obowiązkowo musiało stać pianino. I z ołówkiem oraz papierem w ręku śledził każdą scenę, notując najważniejsze pomysły. W tym samym momencie tworzył wstępny szkic partytury na bieżąco uzgadniając detale aranżacyjne z siedzącym obok orkiestratorem. Tempo pracy było mordercze (w niespełna miesiąc napisano i nagrano ponad dwugodzinną partyturę) także Korngold pozwalał sobie na drobne cytaty z poprzednio skomponowanych prac. Słuchając więc Sokoła morskiego nie powinny dziwić nawiązania do Kapitana Blood, czy też fragmentów The Green Pastures. Przepisywanie całych fraz było dla Austriaka tak naturalne, jak dla Hornera posiłkowanie się słynnym czteronutowcem.



Skąd więc te „opus magnum” i cały splendor towarzyszący ścieżce dźwiękowej do Sokoła? Wszak w momencie premiery filmu Curtiza, język muzyczny amerykańskiego swashbucklera miał się bardzo dobrze i funkcjonował w branży już od co najmniej kilku lat. Myślę, że nie da się tego wytłumaczyć bez indywidualnego zmierzenia się z rzeczonym widowiskiem. Tylko wtedy doświadczyć można niesamowitej precyzji z jaką Korngold odczytuje poszczególne sceny. Tę arcygenialną muzyczną narrację spaja wiele mocarnych idiomów tematycznych, a wśród nich należne miejsce zajmuje motyw miłosny oraz patetyczna fanfara – temat będący zarówno wizytówką całego filmu, jak i głównego bohatera. W scenach akcji staje się rzecz jasna nośnikiem heroicznych wyczynów Geoffreya Thorpe’a. A wszystko to rozpisane z niesamowitą finezją pozwalającą cieszyć się polichromatyką orkiestrowego brzmienia. Partytura szczelnie wypełnia filmową przestrzeń, co paradoksalnie nie stawia jej w roli ściany dźwięku ukierunkowanej tylko i wyłącznie na kreowanie pewnej dramaturgii. Muzyka Korngolda broni się również poza filmowym kadrem oddychając przyjazną dla współczesnego ucha symfoniką.

I właśnie dla indywidualnego odbiorcy kierowane były liczne re-recordingi dokonywane na przestrzeni minionych 40 lat. Niebywałe, że prawie trzy dekady od premiery rzeczonego filmu na rynku nie funkcjonował praktycznie żaden album prezentujący chociażby fragmenty ścieżki dźwiękowej Korngolda. Dopiero zarejestrowane na początku lat 70-tych suity tematyczne wykonane pod batutą Charlesa Gerhardta otworzyły „sezon” na re-recordingi. Apogeum takowego nastąpiło stosunkowo niedawno, gdy rynek muzyczny zalały mniej lub bardziej udane próby mierzenia się z kompletną partyturą. Na szczególną uwagę zasługuje rekonstrukcja od duetu specjalizującego się w tym fachu – Johna Morgana i Williama Stromberga. W 2007 roku postanowili wziąć na warsztat zapis nutowy udostępniony przez Warner Bros. i wraz ze sprawdzonymi wykonawcami z Moskwy dokonać całościowego re-recordingu. Efekty tego niewątpliwie trudnego zadania są jak najbardziej zadowalające. Mój zachwyt ukierunkowany jest w głównej mierze na precyzję wykonania i olbrzymi entuzjazm jaki bije z każdej prezentowanej tu nuty. Moskiewscy symfonicy należą do wąskiego grona współczesnych wykonawców, którzy świetnie sobie radzą z odczytywaniem prac okresu Złotej Ery. Nieraz udowadniali, że nawet najbardziej skomplikowane partytury są dla nich tylko kolejnym wyzwaniem, któremu summa summarum można podołać. Nie inaczej było i tym razem.



Dwupłytowy soundtrack wydany nakładem wytwórni Naxos stawia przed nami solidną, prawie dwugodzinną ilustrację, która tyle samo fascynuje, co zniechęca swoim czasem prezentacji. Poprzednie partytury Korngolda troszkę łaskawszym okiem spoglądały na estetyczne preferencje melomana, zapewniając mu zwartą, kilkudziesięciominutową rozrywkę. Sokół morski pod wieloma względami odcina się od tej atrakcyjnej wymowy, ścieląc grunt pod bardziej dramatyczną, undercore’ową muzykę żywo odnoszącą się do warsztatu Maxa Steinera. Ale nawet i pod tym względem Austriacki twórca nie popada w skrajność. Stara się ożywiać swoją kompozycję „ugrzecznioną” i łatwą w odbierze liryką, co szczególnie wyraźnie daje się odczuć w środkowej części ścieżki dźwiękowej. To właśnie dworskie rozmowy, zalotne dialogi i polityczne intrygi są kanwą na której wyrastają mniej lub bardziej nośne tematy.

Najbardziej charakternym jest jednak temat przewodni, od którego rozpoczynamy naszą soundtrackową podróż. Potężna fanfara zdobiąca napisy początkowe dzieli przestrzeń z tematem miłosnym pięknie zaaranżowanym na instrumenty smyczkowe. Na rozwinięcie tego pierwszego nie będziemy musieli długo czekać. Scena abordażu hiszpańskiej galery opisana jest dynamicznym fragmentem akcji stanowiącym definicję muzycznego swashbucklera. Choć pracy Korngolda daleko do mistrzowskich popisów Steinera w urozmaicaniu struktur muzycznej akcji, to nie można odmówić jej wybitnej skuteczności zarówno w opisywaniu filmowych wydarzeń, jak i koncentrowaniu uwagi odbiorcy. Systematycznie powracający motyw jest mocnym spoiwem łączącym długie fragmenty ilustracji rozlewające się na wiele ujęć. Kiedy akcja przenosi się na dwór królewski, muzyka niejako traci na swojej sile wyrazu, usuwając się w cień zarysowanych tam relacji między bohaterami. Na pierwszy plan wysuwa się ciepłe, choć nie pozbawione należnego patosu pierwsze „zderzenie” z królową Elżbietą. Korngold stroni jednak od wyprowadzania adekwatnych fanfar, aczkolwiek skupiając się przy tym na lirycznej wymowie dzieła. Alternatywą do takiego grania wydaje się skoczny walczyk do którego „podczepiane” są bardziej underscoreowe fragmenty – także mickey mousingowe zabiegi wbijające się klinem w slapstickowe sceny np. z małą małpką. Jakże wiele można tu odnaleźć zależności między warsztatem Austriaka a późniejszymi pracami Johna Williamsa. Gdy uważnie przysłuchamy się jego dziełom z gatunku kina przygodowego, odnajdziemy mnóstwo podobieństw w sposobie prowadzenia narracji, artykulacji, a nawet w warstwie melodycznej. Najznamienitszym przykładem jest scena ukazująca uwięzionego Geoffreya. Charakterystyczny „falujący” temat skonstruowany na zasadzie glissanda stanie się inspiracją do napisania tajemniczego, owianego grozą motywu Hooka.



Bogactwo nastrojów i sposobów interpretowania filmowej rzeczywistości siłą rzeczy musiało się odcisnąć na przyswajalności całego zgromadzonego na dwóch krążkach materiału. Niestety, w przeciwieństwie do Przygód Robin Hooda, czy też Księcia i żebraka, ścieżka dźwiękowa do Sokoła jest znacznie bardziej wymagającym doświadczeniem odsłuchowym. Doświadczeniem skupiającym się na oddaniu zarówno ducha przygody, jak i emocjonalnego wydźwięku mniej dynamicznych scen. Film Curtiza nie grzeszy bowiem nadmierną ilością akcji, skupiając się w głównej mierze na relacjach interpersonalnych. O ile bowiem jest to wszystko owiane lekkim i przyjemnym tonem, o tyle kwestia prześlizgiwania się przez quasi-steinerowskie struktury nie nadwyręża cierpliwości słuchacza. Gorzej jest w drugiej części partytury skupiającej się na opisywaniu nieudanego rajdu na port w Panamie. Spędzone w niewoli chwile, sceny przekazywania złych informacji królowej Elżbiecie i Marii… to wszystko zdecydowanie oddala słuchacza od perspektywy licznych powrotów. Swoistego rodzaju rekompensatą jest końcowa konfrontacja przypominająca na nowo ten mocarny, entuzjastyczny ton tematu przewodniego. Niestety nie zmazuje to poczucia, że ścieżka dźwiękowa do Sokoła jest miejscami bardziej toporna, aniżeli większość wcześniejszych prac Korngolda.

Tradycyjnie już John Morgan i Bill Stromberg, korzystając z wolnej przestrzeni dyskowej, postanowili zagospodarować ją re-recordingiem innej pracy z dorobku Ericha Korngolda. Tym razem padło na krótką i raczej niezbyt skomplikowaną partyturę ze schyłku kariery austriackiego kompozytora. Deception to thriller na pograniczu filmu noir opowiadający historią pianistki, Christine Radcliffe (Bette Davis) odnajdującej po latach swoją dawną miłość. W pewnym momencie okazuje się, że dziewczyna przez lata była kochanką swojego muzycznego mentora, co prowadzi do wielu dramatycznych i przykrych dla Christine wydarzeń.

Ten nasycony emocjami film znacznie różnił się od podobnych gatunkowo, bo twórcy zażyczyli sobie, aby przestrzeń wypełniały highlighty muzyki klasycznej. Rola oryginalnej ścieżki dźwiękowej była więc znacznie ograniczona – sprowadzona do miana funkcjonalnego tła kształtującego nastroje. Czasami romantyczne, innym razem smutne, a nawet wywołujące dreszczyk grozy… Półgodzinna ilustracja bardziej przypomina niektóre prace Steinera i Herrmanna aniżeli żywiołowe, pełne zachwycającej tematyki swashbucklery Korngolda. Nie obyło się jednak i bez charakterystycznego idiomu przypisanego głównej bohaterce. Otwierająca film, a skonstruowana w formie walca melodia, roztacza nad kompozycją romantyczną atmosferę, która w dalszej części będzie musiała ugiąć się pod ciężarem gatunkowym obrazu. Ciekawym jest fakt, że większość ilustracji słyszanej na krążku pochodzi z pierwszych minut Deception. Dalsza część filmu skutecznie radzi sobie z tym problemem cytując wspomnianą wyżej klasykę. Są jednak momenty, które w sposób szczególny domagały się ingerencji autora oryginalnej oprawy muzycznej: między innymi sceny psychologicznych konfrontacji, czy też zbrodni. Ponura w wymowie partytura ma jednak swoje mocniejsze momenty, o czym świadczy obecność fenomenalnego koncertu rozpisanego na solową wiolonczelę i orkiestrę. Jeżeli minione dwadzieścia minut nie budziło w słuchaczu większych emocji, to zamykający ten krążek utwór powinien skutecznie zrekompensować toporną w odbiorze ścieżkę dźwiękową.



Czy jednak zrekompensuje ponad 140-minutowy, nieco przydługi spacer po arkanach warsztatu Korngolda? Wielu słuchaczy nawet nie będzie się nad tym zbytnio zastanawiało chwytając te mistrzowsko skonstruowane dzieła bez zbędnego malkontenctwa. Co jednak ze współczesnym odbiorcą nastawionym na bardziej przystępne formy prezentacji? Tutaj niestety sprawa troszkę się komplikuje, bo w porównaniu do bardziej nośnego Robin Hooda, czy Księcia i żebraka, opisywane kompletne ścieżki dźwiękowe do Sokoła morskiego i Deception zdradzają już typowe dla ilustracji tamtego okresu przywiązanie do obrazu. Nie zmienia to faktu, że są one genialne w swojej konstrukcji i znacznie wykraczające poza ówczesne standardy. Jeżeli więc jesteś początkującym entuzjastą muzyki filmowej, sięgnij w pierwszej kolejności po bardziej skondensowaną formę prezentacji tej muzyki – ot chociażby na zawartość albumu The Sea Hawk: The Classic Film Scores of Erich Korngold. Jeżeli zakochasz się w bogactwie tematycznym tego kompilacyjnego, skrótowego wydawnictwa (a nie mam wątpliwości, że tak będzie), spróbuj zmierzyć się z całościową wizją austriackiego kompozytora. Historyczna ranga oprawy muzycznej do Sokoła każe bowiem z łaskawym okiem spojrzeć na to opasłe, ale jakże znaczące wydawnictwo.


Najnowsze recenzje

Komentarze