Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

Kaze Tachinu (Zrywa się wiatr)

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 26-06-2016 r.

Wspaniała kreska, niezwykła wyobraźnia, świetne fabuły, oryginalne światy – to jedne z najczęściej wymienianych cech twórczości Hayao Miyazakiego. Zaskakująco mało miejsca poświęca się jednak zamiłowaniu Japończyka do szeroko pojętej awiacji, którą możemy oglądać w każdym, poza Księżniczką Mononoke, jego filmie. Wystarczy przecież przywołać walczącą w przestworzach Nausiccę, poruszającą się na miotle Kiki, smoka Haru, czy pilota Porco Rosso. Co ważne, nie jest to żaden przypadek. Miyazaki wielokrotnie powtarzał, że już w dzieciństwie pasjonował się lotnictwem. Słynny animator i mangaka zetknął się z nim poprzez swojego ojca, Katsujiego, który podczas drugiej wojny światowej prowadził fabrykę produkującą części dla myśliwców. Od tamtego czasu Miyazaki starał się łączyć, na ile to możliwe, zainteresowanie aeronautyką ze swoim zawodem, czyli tworzeniem anime (warto wspomnieć, że wszystkie samoloty w Porco Rosso były idealnie odwzorowanymi, prawdziwymi maszynami z początku XX wieku). Nie powinno zatem dziwić, że od zawsze chciał zrealizować produkcję o najwybitniejszym, japońskim konstruktorze, Jiro Hirokoshim (1903-1982).

Zrywa się wiatr (oryg. Kaze Tachinu) przenosi nas do pierwszej połowy XX wieku. Mały Jiro chce zostać pilotem, lecz wada wzroku uniemożliwia mu spełnienie tego marzenia. Postanawia zatem budować samoloty. Jego idolem staje się Giovanni Battista Caproni, słynny włoski inżynier, który śni mu się po nocach. W 1927 roku, po ukończeniu studiów, dołącza do firmy zajmującej się projektowaniem myśliwców, gdzie szybko staje się jednym z najbardziej pomysłowych i innowacyjnych pracowników. Miyazaki opowiada również o miłości Hirokoshiego do Naoko.

O ścieżkę dźwiękową zatroszczył się nikt inny, jak stały współpracownik Miyazakiego, Joe Hisaishi. Tym razem jednak legendarny reżyser postawił go przed nieco innym zadaniem, niż w przypadku swoich poprzednich filmów. Kompozytor miał bowiem zilustrować dramat biograficzny, podczas gdy wcześniejsze projekty zawierały wiele elementów fantastycznych, przez co dawały Japończykowi spore pole do popisu. Co prawda Miyazaki nie byłby sobą, gdy nie wprowadził do swojego dzieła baśniowych scen (sny Hirokoshiego o Capronim), niemniej jest ich na tyle mało, że Zrywa się wiatr śmiało można uznać za najbardziej „zwyczajną” produkcję w dorobku reżysera. I tak też Hisaishi napisał najbardziej tradycyjną partyturę ze wszystkich dziesięciu stworzonych dla „japońskiego Disneya”.

Niestety nigdy nie ukazał się image album, czyli krążek zawierający koncepcyjne tematy muzyczne, będące podstawą do napisania właściwego score’u. Warto zauważyć, że jest to jedyny taki przypadek wśród kolaboracji (mowa o filmach pełnometrażowych) pomiędzy Hisaishim a Miyazakim. Jego namiastką wydaje się pseudo singiel, tzw. Kaze Tachinu sound source, który został dołączony jako płatny bonus do oficjalnego soundtracka. Trafiły na niego dwa utwory żywcem wyjęte z finalnej ścieżki dźwiękowej (różnice są minimalne), a ponadto zaprezentowane w wersji mono. Jak zatem widać, szkoda zaprzątać sobie nimi głowę. Przejdźmy więc do meritum.

Sercem ścieżki dźwiękowej ze Zrywa się wiatr jest dwuczęściowy temat przewodni, jak zwykle zresztą bardzo charakterystyczny. Z początku tworzy go lekka, sielska melodia na mandolinę (instrument ten Hisaishi wykorzystał wcześniej w Podniebnej poczcie Kiki i Porco Rosso). Później ton staje się dużo poważniejszy – Japończyk prezentuje nam dostojny motyw zaaranżowany w iście taneczny sposób. I choć Hisaishi nie wychyla się tutaj poza schematy melodyczne typowe dla jego twórczości, to jednak trzeba przyznać, że ów temat główny bardzo wpada w ucho, i zapewne niejeden odbiorca już po jednym odsłuchu będzie go sobie nucił pod nosem.

Drugi z najważniejszych motywów należałoby przypisać Naoko, wybrance głównego bohatera. Jest to liryczna, pełna uroku, choć prosta melodia, nasuwająca trochę skojarzenia z Laputą – podniebnym zamkiem. Japończyk rozpisuje ją zazwyczaj na solowe instrumenty, z których najczęściej pojawia się fortepian. Jej najpełniejsza wersję usłyszymy w utworze Naoko (Crossing Paths), którą śmiało możemy zaliczyć do najciekawszych z omawianej płyty. Tak zupełnie na marginesie, żona cenionego inżyniera wcale nie miała na imię Naoko i nie cierpiała na gruźlicę, tak jak to zostało przedstawione przez Miyazakiego.

Jakkolwiek to właśnie wątek miłosny pomiędzy Hirokoshim a Naoko stał się przyczynkiem do napisania bodaj najlepszej kompozycji, czyli Naoko (Yearning). Scena, w której główny protagonista dowiaduje się, że jego ukochana dostała ataku choroby, po czym rusza w podróż do niej, została zilustrowana tą ścieżką w mistrzowski sposób. Na uwagę zasługuje znakomity kolaż nerwowego fortepianu i ślizgających się smyczków, za pomocą których Japończyk świetnie buduje napięcie, ale jednocześnie nie popada w nadmierną intensywność. Po tym fragmencie następuje złagodzenie atmosfery – gdy Hirokoshi jest już blisko domu swojej lubej, maestro wprowadza subtelny temat Naoko.

W stosunku do innych projektów zrealizowanych z Miyazakim, na recenzowanej płycie nie znajdziemy zbyt wielu chwytliwych tematów pobocznych. Nie dopatrywałbym się w tym jednak braku weny u Hisaishiego. Przede wszystkim Zrywa się wiatr to nie Księżniczka Mononoke, Spirited Away – w krainie bogów, czy nawet Ponyo, gdzie mieliśmy sposobność poznać niezwykłe miejsca i postacie, które były doskonałą okazją do napisania jakiejś ciekawej melodii. Flm Miyazakiego to ciepły, stonowany dramat biograficzny, a zatem nie potrzebował on szerokiej i wyrazistej palety tematycznej. Nie jest też jednak tak, że cały score Japończyk opiera jedynie na motywie głównym i Naoko. Na krążek trafił jeszcze chociażby materiał dla Caproniego, trochę dodatkowej muzyki lirycznej oraz akcji (w obydwu przypadkach raczej nierewolucjonizującej warsztatu Hisaishiego), krótka, niepokojąca melodia na mandolinę [Castorp (The Magic Mountain), Castorp (Farewell)], a nawet militarny marszyk (Junkers). Zastanawiające jest natomiast nawiązanie w dwóch fragmentach, początek Falcon oraz druga połowa Journey (Wind of Italia), do osiemnastowiecznej muzyki klasycznej. Co ciekawe, w drugim przypadku znajdziemy melodię jakby żywcem zaczerpniętą ze słynnego kanonu Pachelbela.

Poza oryginalną ścieżką dźwiękową Hisaishiego na album trafiła jeszcze piosenka promująca, Vapor Trail. Napisała i wykonała ją Yumi Arai (właśc. Yumi Matsutoya), wokalistka, którą mogliśmy usłyszeć na soundtracku z Podniebnej poczty Kiki. Jest to przyjemna, popowa ballada, całkiem sprawnie dopełniająca krążek. Podobnie jak w przypadku opowieści o nastoletniej czarownicy, utwór ten nie został specjalnie napisany do filmu Miyazakiego. Jest to bowiem tytułowa ścieżka z debiutanckiego albumu Arai, który ukazał się w 1973 roku.

Choć omawiany soundtrack nie wydaje się pracą tak przebojową, jak inne efekty współpracy Joe Hisaishiego ze Studiem Ghibli, to jednak wciąż jest to muzyka, którą cechuje typowa dla Japończyka finezja i elegancja. Co ważne, kompozytor nie kopiuje pomysłów ze swoich poprzednich partytur, a jednak wyraźnie słychać tutaj jego niezawodne i unikalne pióro (charakterystyczne melodie i orkiestracje). Niestety Miyazaki zapowiedział, że Zrywa się wiatr to jego ostatnia, pełnometrażowa produkcja, a zatem przypuszczalnie możemy już nigdy nie usłyszeć nowych ścieżek dźwiękowych Hisaishiego stworzonych dla tego niezwykłego reżysera. Jeśli okaże się to prawdą, to z pewnością będzie to niepowetowana strata dla muzyki filmowej.

Najnowsze recenzje

Komentarze