Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Under Fire (Pod Ostrzałem)

(1983)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 15-04-2007 r.

Frustracja Goldsmitha w pierwszej połowie lat 80-tych sięgać musiała zenitu. Przełom dwóch dekad, gdy muzyka filmowa wydźwignięta została na szczyty, a Jerry przeżywał najlepszy okres swojej twórczości, był jednocześnie czasem najbardziej spektakularnych oscarowych porażek kompozytora. Część z nich była do przyjęcia (jak choćby przegrana The Wind and the Lion z Jaws Williamsa), lecz wiele niestety budzi kontrowersje do dziś. W pewnym sensie rekompensatą można uznać zwycięstwo Omenu, które dzisiaj wydaje się oczywistym, jeśli jednak spojrzymy na ówczesną stawkę – dwie partytury Herrmanna należące do jego najwybitniejszych, choć obie wyróżnione już po nagłej śmierci artysty – tak oczywistym mogło wcale nie być. Z perspektywy czasu do miana największego skandalu urasta klęska Star Treka, pokonanego przez dość typowy dla Georgesa Delerue A Little Romance; dla samego Goldsmitha szczególnie frustrującą zaś miała być porażka Chinatown z sequelem Ojca chrzestnego, kontrowersyjnym, bowiem wykorzystującym wiele wcześniejszego (w dodatku pochodzącego nie tylko z części pierwszej filmu) materiału. Rok 1983 przyniósł sukces Billowi Conti za The Right Stuff. Również i tutaj dla wielu zapachniało skandalem, gdyż zwycięzca w swojej partyturze oparł się mocno na dokonaniach klasycznych. W obliczu niezwykle oryginalnego i nowatorskiego Under Fire Goldsmitha, kolejny powiew przeszłości mógł irytować. Szkoda, bo choć pominięty niemal zupełnie przez Akademię, film Spottiswoode’a pozostaje jednym z lepszych, przy jakich kompozytor miał okazję pracować; co, zważywszy na przedsięwzięcia, w których w ciągu lat swojej kariery brał udział, urasta do rangi olbrzymiej pochwały.

Goldsmith kilkakrotnie, przy różnych projektach, proszony był o stworzenie ilustracji o charakterze latynoskim (Caboblanco), w wypadku Under Fire reżyser zażyczył sobie jednak zabarwienia etnicznego wykraczającego poza obszar Nikaragui, miejsca akcji filmu. Obraz Spottiswoode’a dotykał powstania partyzanckiej frakcji santinistów przeciwko popieranemu przez USA dyktatorowi środkowoamerykańskiego państwa, Anastasio Somozie (w rezultacie obalonemu, po latach rządów jego reżimu). W wir wydarzeń wrzucona zostaje trójka dziennikarzy, wkrótce decydujących się w nietypowy sposób pomóc partyzantom – pozorując fałszywy wywiad z przywódcą powstańców, Rafaelem, którego śmierć przed publiką jest wciąż ukrywana, a wiara w którego niezbędna jest dla podtrzymania morale walczących. Podczas gdy reżyser dotknął równolegle kilku różnych problemów, od wątku miłosnego, poprzez moralny (wszak naruszona zostaje etyka dziennikarska), aż po temat samego przewrotu politycznego, Goldsmith od ostatniego z wymienionych tematów całkowicie się odżegnał. To spłycenie fabularne konstrukcji muzycznej dało jednak efekt cudowny, pozwoliło bowiem kompozytorowi zbudować prawdziwe arcydzieło spójności stylistycznej, arcydzieło na kilku poziomach. Po pierwsze, jest ono komentarzem nie dla okropieństw wojny, ale dla piękna, i Nikaragui, i relacji między głównymi aktorami dramatu. Po drugie natomiast, stanowi po dziś dzień przykład jednej z najbardziej intrygujących i najlepiej wykonanych fuzji orkiestry z elektroniką, gdzie syntezatory instrumentów nie zastępują, ale ich możliwości rozszerzają. Under Fire jest obok Legendy i Pamięci absolutnej najwybitniejszym dokonaniem Goldsmitha na tym polu.

Przede wszystkim ilustracja muzyczna zdaje się jakby wskazywać na pomijany, z racji emocjonujących wydarzeń wojennych, aspekt lokalnego kolorytu, krajobrazów, uroku Ameryki Łacińskiej. Naczelną sceną przemawiającą za taką właśnie interpretacją jest przepiękna sekwencja podróży statkiem, która pozwala Goldsmithowi na pierwszą pełną i majestatyczną prezentację tematu przewodniego, funkcjonującego zarówno jako opis cudów Nikaragui, jak i marsz rebeliantów. Trudno właściwie przyrównać dzieło to do innych dokonań kompozytora, na tle całej jego twórczości jest bowiem całkowicie unikalne, będąc dodatkowo fascynującym przykładem pomysłowości Goldsmitha i jego orkiestratora, Arthura Mortona. To tradycyjnej orkiestry, instrumentów etnicznych i elektroniki połączenie doskonałe, absolutne, gdzie żaden z elementów składowych nad pozostałymi nie dominuje, żadnego z nich nie zastępuje, znajduje się natomiast dokładnie na wymaganym miejscu, wzbogacając niepomiernie całość muzycznej tekstury. Fantazyjne są przejścia między kolejnymi segmentami rozległych prezentacji tematu – brzmiących niczym wersje koncertowe, choć wcale nimi nie są – gdzie orkiestra z syntezatorami, a syntezatory z instrumentarium etnicznym wymieniają się płynnie, niemal niezauważalnie. Cudownie zwłaszcza w omawianym aspekcie brzmi Rafael, ale i 19 De Julio (ilustrujący wspomnianą sekwencję podróży statkiem), i finałowa Nicaragua, i pozostałe aranżacje tego muzycznego dzieła, jawią się pasjonująco i niepowtarzalnie, zapewniając zarazem najwyższy stopień identyfikacji z obrazem, historią i lokacją. Choć nietypowy to utwór i dla kompozytora, i dla gatunku, bez wątpienia należy do szczytowych osiągnięć obu.

Znany z maniery opierania swych partytur o jeden, wielokrotnie rearanżowany temat, Goldsmith i tutaj zaskakuje. Under Fire jest być może najbogatszą pod względem zawartości melodycznej z jego kompozycji, swą tematyczną ofertą przypominającą bardziej konwencję Poledourisa, aniżeli Jerry’ego. Niewątpliwie zaleta ta przekłada się na słuchalność albumu, który jest, co tu dużo mówić, w karierze Goldsmitha zdecydowanie najlepsza. W 45 minutach zawarta została tu całość piękna i maestrii, jaką kompozytor wykazał przy kreacji swej partytury, a intensywność emocjonalna, połączona z fantastyczną sferą melodyki i spójnością stylistyczną, zastępują przeze mnie zawsze wymaganą spójność narracyjną muzyki. Choć w kolejności utworów w stosunku do wydarzeń filmowych panuje chaos, w chaosie tym zauważalna jest metoda. Nie bez przyczyny Goldsmith po zakończeniu sesji nagraniowej zdecydował się na dogranie kilku dodatkowych sekwencji, z myślą o wydawanym albumie; z tego też powodu część zawartej na płycie muzyki w obrazie nigdy się nie pojawiła. Otwierający album w wielkim stylu Bajo Fuego (czyli po hiszpańsku Under Fire), w filmie nie występuje, stanowi jednak genialny utwór koncertowy. Poziom emocji, latynoskie zabarwienie, czy wreszcie godny podziwu rezultat pracy łączących ścieżki dźwiękowe techników – solista Pat Metheny nagrywał bowiem swoje partie oddzielnie – dają efekt w postaci uwertury niemal doskonałej. A to dopiero pierwszy z tematów. Pozostaje ich jeszcze mnóstwo, z A New Love (jeden z najpiękniejszych utworów miłosnych w karierze Goldsmitha, co za poziom liryki, co za technika!), Fall of Managua (skąpany w optymizmie i energii, po nostalgicznym i smutnym temacie Alexa – Gene Hackmana – przywracający dziecinną wręcz radość i nadzieję zwycięstwa) oraz Rafael’s Theme (ilustrujący znakomicie zmontowaną sekwencję dziennikarskiego oszustwa, co nadaje działaniom reporterów wymowy pozytywnej, jakby dodatkowo usprawiedliwiając pomoc rebeliantom) na czele…

Czy Under Fire jest zatem największym dokonaniem w karierze Goldsmitha? Niekoniecznie. Pozostaje Omen, pozostaje Planeta małp, Star Trek, Legenda… Porównanie tutaj, przez niepowtarzalny charakter każdej z wymienionych ścieżek, bardzo ciężko przeprowadzić. Under Fire to niewątpliwie unikat na miarę Legendy, choć z racji tematyki ograniczony w swym rozmachu; jednocześnie jest albumem lepszym, przystępnym, czarującym, atrakcyjnym dla każdego. Najwspanialszym albumem Goldsmitha. Nie ma końca superlatywom, bo właściwie w każdym aspekcie ścieżka ta zasłużyła sobie na pochwały. W oderwaniu od obrazu wydaje się być dziełem zbyt autonomicznym jak na muzykę filmową; rodzą się obawy, czy przypadkiem nie dominuje ona nad wizją reżyserską. Okazuje się jednak, że wcale nie. Stanowi doskonałe uzupełnienie, komentarz, rozszerzenie, niezbędne dla wykreowania odpowiedniej atmosfery filmu, gdzie groza łączy się z pięknem. Rezygnacja Goldsmitha z tradycyjnie rozumianej muzyki akcji zmusiła go do wykorzystania reszty materiału w kluczowych momentach dramatycznych, jednak i tutaj rezultat jest zaskakująco dobry. Kompozytor jawi się jako uważny obserwator, reporter zachwycający się bardziej społecznością i jej kulturą, aniżeli emocjonującą walką. Ot, taki Kapuściński muzyki.

(tekst opublikowany na Dyrwin’s OST)

Najnowsze recenzje

Komentarze