Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Richard Gibbs

Battlestar Galactica

(2004)
-,-
Oceń tytuł:
Mariusz Tomaszewski | 15-04-2007 r.

Począwszy od narodzin kinematografii ludzie starali się ukazać surową naturę kosmosu. Pomijając wszelakie filmy s/f z lat 40/50, kino fantastyczne swój prawdziwy rozkwit zaczęło przeżywać w latach 60-tych ubiegłego stulecia. Wtedy to pojawiła się 2001 – Odysej Kosmiczna Stanley’a Kubricka i Arthura C. Clarke’a. Również w tej dekadzie narodziła się najsłynniejsza seria wszechczasów s/f, Star Trek. Lata 70-te zaś przyniosły nam Gwiezdne Wojny. Był to niesamowity przełom w praktycznie każdym aspekcie złożoności takich produkcji. To właśnie George Lucas po raz pierwszy w przyzwoity sposób pokazał ogrom kosmosu wraz z jego pięknem. Bynajmniej nie mam tu na myśli realizmu. Chodzi raczej o sposób przedstawienia wydarzeń, o doskonałe efekty specjalne, które jak na tamte czasy były czymś wspaniałym i nieosiągalnym. Na bazie sukcesu pierwszej części Star Wars powstał film, którego wydarzenia również rozgrywały się w kosmosie. Battlestar Galactica miał także okazać się mega-hitem. Jednak producenci obrali inną drogę, i miast sagi podobnej do Star Wars, otrzymaliśmy serial. Szykowało się więc połączenie konstrukcji Gwiezdnych Wojen oraz Star Treka. Serial zgromadził pewną liczbę swoich fanów, ale nigdy nie osiągnął tak naprawdę znaczącego sukcesu. W chwili obecnej, prawie 30 lat po premierze Galactici, możemy z całą pewnością stwierdzić, że zarówno film oraz serial popadły(by) w zapomnienie, gdyby nie rok 2003, który niespodziewanie przyniósł nam… remake.

XXI wiek przyniósł wiele zmian w serialach. Bezpowrotnie minęła epoka produkcji, w których każdy odcinek traktował o czymś innym (a tak naprawdę o tym samym) (Drużyna A, Airwolf, wspomniany Star Trek). Pewnien postęp można było zauważyć w latach 90-tych, gdzie swoje triumfy święciły takie hity jak The X-Files, czy Ostry Dyżur. Obecnie prym wiodą serie, gdzie nacisk położony jest na realizm i na ciągłość zdarzeń. To właśnie przywiązanie wielkiej wagi do detalu, świetnie ‘skrojona’ fabuła i powiązanie ze sobą najmniejszych szczegółów sprawia, że dzisiaj rządzi 24, Lost, oraz Battlestar Galactica. Ten ostatni zachwyca swoją surowością, nieszablonową formą, która momentami zahacza wręcz o dokument. Jest to zwrot o 180 stopni podług pierwowzoru. Tym razem jesteśmy w stanie uwierzyć, że mamy do czynienia z prawdziwymi ludźmi, z ich problemami i radościami. Jak łatwo się domyślić, to fani starszej serii stali się zagorzałymi przeciwnikami nowej wersji. Ta jednak radzi sobie bardzo dobrze, zyskała już ogromną rzeszę fanów, w przygotowaniu jest zakończenie II-go sezonu, a w wakacje swoją premierę ma III-ci sezon.

Nikt nie był jednak pewny nadchodzącego sukcesu. Wszakże nikt nie jest w stanie zagwarantować, że film/serial przyniesie spodziewane zyski. Nawet 100%-towy pewniak może okazać się ogromną porażką. Dlatego lepiej przyjąć zachowawczą taktykę. W przypadku serialu sprawa jest w miarę prosta. Prezentowany jest pilot, i w zależności od opinii i oglądalności podejmowana jest decyzja o przyszłości takiego przedsięwzięcia. Tak właśnie wyglądały początki nowej Galactici. Na pilotażowy wstęp składają się dwa półtoragodzinne odcinki. Nawiasem mówiąc, przedstawiają się bardzo dobrze i nawet tworzą pewną odrębną całość. Zaiste był to jeden z głównych powodów (o drugim w dalszej części recenzji), dlaczego został wydany osobny soundtrack do tegoż pilota. Zabieg bardzo rzadko stosowany, ale nie wypada chyba narzekać, że producenci wydają więcej muzyki, niż ma to zwykle miejsce.

Rzadko się zdarza, aby w telewizji jakieś znane nazwisko widniało w creditsach w miejscu: music by. Wielcy i bogaci gardzą telewizyjnymi produkcjami, bo pieniądze małe, poziom niski, i w ogóle wszystko jest nie tak jak trzeba, aby gwiazda mogła pracować w takich warunkach. Co najwyżej jakiś kompozytor z wyższej półki napisze temat przewodni, ale to wszystko na co możemy liczyć. Przeważnie rolę osoby odpowiedzialnej za muzykę dostaje jakiś mało znany artysta, który tym samym ma szansę wypromować swoje nazwisko. Richard Gibbs nie jest postacią całkowicie anonimową, gdyż ma za sobą przygodę z zespołem Oingo Boingo (jego twórcą był Danny Elfman). Aczkolwiek dla szerszego grona odbiorców ‘Richard Gibbs’ brzmi co najmniej anonimowo. Toteż trudno było wyrokować, cóż za muzykę przyjdzie nam usłyszeć w serialu, a tym samym jak będzie ona brzmiała w oderwaniu od obrazu. Przechodząc do meritum, powiem, że jest bardzo dobrze, a może nawet trochę lepiej.

Przede wszystkim nie usłyszymy żadnego tematu przewodniego, z którym kojarzyła by się nam seria (czyżby kolejna cecha współczesnych seriali). Nie ma tutaj też bombastycznej orkiestry, która mogłaby ilustrować wielkie bitwy w kosmosie, nic z tych rzeczy. Mimo iż Battlestar Galactica jest serialem wysoko-budżetowym i na swój sposób epickim, to muzyka doń napisana jest oparta na minimalizmie. Pierwszy utwór to czysty ambient, swoją wymową przywodzący na myśl muzykę do Solaris. Co ciekawe, można to nazwać motywem Cylonów, z którymi bój toczy rasa ludzka. Bardzo ciekawie rozwiązana została sprawa muzyki akcji. Składa się na nią cała gama instrumentów perkusyjnych. Wszelkiego rodzaju bębenki, oraz japońskie taiko to podstawa. Na albumie brzmi to dosyć sterylnie, zaś w obrazie robi piorunujące wrażenie. Do utworów, w których możemy usłyszeć sam action score należą np. Apollo to the Rescue, Launch Vipers , czy druga połowa Are You Alive – Battlestar Galactica Main Title, gdzie usłyszeć można jeszcze duduk. Reszta muzyki to głównie sekcja dęta oraz smyczki, które tworzą głównie muzyczne tło.

Na wyróżnienie zasługuje tutaj egzotyka tej ścieżki. Wspomniane wyżej instrumenty takie jak taiko i duduk nadają tej partyturze bardzo etnicznego charakteru. Warto też zwrócić uwagę na utwór To Kiss or Not to Kiss, gdzie wokalistka śpiewa tekst zaczerpnięty z „Upanisads”, a wykonuje go w języku Sanskrit. Brzmi znajomo? Powinno, gdyż dokładnie to samo słyszeliśmy u Dona Davisa w utowrze Neodammerung w Matrixowych Rewolucjach. Podsumowując, ścieżka ta nie tyle traci w oderwaniu od serialu, ile wymaga pewnego skupienia. Jest to muzyka lekko hipnotyzująca, bazująca na spokojnych aranżacjach (rzecz jasna poza muzyką akcji). Kompozycja Richarda Gibbsa w połączeniu z obrazem ‘smakuje’ wyśmienicie, bez niego staje się lekko wyszukanym daniem, i po części staje się zapowiedzią muzyki, jaką słyszymy w kolejnych odcinkach…

Ciąg dalszy nastąpi… Battlestar Galactica (Season 1)

Polska (nieoficjalna) strona serialu Battlestar Galactica

Inne recenzje z serii:

  • Battlestar Galactica: 25th Anniversary Edition
  • Battlestar Galactica (Season 1)
  • Battlestar Galactica (Season 2)
  • Battlestar Galactica (Season 3)
  • Battlestar Galactica (Season 4)
  • Battlestar Galactica: The Plan / Razor
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze