Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Hollow Man (Człowiek widmo)

(2000/2022)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 27-03-2016 r.

Człowiek widmo idealnie wpisuję się w panoramę ostatnich lat twórczości Goldsmitha – kompozytora zmęczonego trawiącą go chorobą, ale nie zatracającego się w niej.

Paul Verhoeven, to artysta z krwi i kości. I właśnie dlatego swoimi filmami dzieli widownię na wielkich entuzjastów i skrajnych krytyków jego twórczości. Ale nawet i w świetnie prezentującej się filmografii Holendra możemy napotkać słabsze pozycje. Jedną z takowych jest film Człowiek widmo (Hollow Man) opowiadający o dramatycznych losach kierownika pewnej placówki badawczej, doktora Sebastiana Caine’a. Odkrywając specyfik sprawiający, że człowiek staje się niewidzialny, postanawia poddać się eksperymentowi, który wieńczony jest sukcesem. Nie udaje się natomiast odwrócić tego procesu. I tak oto Sebastian przechodzi nie tylko cielesną, ale i swego rodzaju duchową metamorfozę. Z zadufanego w sobie megalomana staje się zgorzkniałym, pełnym nienawiści widmem, co prowadzi do wielu brzemiennych w skutkach wydarzeń. Jako dyplomowany fizyk, Verhoeven od dawna miał słabość do gatunkowej fantastyki i trzeba przyznać, że do realizacji swoich koncepcji podchodził z niebywałym pietyzmem. Snując futurystyczne wizje przecierał nowe szlaki w kinematografii, czego przykładem jest nie tylko Robocop i Żołnierze kosmosu, ale i opisywany tutaj Człowiek widmo szczególnie chwalony za sferę wizualną. To, co nie do końca wyszło słynnemu reżyserowi, to wiarygodne ukazanie psychologicznej transformacji głównego bohatera. Skrzętnie budowany filozoficzny ton balansujący między nauką, a mistyką, szybko zatopiony został w pozbawionym głębszej idei slasherze.

Co ciekawe, w tak skrojonej historii całkiem dobrze odnalazła się ilustracja muzyczna – równie intrygująca, co rozczarowująca, jeżeli weźmiemy pod uwagę potencjał zajmującego się nią kompozytora. Już na wstępnym etapie filmowych prac wiadome było, że projekt powędruje na ręce jednego z dwóch stałych współpracowników Verhoevena. Basil Poledouris, jako autor opraw do najbardziej spektakularnych filmów Holendra (Ciało i krew, RoboCop, Żołnierze kosmosu) przeżywał kryzys twórczy, więc angaż przypadł Jerry’emu Goldsmithowi, z którym udanie już współpracował nad Pamięcią absolutną oraz Nagim instynktem.

Człowiek widmo idealnie wpisuję się w panoramę ostatnich lat twórczości Goldsmitha – kompozytora zmęczonego trawiącą go chorobą, ale nie zatracającego się w niej. Praktycznie do ostatniego projektu przejawiał bardzo dużą wrażliwość i wyczucie panującego w danym filmie nastroju. Biorąc pod uwagę wymowę podejmowanych w tym czasie obrazów i efekty końcowe, można przypuszczać, że to właśnie poszukiwanie odpowiednich muzycznych barw stało w centrum zainteresowania Goldsmitha. Wybitnym przykładem jest Suma wszystkich strachów oraz Star Trek Nemesis. W pewnym stopniu tyczy się to również oprawy muzycznej do Człowieka widmo ewoluującej z subtelnej, ascetycznej wręcz liryki do żywiołowej, ale szanującej przestrzeń, muzycznej akcji. Głównym atrybutem partytury Goldsmitha jest jej funkcjonalność. Niestety jest to miecz obosieczny, który uderza w słuchacza pragnącego czerpać przyjemność z indywidualnego odsłuchu. Zupełnie jak w przypadku wspomnianego wyżej Star Trek Nemesis, doświadczenie to będzie dedykowane głównie wiernym fanom twórczości Goldsmitha, choć i ci mogą kręcić nosem narzekając na konstrukcję albumu regularnego; jego merytoryczną zawartość. Ale o tym w dalszej części.

Być może największy zawód spotka nas już na etapie zapoznawania się z główną tematyką. Tytułowy The Hollow Man odwołuje się do innego klasyka Jerry’ego – Nagiego instynktu. Drobna kosmetyka w zakresie tonacji, dynamiki i przedsięwziętych środków muzycznego wyrazu zanurzyła smutną lirykę w atmosferze tajemniczości, a nawet mistyki. Pomocne ku temu okazały się nie tylko dostojnie wykonujące swoje partie: sekcja smyczkowa oraz instrumenty dęte drewniane. Także elektronika odnosząca się do klasyków kina grozy. Dalsza część ścieżki dźwiękowej przynosi kolejne eksperymenty na tym polu.

Nie będzie przesadą stwierdzenie, że właśnie takie intymne, atmosferyczne granie wychodzi Goldsmithowi najlepiej. Wystarczy tylko wziąć na warsztat wybornie skonstruowany utwór Isabelle Comes Back, by docenić maestrię w kształtowaniu muzycznej narracji – począwszy od smyczkowego pizzicato, poprzez serię syntetycznych wstawek, a na podniosłej fanfarze skończywszy. Ta osadzona na miarowych uderzeniach melodia z jednej strony odsyła naszą wyobraźnię do analogicznych tworów z trekowego uniwersum, z drugiej zapewnia idealną przestrzeń do budowania napięcia i atmosfery wyczekiwania. Szczególnie mocno emanuje to z utworu This Is Science oraz Not Right. Poczucie niepewności podsycają dawkowane od czasu do czasu ostinata słyszane między innymi w What Went Wrong?

Tyle jeżeli chodzi o mającą prawo fascynować, subtelną ilustrację. Wraz z utworem Broken Window zostawiamy to wszystko za sobą i stajemy przed trudnym, choć wyjątkowo intrygującym materiałem. Powiedzmy sobie szczerze, muzyczna akcja w Człowieku widmo nie należy do najbardziej „natchnionych” i wymyślnych pod względem konstrukcyjnym. Można odnieść wrażenie, że Jerry Goldsmith dokonuje daleko idących uproszczeń ograniczając się do podążania za tempem i intensywnością filmowych scen. Nie brakuje więc pulsującej elektroniki i wspierających je fortepianów. Nośnikiem suspensu są natomiast operujące na wysokich rejestrach smyczki. I choć w brutalną, suchą akcję wprowadzani jesteśmy niemalże natychmiastowo, to na ostateczne jej ukształtowanie poczekać musimy do utworu Find Him. Tutaj też nowy blask zyskuje dosyć anonimowy motyw akcji kojarzący się z szeregiem podobnych tematów w dorobku Amerykanina. Najciekawszym fragmentem akcji jest moim zdaniem utwór Bloody Floor oraz Linda Takes Action, które w dziesięciominutowym programie stawiają przed nami opus magnum partytury. Choć action score nie grzeszy innowacyjnością, cieszy obecność chociażby skromnych eksperymentów na przykład z opadającymi smyczkami słyszanymi w końcówce The Elevator oraz The Big Climb.

Potężnym mankamentem regularnego wydania soundtracku od Varese Sarabande wydaje się końcówka, a właściwie jej brak. The Big Climb jest fragmentem odwołującym się do finalnej konfrontacji – bardzo dynamicznym, ale nie zasługującym na miano należnego epilogu tej muzycznej opowieści. Z tym oraz innymi brakami skutecznie rozprawia  się rozszerzone wydanie Intrady opublikowane w roku 2022. Na dwóch krążkach znajdziemy nie tylko kompletną, trwającą bliski 90-minut ilustrację filmową, ale i mnóstwo dodatków w postaci alternatywnych i albumowych wykonań. Łącznie dostajemy więc prawie półtorej godziny niepublikowanego wcześniej materiału muzycznego, który będzie wdzięcznym polem do analizy dla wszystkich miłośników twórczości Goldsmitha. Głównie dla nich, bo poza wspomnianym wyżej brakiem suity z napisów końcowych, większość statystycznych odbiorców zadowoli się regularnym krążkiem od Varese. Na korzyść wydania Intrady przemawia natomiast lepsza moim zdaniem oprawa graficzna wydania oraz zawartość dołączonej do albumu książeczki, gdzie otrzymujemy potężną dawkę wiedzy zarówno o samej produkcji filmowej, jak i o poszczególnych etapach powstawania ścieżki dźwiękowej. Ale czy wydatek rzędu kilkuset złotych na zakup i sprowadzenie tego soundtracku zza oceanu wart będzie tych kilku chwil muzyczno-estetycznych uniesień? Niech każdy sam sobie odpowie na to pytanie.

Najnowsze recenzje

Komentarze