Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Murray Gold

Doctor Who (sezon 7)

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 11-12-2015 r.

Praca nad ścieżką dźwiękową do serialu Doctor Who wymaga nie lada umiejętności w plastycznym dopasowywaniu się do realiów periodyku. Dalekie podróże cofające nas w czasie lub zabierające w przyszłość, odległe galaktyki i wymyślne cywilizacje, czy też groteskowa wariacja na różnego rodzaju klasyki literackie, filmowe… To wszystko olbrzymie zobowiązanie, ale i wdzięczne pole do uruchomienia wyobraźni, której najwyraźniej brytyjskim kompozytorom, takim jak Murray Gold, nie brakuje.

Niewinny eksperyment mający na celu przywrócić znaną serialową markę, a zapoczątkowany w roku 2004, okazał się wielkim sukcesem. Tak dużym, że wkrótce zdecydowano się na zamówienie kolejnych sezonów. A popularność widowiska stale rosła… Faktem jest, że idea podjęta przez stację BBC, a traktująca o niesamowitych przygodach Władcy Czasu, daje praktycznie niekończące się możliwości w rozbudowywaniu historii. Jeżeli nie wprzód, to w bok, albo wstecz. Jak nie z tym aktorem, to z innym, bo przecież tytułowy bohater często zmienia swoją zewnętrzną formę. I tak oto trafiliśmy do siódmej serii nowej odsłony przygód Doctora Who. Serii, która nie odznacza się niczym szczególnym, ale ma w swoich trzewiach kilka odcinków stanowiących idealną płaszczyznę do zaistnienia pełnej wigoru i łatwo nawiązującej kontakt z odbiorcą muzyki.

Takowa jest zresztą domeną ścieżek dźwiękowych do Doctora Who. Jak rzadko w którym serialu podchodzi się tu bowiem do kwestii muzycznej z istną pedanterią. Format i rozmach z jakim ilustrowany jest każdy odcinek zawstydza niejedną kinową produkcję, a bogactwo tematyczne i stylistyczne każe patrzeć na talent kompozytorski Murraya Golda z dużym szacunkiem. Nie inaczej jest w przypadku siódmej serii, do której Brytyjczyk również powrócił. Choć producenci nie zaskakują nas powalającą na kolana treścią, a dają raczej możliwość zrewidowania doskonale znanych nam bohaterów i cywilizacji, to jednak autor ścieżki dźwiękowej wydaje się świetnie bawić w tym tworzonym od prawie (wówczas) dziesięciu lat uniwersum muzycznym. Są oczywiście bardziej absorbujące uwagę odcinki, jak i typowe zapchajdziury ścielące przestrzeń do wyprowadzenia kolejnych wielkoformatowych widowisk. Zatem o ile rozpoczynający sezon Dinosaurs on a Spaceship , czy też spektakularne The Rings of Akhaten mają prawo zachwycać, o tyle zupełnie nijakie Cold War oraz Hide wyraźnie zwalniają tempo narracji. Niestety ma to swoje przełożenie na ścieżkę dźwiękową, która w bardziej wycofanych epizodach najczęściej snuje się po prostu w tle.



Bez obaw. Materiału na dobre słuchowisko nie zabrało. Choć pod względem szeroko pojętej jakości da się odnotować pewien spadek podług poprzednich serii, to nie oznacza to zupełnego regresu „siódemki” i odcięcia się od nowinek, chociażby stylistycznych. Czy jednak ścieżka dźwiękowa w wykonaniu Golda jest na tyle atrakcyjna, by prezentować ją na dwóch płytach, jak to miało miejsce w przypadku piątej i szóstej serii? Już pierwszy kontakt z albumem wydanym przez Silva Screen uświadamia, że nie zawsze więcej znaczy lepiej. Czasami daleko idąca selektywność może się przysłużyć poprawie odbioru treści, co w przypadku nadmiernej wylewności działa w drugą stronę. Niestety chęć wyciśnięcia z tego owocu ostatnich soków dobiła się na finalnym produkcie. Zamiast zgrabnie przemontowanego albumu mamy więc monstrualne wydawnictwo, które skrupulatnie i przy zachowaniu odpowiedniej chronologii rozwodzi się nad ilustracją do poszczególnych epizodów.

Dobrą zachętą do odkrywania albumu na pewno nie będzie jego początek w postaci They Are Everywhere. Zazwyczaj mocny start jest tutaj domeną budującego napięcie underscore. Dosyć ciekawego pod względem technicznym, bo nietuzinkowo łączącego subtelną elektronikę z rozciągłą fanfarą nawiązującą do warsztatu Johna Barry’ego. Kolejne fragmenty wcale nie zmieniają takiego obrazu rzeczy. Dopiero końcówka ilustracji Asylum of the Daleks stawia przed nami to, co w ilustracji do Doctora Who najlepsze, czyli muzykę pełną wigoru, polotu i patosu. Z pewnością na uwagę zasługuje wariacki marsz w Towards the Asylum i slapstickowa zabawa elektroniką w A Probe in the Snow. Jeżeli jednak liczyliśmy na więcej akcji zrywającej kapcie z nóg, to niestety musimy przeczekać do momentu, kiedy na horyzoncie pojawi się ilustracja Dinosaurs on a Spaceship. Ten pełny groteski odcinek zabiera nas w podróż po tradycyjnych, hollywoodzkich formach muzycznego wyrazu: pełnoorkiestrowej „przygodówce”, gdzie nie zabraknie zarówno monumentalnych fanfar, jak i dźwiękonaśladowczego Mickey Mousingu. I mimo małej odkrywczości, utwory takie, jak Take a Ride on Tricey, czy Brian mają prawo przypaść go gustu. Jednakże najwięcej „funu” dostarcza oprawa muzyczna do odcinka A Town Called Mercy. Zawsze miło posłuchać, jak Murray Gold próbuje się odnaleźć w jakiejś historycznej epoce. Choć nie zawsze jest to przestrzeń do zabawy instrumentarium i melodyką (najczęściej wręcz odwrotnie – kompozytor zamyka się w ciasnych ramach underscoreingu), tak w przypadku przeniesienia nas na Dziki Zachód dało to sposobność do licznych eksperymentów. Tym bardziej, że zrealizowane w steampunkowej stylistyce widowisko pozwoliło na zaangażowanie elektroniki. Efektem tego jest nie odcinające się od bernsteinowskiej tradycji, ale i nie stroniące od nowoczesności, apokaliptyczne Gunslingers. Moim osobistym faworytem jest jednak The Salvation of Kahler Jex, gdzie stylistyka country łączy się z doskonale znanym nam żeńskim wokalem skojarzonym z towarzyszką Doktora. Wyprowadzona tu fanfara kwalifikuje się do grona najlepszych fragmentów ścieżki dźwiękowej siódmego sezonu.

Niestety tak równego poziomu nie utrzymuje dalsza część materiału zgromadzonego na pierwszym krążku. Ilustracja epizodu The Power of Three brzmi, jak losowy produkt z biblioteki brzmień producentów reklam i jingli, a nazbyt wylewnie zaprezentowany The Angels Take Manhattan ma prawo męczyć niezbyt frapującym underscorem. W dobrej komitywie z odbiorcą pozostaną jednak patetyczne, wzmocnione charakterystycznymi perkusjami Together or Not at All – The Song of Amy and Rory oraz Goodbye Pond. Drobną rehabilitację przynosi natomiast zamykająca pierwszy dysk oprawa muzyczna do odcinka The Bells of Saint John. Ale i tutaj nie sposób się opędzić od tapeciarskiej, czy infantylnej ilustracji. Jeżeli jednak mielibyśmy doszukiwać się mocnych aspektów tej partytury, to na pewno znajdziemy ją w dynamicznym Up the Shard czy slapstickowym Monking Abort.



Spowolnienie tempa na pewno nie przysłuży się decyzji sięgnięcia po drugi krążek. Mógłbym znaleźć wiele powodów, by darować sobie tę przygodę. Ot chociażby takich, jak potraktowane po macoszemu epizody Cold War, Hide oraz Journey to the Centre of the TARDIS, z których opublikowano skromne i najmniej ciekawe wycinki. Przestrzeń płytowa dzielona jest więc pomiędzy trzy najważniejsze pod względem fabularnym epizody. Czy równie ważne pod względem muzycznym? O tym przekonacie się na własne uszy, gdy zaryzykujecie sięgniecie po soundtrack.



Na pewno nie pożałujemy pierwszych minut, kiedy na świecznik stawiana jest ilustracja mojego ulubionego epizodu, The Rings of Akhaten. Poza całą gamą kwiecistej symfoniki warto zwrócić szczególną uwagę na dwa wokalne akcenty. Mianowicie God of Akhaten oraz The Long Song będące diegetycznym elementem rzeczywistości filmowej. Bardziej epickiego tonu dostarcza natomiast „trailerowo” brzmiące Never Wake. Jeżeli już jesteśmy przy mocnych, skocznych rytmach, to miłośników takowych na pewno zainteresują fragmenty ścieżki dźwiękowej Nightmare in Silver. Obecność Cybermanów jest bowiem gwarancją wartkiej, nie stroniącej od elektroniki akcji. Wydawca przesadził jednak z ilością proponowanego materiału, oddając w nasze ręce niemalże 15 minut rozdrobnione na 12 utworów. Owszem, nie brakuje tu ciekawych fragmentów, ale jeżeli miałbym wskazać najbardziej reprezentatywny twór, to byłby to The Dream of Cyberia oraz liryczne The Emperor’s Wife. Więcej emocji doszukamy się jednak w finale sezonu The Name of the Doctor, gdzie przywoływana jest najlepsza tematyka serii. Mocny początek w postaci To Save the Doctor budzi apetyt na więcej i otrzymujemy to, choć nie od razu. Na pewno miłym akcentem jest tematyczny cytat związany z postacią River Song (A Secret He Will Take to His Grave) oraz scena kończąca zarówno odcinek, jak i sezon. Scena dosyć enigmatyczna, choć zdradzająca pewne wątki, które rozwijane będą w specjalnym, jubileuszowym odcinku Doctora Who. Towarzysząca jej liryka rozwijana jest do podniosłej fanfary, która świetnie wieńczy trwający ponad 140 minut soundtrack.



Pytanie tylko, czy wystarczy nam sił, by dotrwać do tego momentu? Bo pomimo tej całej polichromatyki i kilku świeżych pomysłów, siódmy sezon Doktora w dalszym ciągu pozostaje gorszym bratem ścieżek dźwiękowych do poprzednich serii. W takiej sytuacji należałoby oczekiwać od producentów, że zamiast brnąć w podjętą kilka lat wcześniej strategię wydawniczą, po prostu zechcą oddać w ręce słuchacza naprawdę atrakcyjny produkt. Dlatego więc ten dwupłytowy album odkładam na półkę średniaków, po które od czasu do czasu zapewne zdarzy mi się sięgnąć.



P.S. Kupując album w wersji elektronicznej za pośrednictwem serwisu iTunes otrzymamy dwa bonusowe utwory: Glasgow oraz Whisper Men. Żaden z nich nie wnosi absolutnie nic do soundtrackowej treści.


Inne recenzje z serii:

  • Doctor Who (sezon 1 i 2)
  • Doctor Who (sezon 3)
  • Doctor Who (sezon 4)
  • Doctor Who (sezon 5)
  • Doctor Who (sezon 6)
  • Doctor Who (sezon 8)
  • Doctor Who (sezon 11)
  • Doctor Who (sezon 12)
  • Doctor Who: Series 4 – The Specials
  • Doctor Who: A Christmas Carol
  • Doctor Who: The Day of the Doctor & The Time of the Doctor
  • Doctor Who: The Doctor, The Widow and the Wardrobe & The Snowmen
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze