Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jason Tai, Marshall Crutcher, Chris Vrenna

Alice: Madness Returns

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 09-12-2015 r.

Połączenie klasycznej bajki dla dzieci z horrorem brzmi tak abstrakcyjnie, żeby nie powiedzieć perwersyjnie, że aż dziw bierze, że ktoś mógł wpaść na taki pomysł. Na szczęście American McGee (twórca gier) wpadł na taki pomysł, efektem czego powstała jego wersja Alicji w Krainie Czarów, będąca jedną z ciekawszych i oryginalniejszych gier w historii. Mimo statusu kultowego i sporej liczbie zagorzałych fanów na kontynuację przygód Alice Liddell trzeba było (jak na standardy w świecie gier) długo czekać. Wielka szkoda, zważywszy, że wbrew temu co by można sądzić, nie jest to gra epatująca przemocą, dla samej przemocy i trudno jej odmówić artyzmu. Ale może w tym właśnie leżał problem. I nie wszyscy byli gotowi na kolejne „twisted fairy tales”, które też nie jest zaadresowane aż do taki dużej grupy graczy, poza tymi wspomnianymi fanami.

Na szczęście po długich pertraktacjach i przeniesieniu studia do Chin miłośnicy (w tym i autor tego tekstu) doczekali się upragnionej kontynuacji ich Alicji. I co ważniejsze nie zawiedli się. Gra jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń z poprzedniej części. Dlatego też na początku można czuć się trochę zagubionym, ale z czasem jak rasowy kryminał, wszystkie zagadnie zostają satysfakcjonująco rozwiązane. Plus zważywszy jaki nastąpił skok technologiczny, szczególnie jeżeli chodzi o grafikę Alice: Madness Returns zachwyca stroną wizualną i bogactwem, pomysłowością przedstawionego świata. Jest to godna kontynuacja na którą warto było czekać. Widać, że twórcy przyłożyli się do niej i stworzyli Krainę Czarów/Koszmarów, wiktoriański Londyn, jak i kolejne schizofreniczne wariacje świata Lewisa Carolla. Trudno jednak powiedzieć, czy wprowadzone zmiany jeżeli chodzi o ścieżkę dźwiękową to rozwój, czy krok wstecz?

Podobnie jak pierwsza gra porażała oryginalnością i szybko osiągnęła status kultowy, to samo możemy powiedzieć o ścieżce dźwiękowej do niej. Chris Vrenna stworzył niezwykły soundtrack łączący ze sobą dziecięcą niewinność z gotyckim mrokiem. Jak i także elementy z gier arcade z industiralnymi eksperymentami. Wielu zastanawiało się zatem jak wywodzący się z industrialnego rocka muzyk zamierza przeskoczyć, tę wysoko postawioną przez siebie poprzeczkę. W ostateczności to jednak nie jemu przyszło skakać, gdyż rolę kompozytora objął Jason Tai. Nawet w świecie gier nie jest on jakimś znanym twórcą, zważywszy że często jego rola ograniczała się do tworzenia efektów dźwiękowych, a nie komponowania muzyki. Rola Vrenny nie została całkowicie zmarginalizowana przy tym projekcie. Wszystko wskazuje, że Amerykanin zatrudniony był w fazie początkowej projektu i wtedy skomponował trochę utworów. Jednak wraz z przedłużającą się produkcją rolę tę przejął Jason Tai, który jednak pod względem stylu obrał trochę inny klimat. I to rzeczywiście taki bardziej pasujący do autora efektów dźwiękowych niż muzyki ilustracyjnej.

W sumie to trzech kompozytorów odpowiada za oprawę dźwiękową do Alice: Madness Returns. Z czego każdemu z nich przypisana została dokładna rola. I tak Jason Tai, który skomponował większość muzyki odpowiada za oprawę do Krainy Czarów. Marshall Crutcher zilustrował wydarzenia dziejące się w wiktoriańskim Londynie. Zaś rola Chrisa Vrenny ograniczyła się do stworzenia muzyki akcji, pojawiającej się przy potyczkach z Alice Liddell z najróżniejszymi złowrogimi przeciwnikami.

Z jednej strony, podobnie jak w poprzedniej części, każdemu nowemu poziomowi, każdej krainie w świecie czarów, przypisany jest osobny motyw. W przeciwieństwie jednak do dokonań Chrisa Vrenny w poprzedniej odsłonie, tym razem Jason Tai mniej finezyjnie je zilustrował pozostając głównie w rejonach ambientu i sound designu. Trudno odmówić tej muzyki klimatu i niektóre proste tematy posiadają w sobie magiczną cząstkę jak chociażby Vale of Tears. To jednak jest to muzyka skierowana głównie na tworzeniu nastroju. Poza tym minimalistyczny styl połączony z krótkim czasem trwania pojedynczych kawałków (od jednej minuty do dwóch) sprawia, że nie raz brzmi ona jak baza sampli niż prawdziwy soundtrack.

Opuśćmy na chwilę Krainę Czarów i skoncentrujmy się na świecie rzeczywistym, czy też Londynie końca XIX wieku, za którego muzyczną stronę odpowiada Marshall Crutcher. Jego muzyka oparta jest głównie o dźwięk wiolonczeli, na której zresztą sam gra. Bardzo dobrze pasuje ona do wiktoriańskiej rzeczywistości, jak i brudnych nocnych ulic, czy ponurego sierocińca. Czuć gotyckiego ducha w niej. I co więcej w podobnym klimacie utrzymany jest główny motyw Alice: Madness Returns Theme za który Crutcher odpowiada. W przeciwieństwie do poprzedniej części otrzymujemy prawdziwy temat i do tego bardzo ładny i chwytliwy. Trochę tylko szkoda, że klasyczne jego brzmienie nie zostało bardziej rozwinięte w grze jak i na albumie.

Ostatnim elementem tego score’u jest muzyka akcji odsuniętego na boczny tor Chrisa Vrenna. Ten kto jednak liczył na podobne, niepowtarzalne brzmienie jak w pierwszej części może czuć się zawiedziony. Co prawda utwór Wasteland posiada w sobie coś psychodelicznego i nienormalnego w dobrym i zwariowanym zarazem tego słowa znaczeniu. Ale jest on dość krótki, a reszta muzyka akcji Vrenny ogranicza się do perkusyjnego grania. Niby pasuje to do byłego perkusisty zespołu Marilyna Mansona, ale brak w tym finezji i oryginału, a co pozostaje to praktyczność. Tylko czy tego chcemy od zwariowanego, wręcz chorego świata?

W samej grze ta oprawa muzyczna sprawuje się bez zarzutu. Ambientowe pejzaże dobrze współgrają z niesamowitą stroną wizualną. Podobnie jak perkusyjny action score dobrze ogrywa swoją rolę w niezliczonych potyczkach z przerażającymi przeciwnikami z najstraszniejszych koszmarów. Jednak nie wszystkie te momenty znalazły się na albumie. Tak naprawdę to zawiera on jakąś 1/3 całego muzycznego materiału jaki znalazł się w grze. Wiadomo, że sporo w nim wspomnianego ambientu, minimalistycznego grania, czy też przysłowiowego „walenia po garach”. Ale mimo wszystko można byłoby ten króciutki soundtrack trochę wydłużyć i nie chodzi tylko o pojedyncze minutowe kawałki. Odpowiedni do tego materiał zawarty jest wszak w ścieżce dźwiękowej, która towarzyszy nam podczas grania.

Pod względem funkcjonalności trudno coś pracy Jasona Taia i jego towarzyszy zarzucić. Mroczny, niepokojący i czasami leciutko zwariowany ambient dobrze wpisuje się w Krainę Czarów ogarniętą złowrogimi mocami. Główny temat jest charakterystyczny i posiada ładny klasyczny styl. Tak samo jak muzyka ilustrująca londyńskie ulice. Muzyka akcji pobudza do życia i zwiększa napięcie podczas licznych walk.

Tylko wszystko to zdaje się być takie przemyślane, logiczne, wręcz normalne dla tego typu ścieżek dźwiękowych do gier. Brakuje iskry geniuszu i szaleństwa charakterystycznego z części pierwszej, co też uczyniło ją kultową. Alice: Madness Returns pozostaje w kategorii praktycznych, funkcjonalnych soundtracków, ale z małymi szansami na wspomnianą kultowość. Solidny to score, ale trochę za mało w nim tytułowego szaleństwa, które ponoć miało powrócić. A i tak pewnie sięgną po niego wyłącznie miłośnicy gry. Miejmy nadzieję, że owe szaleństwo jest powróci przy następnych przygodach Alice Liddell na które, znowu miejmy nadzieję, nie przyjdzie nam czekać latami.

Najnowsze recenzje

Komentarze