Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Danny Elfman

Corpse Bride (Gnijąca panna młoda)

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 15-04-2007 r.

Dwanaście lat przyszło fanom Tima Burtona czekać na pojawienie się godnego następcy znakomitego The Nightmare Before Christmas. Było jednak warto. O ile trudno „Corpse Bride uznać za film równorzędny pod względem oryginalności skąpanemu w abstrakcji Miasteczku Halloween, to pod względem fabularnym prezentuje się ciekawiej nawet niż klasyczna już opowieść o Jacku Skellingtonie. Narracja przebiega bardziej spójnie, jest lepiej przemyślana, dzięki czemu sam film ogląda się z większym zainteresowaniem. Corpse Bride nie będzie co prawda żadnym przełomem w kinie Burtona, jako że twardo trzyma się dotychczasowych schematów reżysera – czy jest to jednak wada?. Miłośnicy Edwarda Nożycorękiego, Miasteczka Halloween, czy nawet Jeźdźca bez głowy, na nowym filmie bawić się będą przednie. Rewolucyjna na tamte czasy muzyka Danny’ego Elfmana, jakże odmienna od tradycyjnej disney’owskiej wizji musicalowej, bez wątpienia w dużym stopniu zdefiniować musiała swoją następczynię – i trzeba przyznać, że większość z nas oczekiwała nie nowatorstwa, ale przedłużenia właśnie genialnej kompozycji z roku 1993. Trzeba przyznać, że Elfmanowi prawie się udało. Prawie.

Nie sposób uniknąć odniesień do The Nightmare Before Christmas i najpewniej unikanie ich nie było intencją kompozytora. W sferze piosenek zatem, porównania bardzo łatwo wykonać. Jednakże w partiach instrumentalnych wiele się przez te dwanaście lat zmieniło. Elfman oczywiście również i na początku ubiegłej dekady potrafił pisać arcydzieła nie będące musicalami (Batman, Edward Nożycoręki, Sommersby), które to przez wielu uważane są do dzisiaj za szczytowe osiągnięcia w karierze tego kompozytora. Jednak to właśnie The Nightmare Before Christmas było najodważniejszym i najoryginalniejszym z jego projektów, omijało bowiem obowiązujące schematy i jakościowo przenosiło się na zupełnie nowy poziom. Jednocześnie, w zdominowanej przez partie wokalne partyturze score odgrywał znacznie mniejszą rolę. Jak doskonały by nie był, z piosenkami konkurować nie mógł. W Corpse Bride proporcje znacząco się odwróciły. Podyktowane jest to być może decyzją samego Burtona, bądź obu współpracowników, nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, iż w Gnijącej pannie młodej wstawki musicalowe są wyłącznie dodatkiem. Co odważniejszy powiedziałby, że dodatkiem wręcz niepotrzebnym. Zawrotna liczba jedenastu piosenek stopniała do czterech zaledwie, pełniących filmie o wiele mniej doniosłą funkcję. O ile w The Nightmare Before Christmas niejako prowadziły całą narrację, tutaj wyjaśniają jedynie kilka niuansów fabuły, względnie oddają stany emocjonalne poszczególnych bohaterów. Nie można jednak mówić o ich wpływie na akcję. Takie potraktowanie tematu musi z pewnością do pewnego stopnia rozczarować fanów stricte musicalowego podejścia z Miasteczka Halloween.

Score jednak prezentuje się zdecydowanie lepiej, aniżeli jego odpowiednik w historii Dyniowego Króla Jacka. Już tegoroczny Charlie and the Chocolate Factory zwiastował powrót Elfmana do magicznego stylu znanego z Edwarda Nożycorękiego, przywołanego nie tak dawno w Dużej Rybie, stylu będącego znakiem firmowym kompozytora. Na jego brzmienie Elfman i orkiestrator Steve Bartek pracowali konsekwentnie przez wiele lat, choć niewątpliwie powoli osiągają już apogeum, po którym zalecana będzie mała rewolucja. Corpse Bride to ścisła kontynuacja Edwarda Nożycorękiego – zarówno pod względem klimatu (tutaj może nieco bardziej wiktoriańskiego, gotyckiego) jak i orkiestralnej palety (różniącej się głównie zastosowaniem kilku instrumentów z epoki: vide klawikord). Score pod względem siły brzmienia prezentuje się lepiej nawet niż przywołany Charlie and the Chocolate Factory, a okazjonalne wejścia chóru to czysta elfmanowska poezja, z wiodącym prym, przepięknym utworem Moon Dance. W ostatnich latach jedynie Big Fish konkurować mógł z emocjonalną mistyką tej wspaniałej sekwencji. Niewątpliwie wszyscy tradycjonaliści będą z owego podejścia do tematu bardzo zadowoleni, nie da się jednak ukryć, iż Elfmanowi zaczyna w gatunku brakować pomysłów, kompozytor włączony na tryb fantasy zamyka się w wypracowanych schematach, które wciąż co prawda bawią, dostarczając niebywałej przyjemności słuchaczowi, ale zaczynają już pachnieć nieświeżo. Na szczęście, nie sugerując się tytułem, daleko im do woni zgnilizny…

Album ściśle zachowuje chronologiczną kolejność utworów, source music jedynie odseparowując od całości partytury, co uważam za pomysł udany, choć niespecjalnie odkrywczy. Krótki, chóralny finał drugiego segmentu napisów końcowych bowiem to idealne zakończenie płyty, klimatyczne i ekspresyjne. Atmosferę Elfman buduje bardzo konsekwentnie i właściwie tylko dwie jazzowe wstawki stylowo wybijają się ponad całość, nie na tyle jednak, by zburzyć dopracowaną w najmniejszych detalach wymowę emocjonalną. Spokojny, senny Main Title (odmiana po Charliem i fabryce czekolady) wprowadza delikatny, bardzo ładny temat przewodni, w wykonaniu (Victor’s Piano Solo) samego Victora – głównego bohatera – brzmiący niczym skrzyżowanie Beethovena z Chopinem. Warto w tym miejscu zauważyć, że takowego The Nightmare Before Christmas nie posiadało, ciężar narracyjny przenosząc na kilka niezależnych motywów. Towarzyszące przebudzeniu Panny Młodej Into the Forest uraduje z pewnością fanów Elfmana w trybie epickim i trybie grozy, pojawia się bowiem ekspresyjna sekcja dęta, złowieszczy chór i niespokojne partie smyczków, co nasuwa oczywiste skojarzenia z dużo cięższym co prawda Sleepy Hollow. Przyjemna, mniej kakofoniczna alternatywa. Finał instrumentalny z kolei nie osiąga rozmachu Edwarda Nożycorękiego, w aspekcie emocjonalnym jednak, zwłaszcza w połączeniu z obrazem, prezentuje się znakomicie, podkreślając smutną w sumie wymowę zakończenia opowieści. No cóż, Elfman i Bartek od lat właśnie w tego typu kompozycji się specjalizują.

Score odróżnia Gnijącą Pannę Młodą od Miasteczka Halloween, piosenki natomiast wykazują liczne analogie. Jedynie According to Plan, wykonane przez rodziców obojga nowożeńców – Victora i Victorii – pełniące funkcję introdukcji, na tle The Nightmare Before Christmas jawi się dość nietypowo, trudno znaleźć jego odpowiednik. Ciekawy utwór, dużo jednak traci w oderwaniu od obrazu, przede wszystkim z powodu lekkiego przegadania – muzyka zbyt często przytłoczona zostaje bowiem przez partie wokalne. Podobny problem pojawia się w nawiązującym oczywiście do Oogie Boogie’s Song popisowym numerze kompozytora Remains of the Day, gdzie niejaki Bonejangles (Elfman) razem z zespołem szkieletów w formie jazzowej piosenki przedstawia historię tytułowej Panny Młodej. Siłą tego utworu są jednak znakomita melodyka, równie znakomite wariacje instrumentalne oraz wokalne, i wreszcie fenomenalne połączenie z obrazem. Remains of the Day to nieomal geniusz montażu – szaleństwo audiowizualne, okraszone olbrzymią dawką czarnego humoru a la Burton & Elfman, wykonane z imponującą dokładnością i smakiem. Takiego tempa w The Nightmare Before Christmas nie było. Smutne Tears to Shed użyte zostaje już o wiele bardziej konwencjonalnie, zgodnie ze schematem Sally’s Song (której to niewątpliwie jest reminiscencją), prezentując śliczny, choć skąpo dawkowany temat Panny Młodej. Rozmach wokalny powraca natomiast w The Wedding’s Song, rewelacyjnym, operetkowym utworze, w którym nareszcie pojawia się bohater zbiorowy – czyli mieszkańcy zaświatów. Miłośnicy This is Halloween i Making Christmas powinni być usatysfakcjonowani. Melodyka, przepiękne wstawki delikatnego chóru żeńskiego (w momencie wejścia gnijącej narzeczonej) oraz imponujący, symfoniczny finał gwarantują świetną zabawę wszystkim, którzy cenią sobie sporą dawkę optymistycznego humoru.

Trudno jednak po przesłuchaniu całości nie odnieść wrażenia, iż czegoś brakuje. Brakuje przede wszystkim brawury The Nightmare Before Christmas, odwagi z jaką Elfman zdecydował się poprowadzić muzycznie fabułę opowieści. Corpse Bride musicalem jest jedynie szczątkowo, pozostawia spore uczucie niedosytu w tymże aspekcie, zwłaszcza że i same piosenki, choć niewątpliwie udane, nie równają, za wyjątkiem może Remains of the Day, do ich poprzedniczek. Dlaczego zabrakło indywidualnej partii dla Wiktora? Dlaczego inne postacie nie otrzymały własnych dwóch minut? Może wokalny egzorcyzm w wykonaniu pastora? Może złowrogie plany Lorda Barkisa? Możliwości było sporo, pozostaje pytanie, kto ich nie wykorzystał. Album ten zatem podzieli zapewne środowisko fanów. Ci, którzy oczekiwali drugiego The Nightmare Before Christmas, pozostaną lekko rozczarowani; ci natomiast, którzy oczekiwali mocnego, magicznego score, mimo jego wtórności, powinni czuć satysfakcję. Corpse Bride uznaję bowiem za podsumowanie działalności Elfmana w gatunku fantasy. I choć zapewne Burton wróci jeszcze do swej ulubionej tematyki (oby był to kolejny kukiełkowy musical), Gnijąca panna młoda ma w sobie to wszystko, za co Elfmana ceni się w środowisku fanów. Na tę okoliczność nominacja byłaby jak najbardziej pożądaną, a ewentualnym Oscarem Akademia doceniłaby długoletnią i konsekwentną współpracę pomijanego dotychczas duetu artystów. Trzymajmy zatem kciuki – bo jeśli nie teraz, to kiedy?

(tekst opublikowany na Dyrwin’s OST)

Najnowsze recenzje

Komentarze