Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Tetsuya Takahashi

Baiohazâdo: Dijenerêshon (Resident Evil: Degeneracja)

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 04-09-2015 r.

Milla Jovovich walcząca z najprzeróżniejszej maści zombie i mutantami to swoista wizytówka marki Resident Evil. Licząca pięć części (stan na wrzesień 2015 roku) seria wywindowała japońskie gry spod znaku Baiohazādo, na których podstawie została zrealizowana, na szczyt najpopularniejszych franczyz z gatunku survival horror. Ponadto sama stała się dowodem na to, że ekranizowanie wirtualnych przygód może się okazać całkiem niezłym sposobem na zarobienie paru zielonych banknotów. Jednak obok filmów aktorskich z bohaterką Piątego elementu w roli głównej, powstały także animowane produkcje, za które w największej mierze byli odpowiedzialni Japończycy. Pierwszą z nich był zaledwie 20-minutowy Biohazard 4D Executer z 2000 roku. Osiem lat później Makoto Kamiya podjął się realizacji pierwszego pełnometrażowego filmu z serii Residend Evil stworzonego dzięki technice motion capture. Wzorem amerykańskich odpowiedników, zdecydowano się na jednosłowny podtytuł – Degeneration (Degeneracja).

Fabuła filmu Kamiyi toczy się dokładnie 7 lat po wydarzeniach przedstawionych w pierwszej części gry, powstałej w 1998 roku. Na jednym z amerykańskich lotnisk ponownie dochodzi do wybuchu epidemii tajemniczego wirusa, przez którego ludzie zmieniają się w krwiożercze zombie. Na miejsce przybywają Leon S. Kennedy i Claire Redfield, bohaterowie znani z komputerowych wojaży. Ich zadanie jest proste – powstrzymać chorobę i zlikwidować wszystkich, którzy ponoszą odpowiedzialność za jej szerzenie.

Za umuzycznienie tego obrazu odpowiedzialny był Tetsuya Takahashi, często mylony ze znanym w Japonii projektantem gier komputerowych (min. Final Fantasy) o tym samym imieniu i nazwisku. Ten właściwy Tetsuya Takashi to już dużo mniej znana postać, także w światku muzyki filmowej. Jednak poza całym szeregiem mniej popularnych produkcji może się on poszczycić, nie licząc oczywiście Resident Evil: Denegeration, autorstwem ścieżki dźwiękowej do renomowanego anime Applessed z 2004 roku.

Krążek z muzyką z produkcji Kamiyi ukazał się nakładem Avex Trax. Na album trafiły prawie trzy kwadranse muzyki, skupiając w sobie większość partytury, którą możemy usłyszeć w trakcie seansu. Obok score’u skomponowanego przez Takashiego, znajdziemy także piosenkę promującą – Guilty, która, delikatnie mówiąc, nie należy do szczególnie interesujących. W dwóch utworach, poza głównym kompozytorem, skredytowany jest także Shogo Ohnishi – późniejszy współpracownik Takahashiego. Jak zatem przedstawia się ta ścieżka dźwiękowa?

Filmowa ilustracja muzyczna rozpoczyna się w zasadzie tak, jak moglibyśmy się tego spodziewać, czyli od dysonujących, elektronicznych struktur, które tworzą niepokojącą i ponurą atmosferę. Później robi się jednak znacznie bardziej żywiołowo, i Takahashi rzuca nas w wir elektroniczno-symfonicznego grania. Naturalnie takie brzmienie jest podyktowane mrocznym i nie narzekającym na brak akcji scenariuszem, choć Japoński kompozytor potrafi także używać pełnokrwistej orkiestry, co pokazał kilka lat później w filmie Captain Space Harlock. Z kolei w kompozycjach Breaking Through oraz Battle Engagemen znajdziemy intensywne partie na gitary elektryczne. Należałoby zatem mówić także o rockowych wpływach w omawianej ścieżce dźwiękowej, aczkolwiek jest to najprawdopodobniej związane ze współtworzeniem tych utworów przez wspomnianego wcześniej Ohnishiego.

Resident Evil Takashiego ma jednak sporo problemów, do których należą przede wszystkim brak wyrazistej bazy tematycznej oraz wątpliwa oryginalność. Tak, muzyka ta z pewnością cierpi na niedostatek motywów dla poszczególnych miejsc i postaci, a które byłyby spoiwem podczas domowego osłuchu tej płyty. Co prawda do takich tematów mogłaby aspirować min. energiczna i trwożąca melodia z Instrusion, czy też liryczny motyw dwójki głównych bohaterów z Leon and Claire, niemniej wszystkie te kompozycje giną w nadmiarze muzycznego tła.

Na szczęście poza czysto ilustracyjnym underscore’m, którego funkcjonalność poza filmowymi kadrami jest mocno wątpliwa, usłyszymy także nieco lirycznych utworów, które w dużej mierze czerpią z szeroko rozumianego ambientu. Rzeczone wcześniej delikatne Leon and Claire, czy kilka innych kompozycji utrzymanych w podobnej stylistyce, na pewno urozmaicają tę ścieżkę dźwiękową, aczkolwiek trudno tutaj mówić o jakiś bardziej rzucających się uszy motywach, czy innych przejawach kompozytorskiej kreatywności. Oryginalność jest tu zresztą rzeczą bardzo kłopotliwą. Underscore, liryka oraz muzyka akcji, zarówno ta łącząca elektronikę i symfonikę, jak i rockowa, nie wychylają się poza konwencjonalne środki muzycznego wyrazu. Również podczas seansu score wydaje się być jedynie tapetą dźwiękową, z której ciężko wyłapać jakieś bardziej zwracające na siebie uwagę ścieżki.

Dlatego też jeśli ktoś nie gustuje w iście horrowych fuzjach muzyki elektronicznej i orkiestrowej, to raczej nie będzie miał tutaj czego szukać. Choć nie można opisywanej ścieżce dźwiękowej zarzucić braku siły wyrazu, to jednak jej odsłuch na dłuższą metę jest dość męczący. Nadmiar underscore’u i deficyt wyrazistych tematów daje we znaki, a na domiar złego warstwa liryczna nie wydaje się zbytnio wyszukana, nawet jeśli wprowadza nieco delikatności w resztę siermiężnego materiału. Myślę, że wszyscy niezainteresowani franczyzą Resident Evil mogą sobie odpuścić zapoznanie się z tym albumem.

Inne recenzje z serii:

  • Resident Evil: Vendetta
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze