Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Craig Armstrong

Far From the Madding Crowd (Z dala od zgiełku)

(2015)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 03-09-2015 r.

Ekranowe adaptacje angielskiej literatury sprzed kilku stuleci to zawsze przyczynek do wysokiego poziomu muzyki filmowej. Od Philippe Sarde’a po Richarda Robbinsa, i od Patricka Doyle’a po Ryuichi Sakamoto, by wymienić tylko kilka nazwisk. Ekranizacja powieści Thomasa Hardy’ego pt. Z dala od zgiełku już po raz piąty jest przenoszona na ekran i mimo klasycznego podejścia (kostiumy, pocztówkowe zdjęcia, scenografia sielskiej angielskiej wsi), wersja wyreżyserowana przez uznanego duńskiego filmowca Thomasa Vinterberga jest z pewnością jedną z ciekawszy iteracji kina kostiumowego ostatnich lat. Do wysokich walorów produkcyjnych obrazu należy zaliczyć też muzykę Craiga Armstronga. Pracą tą szkocki twórca w zasadzie powraca po kilku ostatnich „chudszych” latach (włączając w to rozczarowujący projekt solowy It’s Nearly Tomorrow) na usta miłośników muzyki filmowej, tworząc klasyczną muzykę filmową wzbogaconą o kilka jego znaków firmowych tu i ówdzie. Kino kostiumowe z epoki to nie pierwszyzna dla kompozytora (Moulin Rouge!, Plunkett i Macleane, Elizabeth: Złoty wiek), lecz po raz pierwszy zmierzył się on muzykę do typowego, angielskiego melodramatu kostiumowego, który również muzycznie rządzi się swoimi prawami.

Wyznacznikiem całej tej klasycznej maniery i mocno staro-szkolnego podejścia Armstronga (zważywszy na częste w jego muzyce nowoczesne stylizacje) jest temat główny (miłosny) tej ścieżki, który będzie na pewno jej wizytówką. Bardzo klasyczne jest to granie, oparte na liryce oraz wzniosłym romantyzmie i przyprószone wspomnianą „angielskością” może się podobać, choć jest to nieco inny styl ilustracji od nacechowanych subtelną emocjonalnością miłosnych tematach z Romeo i Julii czy Wielkiego Gatsby’ego. Duża rola w odbiorze tego materiału związana jest z wykorzystaniem solowych partii na skrzypce, które na swój sposób powodują, że muzyka brzmi bardziej kunsztownie i elegancko. Temat główny zaprezentowany jest tylko na początku i końcu soundtracka (napisy początkowe i finał filmu). Na samym końcu płyty znajduje się natomiast quasi-koncertowa wersja, będąca jego zdecydowanie najlepszą wariacją. Wraz ze swoimi romantyczno-dramatycznymi uniesieniami orkiestry Armstrong nadaje muzyce rozmachu mile przypominając takie hity jak finały Pocahontas czy Sommersby. Pierwszorzędna epicka melodramatyka i mocny kandydat do miana utworu roku.

Ilustracja mimo dość skromnej czasowo prezentacji na płycie (40 minut), zaskakuje tematycznym bogactwem – w ogóle idea lejtmotywizmu przy postaci tego kompozytora dość zaskakuje. I to właśnie jest chyba to znalezienie złotego środka pomiędzy wymaganiami pod-gatunku a swoim stylem. Oprócz tematu miłosnego, uwagę zwraca na pewno optymistyczny w wyrazie temat życia na wsi, cechujący się prostotą oraz elegancją brzmieniową i choć nie jest to żadne odkrycie w kontekście twórczości kompozytora, miło się go słucha na kilku utworach ścieżki. Podobnie spokojny a nawet zabarwiony nutką refleksji jest temat Gabriela Oaka, skrytego nadzorcy-pasterza, który darzy uczuciem główną bohaterkę (Carey Mulligan), choć różnice klasowe pomiędzy nimi oraz relacja pracodawca-pracownik nie pozwalają mu na jego uzewnętrznienie. Muzyka z Far From the Madding Crowd jest brzmieniowo konserwatywna, toteż na uwagę zasługuje kilka momentów, gdy kompozytor odchodzi od swoistego szablonu kompozycyjnego pod kino kostiumowe. Jest nim sporadyczny underscore, oparty o basowe, wydłużające się akordy, wprowadzający element psychologiczny do muzyki, coś z czego twórca ten jest właśnie znany. Jest nim również typowe dla niego fortepianowe solo w utworze Troy Swims Out, a także klasycyzujące, nieco smutne w wyrazie Boldwood Variation – forma elegii dla kolejnego bohatera, którego uczucia odrzuca główna bohaterka. Mroczne „odbicie” znajdziemy dla pobocznego wątku tragicznej miłości dwójki młodych bohaterów (Fanny and Troy).

Chciałbym się skupić również na dwóch sekwencjach w filmie (i odpowiadającym im dwóm utworach), w których Szkot kreuje magiczną, romantyczną otoczkę. Pierwszy to Never Been Kissed do sceny, w której bohaterka Mulligan zostaje uwiedziona przez pewnego wojaka. Piękne solówki skrzypaczki Clio Gould wraz z szemrzącą delikatnie orkiestrą ilustrują stany emocjonalne bohaterki. Muzyka delikatnie budzi się, wprowadza element tajemnicy a kunsztowne linie melodyczne ocierają się o muzyczny minimalizm. Przypomina to zarówno słynną Osadę Howarda jak i świetne Bright Star Marka Bradshawa. Kontynuację tej „muzycznej myśli” znajdujemy w kolejnym fragmencie (i scenie filmu), kiedy to dochodzi do tajemnego spotkania pomiędzy dwojgiem w lesie. Bajkowy nastrój wprowadza min. użycie harfy a zapętlające się frazy skrzypiec sygnalizują pasję oraz budzące się uczucie, przechodząc w piękne romantyczne zwieńczenie. To doprawdy wybornie i wytwornie zilustrowane sceny, które mi przynajmniej po seansie najbardziej zapadły w pamięci. To tu Armstrong przypomina sobie (i nam) swoje najlepsze chwile z lat 90-ych. Nic dziwnego, że wizualnie plastyczny kadr z tej sceny posłużył za plakat filmu i naturalnie okładkę soundtracka.

Muzyczna sfera Far From the Madding Crowd to jednak nie tylko nastrojowo-liryczne brzmienia Armstronga. Istotne miejsce w filmie oraz na soundtracku stanowi grupa utworów źródłowych/tradycyjnych. Twórcy filmu skierowali się do zupełnych źródeł, czyli postaci autora – Thomasa Hardy’ego. Rodzina powieściopisarza kolekcjonowała oraz wykonywała pieśni ludowe pochodzące z hrabstwa Dorset. Sam Hardy był skrzypkiem w kościelnym zespole. Na szczególną uwagę zasługuje przede wszystkim duet aktorski Mulligan-Sheen, który śpiewa piosenkę Let No Man Steal Your Thyme. Pieśń ta wykorzystuję symbolikę botaniczną i przestrzega przed wikłaniem się w romanse z nieznanymi, co oczywiście ma odniesienie do przyszłych wyborów sercowych głównej bohaterki. Utwór ten można usłyszeć także w wersji solowej w wykonaniu Mulligan. Reszta utworów to skoczne, taneczne melodie oparte o folkowe instrumentarium (walce, polki).

Z dala od zgiełku to jak na razie na pewno czołówka filmowo-muzycznych dokonań tego roku. Forma i treść score’u Armstronga poprowadzona jest nienagannie, zgodnie z „kanonami sztuki” muzyki filmowej do melodramatów z epoki, przy jednoczesnym dorzuceniu własnych, nietuzinkowych rozwiązań (psychologiczne tło, urzekająca jak w przypadku tego kompozytora tonalność i melodyka, zachwycające skrzypcowe solówki). Podpiera to wszystko mocnym tematem głównym (plus kapitalna wersja na końcu albumu) i kilkoma innymi pobocznymi rozwiązaniami tematycznymi. Na pewno wykorzystuje swoje bogate doświadczenie w filmowym romansie, ale na myśl przychodzą też nastrojowe partytury takie jak World Trade Center, Love Actually czy The Quiet American. 40-minutowy czas oryginalnego score’u jest chyba optymalną prezentacją tej pozycji, jako że dodatkowy materiał, który istnieje jeszcze w filmie opiera się zapewne na underscorze oraz repetycjach głównego tematu. Problemem soundtracka jest jednak układ materiału. Materiał Armstronga jest „posiekany” utworami źródłowymi, które zachowują chronologię filmu ale niestety kompletnie burzą nastrój tworzony przez Szkota. Zgrupowanie score’u a po nim utworów źródłowych wyrządziłoby więcej pożytku tak jednemu jak i drugim. Cóż, w świecie cyfrowego odtwarzania muzyki to żaden problem – można sobie „odpuścić” utwory folkowe, jednak słuchanie z fizycznego nośnika będzie wymagało przeprogramowania odtwarzacza bądź przewijania tych utworów. Z dala od zgiełku to dojrzała praca dojrzałego i doświadczonego kompozytora. Może nie u szczytu swoich dokonań i umiejętności, ale z pewnością powracającego do świadomości fanów gatunku.

Najnowsze recenzje

Komentarze